Jan Paweł II – mistrz wychodzenia do ludzi i świata. Rozmowa z bp. Janem Kopcem z
Opola
- Zbliża się beatyfikacja Jana Pawła II. Jest to oczywiście okazja do refleksji
nad zasługami Papieża-Polaka dla całego Kościoła, dla Kościoła w Polsce, ale też
okazja do przypomnienia, kim on dla nas osobiście jest. Kim dla
Księdza Biskupa był Jan Paweł II?
Bp J. Kopiec: Zaczynając od osobistych
refleksji, to na pewno był to Papież mojego dojrzałego życia. Papież, który wprowadził
mnie, już jako bardzo świadomego kapłana, w życie Kościoła, stawiając wielkie, bardzo
ważne wymagania pokazujące, że w każdej epoce i czasie każdy z nas musi niezwykle
wiele trudu wkładać, aby odpowiadać na zadania, które Kościół ma do spełnienia, że
być w Kościele to nie znaczy, że się tylko korzysta z raz już udzielonego wspaniałego
daru Chrztu świętego, ale trzeba to przecież wszystko rozwijać. Z drugiej strony miałem
to wielkie szczęście i przywilej (akurat tak to w moim życiu się ułożyło), że Papież
był także moim konsekratorem. Kiedy wybrał mnie na biskupa pomocniczego w Opolu (nominacja
- 5.12.1992 r.) otrzymałem propozycję, by święcenia biskupie przyjąć z rąk Ojca Świętego
w bazylice watykańskiej. Stąd więc, ilekroć spoglądam na Jana Pawła II, zawsze sobie
to odnoszę także i do siebie osobiście, że miałem to szczęście powiązać moje życie,
a także życie mojego pokolenia kapłanów i biskupów, z jego osobą. Stąd też, nie ukrywam,
więcej może jest w moim życiu i refleksji odniesienia do niego, zwłaszcza, że był
to pontyfikat bardzo bogaty, bardzo inspirujący i oczywiście stawiający określone
wymagania.
- No właśnie, na czym polegała rola tego pontyfikatu na
przełomie wieków, na przełomie tysiącleci, dla świata? Wiemy, że jest
to postać nietuzinkowa i bardzo ważna właśnie w dziejach kończącej się epoki?
Bp
J. Kopiec: Widzimy bardzo wyraźnie w całych dziejach Kościoła, że każdy Papież
to jest żywe ogniwo jednej, długiej historycznej drogi i chociaż byśmy nawet jako
historycy różnie oceniali poszczególne pontyfikaty, różnie rozumieli nawet epoki i
te zadania, które poszczególne okresy wydawały z siebie, to nie ulega jednak wątpliwości,
że każda z tych postaci, włączone w całość istnienia Kościoła, mają jednak swój indywidualny
kształt i zostawiają swoje indywidualne piętno. Myślę, że jest to rzeczywiście jakaś
tajemnica. Nie chciałbym tutaj mówić patetycznie, ale jest jakaś tajemnica, że każdy
z Papieży wnosi określone, indywidualne treści i indywidualny sposób rozwiązywania
problemów, zwłaszcza, jeżeli chodzi o prostowanie, naprowadzenie na właściwą drogę,
na właściwe tory, na właściwe rozumienie zadań.
Akurat Papieżowi-Polakowi
przypadł czas wyjątkowy. Nie chcę powiedzieć, że jedyny i akurat ten pontyfikat był
czymś nadzwyczajnym, ale jest to akurat przełom dwu tysiącleci, który pokazał, że
ludzkość jednak nie do końca rozumie wszystkie swoje uwarunkowania i nie zawsze szuka
uczciwego ich rozwiązania. I w to wszedł akurat Jan Paweł II pokazując, że ten świat
pod koniec XX w. mógł się poszczycić wieloma osiągnięciami. Na pewno od strony cywilizacyjnych
ułatwień żyje się dzisiejszej ludzkości ogólnie rzecz biorąc dużo lepiej, ale równocześnie
akurat ten Papież wskazywał na nierozstrzygnięte, nierozwiązane do końca te wszystkie
zawirowania, które są w ludzkim sercu. Gdyby na przykład spróbować odnieść się tylko
do problemów, jakie miał Kościół np. od takiej cezury roku 1870: upadek świeckiej
władzy Papieży, rozpoczęcie nowej formy posługi, sposobu realizowania zadania, kiedy
wszyscy po tym tragicznym roku nie wróżyli długiego bytu Kościołowi. Papieże wydobywali
pewne określone treści, w których można się dopatrzeć pewnej konsekwencji: od Leona
XIII przez Piusa X, Benedykta XV, a także Piusa XI. A potem znowu druga wojna światowa
i wszyscy kolejni Papieże mieli do czynienia z ogromnymi wyzwaniami. Wszyscy narażali
się różnego rodzaju opiniom, ale też każdy z nich potrafił coś dostrzegać: już to
problem formacji chrześcijańskiej, problem dobrej formacji kapłanów i problem wartości
życia konsekrowanego i problem relacji między państwem a Kościołem, między społecznością
świecką a społecznością religijną, kwestia dialogu między wiarą i rozumem. Ileż to
wysiłków Papieże wkładali w to, aby przybliżać i ułatwiać dostrzeganie naszych wspólnych
możliwości!
Jan Paweł II akurat trafił na moment, kiedy trzeba było wiele rzeczy
na nowo wyciągać i je umiejętnie porządkować. Chociażby kwestia zdrowej antropologii:
dobro człowieka, człowiek drogą Kościoła, człowiek w Kościele musi znaleźć i wytłumaczenie
samego siebie, ale także i oparcie dla wszystkich swoich zadań w świecie. Temu człowiekowi
należy poświęcić bardzo wiele uwagi i Papież bardzo zdecydowanie potrafił pokazać,
że i politycy, i to nie tylko chrześcijańscy, i Kościół, i to nie tylko hierarchia,
wszyscy razem musimy się umieć jakoś zatrzymać, zastanowić i pokazać, jak człowiekowi
dzisiaj pomóc w dochodzeniu do tego, co nazywamy tak bardzo uczenie „podmiotowością
człowieka”, by był on stworzeniem, które ma świadomość swojego miejsca w świecie,
ale równocześnie, że świat także konkretnemu człowiekowi zawsze coś tam zawdzięcza
na miarę tego, kim on jest, jakie zadania spełnia. Ta wielka odwaga Papieża Wojtyły,
aby człowiekiem się zająć i bardzo drobiazgowo rozważyć to, co ogólnie wsuwamy pod
pojęcie praw człowieka i praw obywatelskich, sprawiedliwości społecznej i wszelkiej
innej. To jest zadanie, które Papież wyciągnął i myślę, że świat z tego korzysta bardzo
mocno.
Kiedy byłem parę lat temu w Boliwii, u naszych księży z diecezji opolskiej,
którzy tam pracują, to spotykałem bardzo wiele osób, od chociażby uniwersytetu i wydziału
teologicznego w Cochabamba, w Santa Cruz, wszędzie mówiono o tym, ile zawdzięcza Boliwia
i tamtejszy Kościół Janowi Pawłowi II. Przez inspirację, przez pokazanie niektórych
płaszczyzn, których normalnie się jakby nie dostrzega, a jednak dzięki Papieżowi,
dzięki jego odwadze dostrzeżono, że nie na wszystko się trzeba godzić i nie na wszystko
trzeba bezradnie patrzeć rozkładając ręce. Tego chyba uczył wyjątkowo silnie i zdecydowanie,
ale też odważnie i uczciwie, pokazując, że zadaniem chrześcijanina nie jest tylko
walka dla samej walki o swoje prawa. Zadaniem chrześcijanina jest tworzenie świata
odpowiedniego do godności człowieka, ale którą trzeba dobrze zrozumieć. Stąd myślę,
że wszędzie, gdziekolwiek pojawia się znajomość nauki Papieża, od Japonii do Alaski,
na pewno jest to ogromny dar. Papież pokazał, że dla biednych i bogatych, dla silnych
i słabych miał cos do powiedzenia i chyba to zaowocowało. I dzisiaj dostrzegamy, że
Papież praktycznie biorąc nie ma takiego tematu, którego by nie poruszał, przez który
nie chciałby pomóc człowiekowi. To jest chyba jakby pośrednia odpowiedź na ten niezwykły
kształt pontyfikatu, który z jednej strony stoi w kontinuum tych długich 20 wieków
losów Kościoła. A równocześnie był to Papież, który rozumiał, że akurat ten kairos,
ten czas szczególny, który dała mu Opatrzność, trzeba także wykorzystać do analizowania
dzisiejszego świata, ale także i patrzenia w przyszłość, bo znowu stawką jest człowiek,
któremu trzeba wyjść naprzeciw.
- A z drugiej strony ten brak czy
ograniczenie władzy świeckiej, politycznej Papieży okazał się właśnie jakimś argumentem
za, stworzył pewną nową jakość, gdy chodzi o obecność Papieża, Namiestnika
Chrystusowego w tym świecie konkretnego człowieka, konkretnych jego potrzeb i nadziei,
a czasem właśnie rozpaczy. Kiedy Papież stał się dużo bliższy, inaczej
powiązany ze światem tymczasowej władzy, a jednocześnie Papież-robotnik, Papież z
doświadczeniem dramatów współczesnego świata, jego tragedii, jaką była
druga wojna światowa. Ten bliski Papież przemienił też czasem życie zwykłych ludzi..
Bp
J. Kopiec: Jak najbardziej. Gdyby wejść w analizę, jako historyk, sytuacji papiestwa
i możliwości spełniania przez Papieży ich posługi od wczesnego średniowiecza do XIX
wieku, to ukazuje się niezwykle wyraźnie, jak Papieże byli jednak uwikłani, skrępowani
swoją rolą polityczną, tą bardzo konkretną – państwem kościelnym na terenie Półwyspu
Apenińskiego, w tym dziedzictwie starego Imperium Romanum. Ale równocześnie było to
dziedzictwo, które w średniowieczu było zrozumiałe. Chodziło o zapewnienie sobie autorytetu
w ramach jednej wspólnoty chrześcijańskiej, bo przecież i królowie, i cesarze byli
także członkami tego samego Kościoła, ale inaczej rozumiano kompetencje i ich granice.
Stąd spory, które istniały, a równocześnie Papieże, którzy – co tu dużo ukrywać –
zwłaszcza, jako przedstawiciele określonego systemu władzy dbali przede wszystkim
o to, aby uznawać ich autonomię i możliwość samodzielnego kreowania swoich priorytetów
– używając dzisiejszego określenia – w polityce zapewniającej im należne miejsce.
Okazało
się, że to łączenie władzy świeckiej z duchowną absolutnie w parze nie szło i możemy
dzisiaj oczywiście ubolewać, że dwór papieski był często dworem książęcym, królewskim,
imperialnym. Możemy ubolewać, że Papieże skrępowani polityką nie zawsze mieli czas,
by dokładnie się wsłuchiwać w to, co jest w ludzkich sercach. Możemy ubolewać, że
rozłam Kościoła spowodowany Reformacją nie wydał od razu ludzi, chodzi o Papieży,
którzy by umieli stanąć na czele pewnego ruchu i powiedzieć: „Nie tędy droga! Musimy
zacząć od siebie.” Ileż przecież było różnych podchodów, dróg, którymi święci ludzie
dochodzili także i do Papieży, nakłaniając ich, by rozpoczynali podejmować swoje zadania
w duchu Prymatu Piotrowego, a nie tylko w duchu władców świeckich.
Jasna rzecz,
że polityczna propaganda nie jest adekwatnym źródłem analizy, ale przecież ile w XIX
wieku Papieże musieli znosić ciosów, ile różnego rodzaju inwektyw pod swym adresem,
i to niekoniecznie tylko jako przywódcy religijni, ale Papieże. Piętnowano ich i to
bardzo ostro, zwłaszcza ze względu na to, że byli jednymi z przedstawicieli władzy.
Jak wszystkich innych królów z końca epoki feudalnej niszczono i sponiewierano, tak
też i sponiewierano niestety Papieży. I myślę, że było tu ogromne niebezpieczeństwo.
Możemy oczywiście próbować zrozumieć błogosławionego papieża Piusa IX, że tak trzymał
się tego swojego ostatniego bastionu, ale okazuje się, że wcale misji Kościoła to
nie jest potrzebne. Kościół ma inne sposoby zagwarantowania sobie autonomii, przede
wszystkim w dziedzinie ducha i w dziedzinie pokazywania i to zdecydowanego, kim jest
człowiek i co należy do tych atrybutów, aby człowiek był istotą świadomą siebie i
świata oraz swojej zań odpowiedzialności.
Miałem szczęście tutaj kilka razy
bywać na różnych dłuższych lub krótszych pobytach, gdzie zawsze jakaś okazja na krótką
rozmowę z Janem Pawłem II się znalazła. Papież mawiał: „Wcale nie trzeba odwoływać
się tylko do swojego potencjału, który gwarantują politycy, do tych dywizji”. Przecież
miejsce Papieża nie wyznaczają władcy, którzy mu powiedzą: „Masz swoje państwo, i
to albo tamto rób.” Akurat Jan Paweł II pokazał, że można być zupełnie od tego z daleka
i można mieć swoje miejsce.
Nie ukrywam, że na pewno Papieżowi-Polakowi mogło
to byś z jednej strony łatwiejsze, bo nie był obciążony tymi wszystkimi włoskimi układami,
tą całą długą, dostojną drogą, kiedy przez 450 lat tylko Włosi kierowali Kościołem,
uwiązani oczywiście rodzinnymi i innymi koneksjami także z historią Włoch i konkretnych
regionów i konkretnych problemów, które każdy z nich miał. Zresztą znamy Włochy, które
są ogromnie skomplikowane do dzisiejszego dnia – to nie jest monolit. Wobec tego Papieżowi
przybyłemu zza Alp na pewno było łatwiej wiele rzeczy przeskoczyć, do wielu rzeczy
się zdystansować, ale też i ludziom pozwolić zdystansować się od tego, by na Papieży
spoglądać tylko przez pryzmat pewnych określonych „włoskich specjalności”. Wiadomo,
że Włochy, także ze swoimi problemami natury religijnej, ogromnym antyklerykalizmem,
zwłaszcza na przełomie wieków XIX-XX, kiedy chwiały się podstawy tego, by Kościół
mógł realizować swoje zadania, mimo wszystko chociażby podświadomie, ale jednak zawsze
reprezentowały ojczyznę dla Kościoła. Bo to jednak z Rzymu idą impulsy, do Rzymu się
zwracają wszyscy pośrednio, więc Włochy uczestniczą w tym światowym kontekście misji
papieskiej.
Dla Papieża Wojtyły kontekst włoski nie był absolutnie jedynym
i nieodzownym. Myślę, że było to po mistrzowsku rozwiązane. Papież z ogromną estymą
mówiąc o dziedzictwie Włoch, o dziedzictwie chrześcijaństwa związanego z Rzymem, równocześnie
potrafił pokazywać, że z tego trzeba wychodzić szerzej i nie należy się tego bać,
by do człowieka iść wszędzie. Stąd, myślę, to głębokie uzasadnienie, że jednak Papież
też gdzieś idzie, do człowieka. Nie tylko idzie się do skarbu, jakim jest i papiestwo
Piotrowe w Rzymie, i groby apostołów, i historia wsparta tyloma świętymi, ale z tego
bogactwa też my idziemy do świata. I to chyba potrafił wyjątkowo precyzyjnie Papież
wykorzystać. Rozumiemy, że nie był on pierwszym – był przecież i Paweł VI, który jeździł
i pokazał te wartości – tym bardziej jest godne podkreślenia, że Papież-Polak to prawie
po mistrzowsku wykorzystał.
- Od polityki nie uciekniemy. Często
Jana Pawła II określa się wręcz mianem głównego bohatera obalenia komunizmu. To jest
pewnie przesada, natomiast z pewnością jest on patronem, czy inspiratorem „niemożliwego”,
to znaczy przeciwstawienia się systemowi, który, wydawało się, zakorzenił
się bardzo mocno na Wschodzie naszego kontynentu i nie tylko, ale też w mentalności,
w głowach wielu ludzi na Zachodzie. Tymczasem udało się jakby skompromitować, w sensie
pozytywnym, ten system, pokazać jego fałszywe przesłanki antropologiczne, ale jednocześnie
pokazując drogę wyjścia, która dała szansę, dała nadzieję ludziom na Wschodzie i Zachodzie.
Bp
J. Kopiec: Papież Wojtyła jest tutaj człowiekiem, który wykorzystał swoje własne
światło w sposób doskonały. Wracam do tego, co już mówiłem przed chwilą. Mianowicie,
jeżeli rozumiemy, że prymat wszystkich zadań, jakie Papież widział, jest w człowieku,
w zabezpieczeniu temu człowiekowi jego ram autonomii i godności, to jasną jest rzeczą,
że polityka musi do głosu też dojść w takim posługiwaniu. Mówię to dlatego, że niekiedy
tego nie chcemy przyjąć do wiadomości, iż polityka jest też jednak tylko sposobem,
poprzez który człowiek miał realizować swoje zadania. Polityka się nieco zdeformowała
i dzisiaj jest sztywnym kaftanem, w który się wszystkich ludzi próbuje zmieścić, a
polityka, czyli ramy, zasady, które się stawia człowiekowi, są niemal kanonizowane
i temu człowiekowi każe się tylko głowę skłonić i temu się dostosować. Tymczasem Papież
pokazał, że jest odwrotnie: najpierw człowiek, potem zasady życia dla niego.
Ja
raczej unikam przytoczonego tu stwierdzenia, że Janowi Pawłowi II przypisujemy pokonanie
totalitaryzmu komunistycznego. Ale Papież równocześnie nadwyrężył bardzo mocno wszystkie
bezideowe czy cyniczne sposoby myślenia, które idą gdzieś w kierunkach liberalnych.
Im też pokazał bezideowość, gdzie nie ma przed oczyma człowieka, tylko interes poszczególnych
grup czy dróg, którymi by się chciało dojść w świecie do znaczenia. Papieska droga
krytyki różnego rodzaju systemów politycznych szła bardzo szeroko. Jeżeliby przeanalizować
wszystkie podróże i wszystkie tematy, które poruszał od bardzo bogatej Japonii przez
biedne kraje afrykańskie i latynoamerykańskie, do super bogatych krajów Europy Zachodniej
czy Stanów Zjednoczonych i Kanady, to w każdym z tych krajów miał co innego do powiedzenia
i miał zawsze dobrze przygotowany schemat dialogu z odnośnymi społeczeństwami. Pokazując
im, że owszem, cieszymy się, że tak czy inaczej się rozwijają, ale należy dbać o to,
by wszystko zmierzało ku zapewnieniu człowiekowi swobody i miejsca na tym świecie,
swobody zarówno ideowej, w tym religijnej, swobody gospodarczej, swobody praw obywatelskich.
Stąd, owszem, Papież w polityce był obecny niezwykle mocno i zdecydowanie, ale dla
niego polityka była służbą, która wypływa wprost z Ewangelii. Przecież, nie bądźmy
naiwni, Ewangelia nie jest tylko i wyłącznie słodkim opowiadaniem o idealnym Królestwie
Bożym, do którego tęsknimy i które otwieramy tylko wtedy, kiedy nam jest źle na świecie.
Ewangelia jest programem, który trzeba przyjąć, jeżeli się chce ją potraktować niezwykle
uczciwie. Stąd Papież rozumiał, że nie może być następcą św. Piotra, który by nie
podejmował tych tematów w imię człowieka wolnego i godnego. To, że akurat uderzył
zdecydowanie, silnie, wykazał jak doskonały lekarz, gdzie choroba się rozwija, pokazując
nadużycia względem autonomii człowieka i jego godności, jak było w przypadku systemów
komunistycznych, to jest tylko potwierdzenie wielkości Papieża
- Padło
sformułowanie „dialog ze społeczeństwem”. To też jest cecha bardzo charakterystyczna.
Papież chętnie wchodził w dialog. To jest też nietypowe. Papieże często
wypowiadali się ex cathedra. Ten Papież też nie unikał takich sformułowań,
wydawałmnóstwo dokumentów, listów, encyklik itd., ale
chętnie też wchodził w dialog ze społeczeństwem. Ludzie traktowali go, właśnie, jako
takiego brata, ojca. Miał wielu przyjaciół, traktowano go, jako kogoś bliskiego. Może
dzięki temu miał tak wielki wpływ również na historię tego świata?
Bp
J. Kopiec: Na pewno. Ja bym też tutaj nie upraszczał sytuacji jako wyjątkowej.
Tych możliwości dialogu już było przedtem już bardzo dużo, chociażby wizyty biskupów
ad limina Apostolorum. Stary zwyczaj, który w dzisiejszej formie pochodzi z
okresu potrydenckiego, z końca wieku XVI. To nie jest tylko urzędowa sprawa złożenia
sprawozdania z diecezji. Tu Papież potrafił rozmawiać z biskupami, ile on się uczył
od biskupów, z ich problemów lokalnych! Ale równocześnie ile Papież potrafił biskupom
wskazywać! Ja miałem szczęście być dwa razy na wizycie ad limina biskupów polskich
za jego pontyfikatu i byłem świadkiem, ile Papież uwagi poświęcał. Potrafił powiedzieć:
„Ja nie wiem dokładnie jak teraz ta czy tamta sprawa się ma, ale wiem tylko, że należałoby
zadbać o wychowanie człowieka, o stworzenie mu systemu wartości, takiego, który nie
zburzy jego godności, jego poczucia wartości”. Żeby nie niszczyć tego przez prymitywizm
itd. Równocześnie – powiedzmy szczerze – Papież wykorzystał bardzo dobrze możliwości
spotkań z ludźmi różnej kondycji. Ileż było jego rozmów z ludźmi nauki, intelektualistami.
Ale równocześnie wystarczyło Papieżowi pojechać do bardzo biednych faveli
w Brazylii i nie trzeba było mówić. Wystarczyło spotkać jednego czy drugiego człowieka,
przyjrzeć się wartościom jego życia, które praktycznie były bliskie zera, i z tego
Papież potrafił czynić dla siebie odpowiedni materiał. I tu jest myślę bogactwo, które
Papież wykorzystywał. On traktował możliwości dialogu bardzo głęboko. Każda rozmowa,
każde spotkanie zawsze prowadzi do wymiany myśli. I tutaj Papież mógłby być dobrym
nauczycielem, bo i sam się uczył, a nie tylko wskazywał innym gotowe rozwiązanie.
-
Na tym wielkim świecie, który stał się globalną wioską i jednocześnie bardzo
się rozszerzył, gdy chodzi o możliwości, warunki, różnorodność gospodarczą,
polityczną, społeczną, jest też Polska, z której ten Papież wyrósł,
wyszedł i do której często wracał, i dla której też miał swoje przesłanie,
miał wiele do zrobienia, do powiedzenia, i dla której rzeczywiście mnóstwo
zrobił. Jak można by określić, właśnie z historycznego punktu widzenia,
wpływ Jana Pawła II na przemiany polskie?
Bp J. Kopiec: Karol
Wojtyła, dopóki był w Polsce, był bardzo pojętnym chrześcijaninem, który korzystał
z daru Chrztu, jaki przyjął nasz naród na końcu X wieku. Ale równocześnie zawsze jako
człowiek wiedział, że chrześcijaństwo zależy od mojego własnego zaangażowania. Dziedzictwo
jest ważne. Odwoływanie się do tego, co jest naszymi korzeniami, jest bardzo ważne
i istotne. Ale nie może być chrześcijaństwa biernie przyjmowanego. I tak Papież postępował,
jako hierarcha, wcześniej jako ksiądz w diecezji krakowskiej i w Kościele w Polsce.
Tak rozumiał też miejsce Kościoła polskiego w ramach całego Kościoła powszechnego.
Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z tego, że pochodzi z konkretnego narodu,
że ukształtowały go jego konkretne uwarunkowania i doświadczenia. Doświadczenia bolesne,
wszyscy wiemy, chociażby XX wieku. Ale równocześnie miał świadomość, że nie można
się w tym zamykać i dla Papieża wyjście z polskich realiów, nawet w refleksji nad
sytuacją Kościoła w poszczególnych dziedzinach, zawsze mu dawało siłę do tego, żeby
spoglądać, jak w wymiarze powszechnym trzeba korzystać z tych możliwości, jakie daje
Opatrzność, by nie zaniedbać niczego. Papież historii Polski nie ideologizował. On
z historii Polski, z dziejów Kościoła nie tworzył tylko jakiegoś płytkiego punktu
odniesienia. Papież miał wiele pokory. Był wprawdzie dumny, że z takiego narodu pochodzi,
że ten naród, ten Kościół go uformował, ale jednocześnie to było dlań jeszcze większym
zobowiązaniem, by pokazać światu, że z takich tysiącletnich doświadczeń tyle mogliśmy
wynieść. I on sam też, jako Papież, też uczy się powszechności, ale nie przychodzi
z pustymi rękami, bo na tron Piotrowy nie wstąpił jako ktoś zupełnie anonimowy. Przychodził
jako ktoś uformowany, dojrzały, mający doświadczenie, ale też mający swój określony
charyzmat, pokazując już wcześniej możliwości działania Kościoła, cały swój potencjał
intelektualny, a przede wszystkim duchowy. Widać w nim było niezwykłą uczciwość wobec
Chrystusa, że z Chrystusem rozmawiał niezwykle szczerze i temu Chrystusowi nie chciał
niczego odmawiać. To go mobilizowało, by pokazać, że ten pontyfikat będzie czasem
błogosławionym. Żeby inni ludzie widząc, że Kościół w Polsce potrafił uformować jego
przekonali się, że potrafi na pewno uformować też wielu innych. Można by to rozciągnąć
oczywiście na dłuższe czasy. Skoro Kościół w Polsce wraz ze światem podąża w przyszłość,
niech więc też pewna siła ducha z tego Kościoła w Polsce będzie bogactwem całego Kościoła.
-
Obecnie będziemy mieli mocnego patrona, błogosławionegoJana Pawła II, uważanego przez nas, i słusznie,
za ojca Solidarności, tej, która ruszyła pierwszy kamień w lawinie przemian
Europy Wschodniej i całego świata. Co zostanie teraz na czasy, w których na solidarność
z małej litery nawet nie ma wiele miejsca? Czy ten patron ma nam przypominać
o rzeczach podstawowych?
Bp J. Kopiec: Przyznam, że jako
historyk troszkę bałbym się zacieśniać punkt widzenia do konkretnego doświadczenia
tego naszego ostatniego bohaterskiego czasu, z którego, jak widzimy niewiele monumentów
zostało. Natomiast myślę, że Papież, teraz jako błogosławiony, jako nasz patron będzie
niezbywalny, zwłaszcza gdy chodzi o nasze zobowiązania do uczciwości, odpowiedzialności,
do bycia kimś, kto z Ewangelii zaczerpnął siłę do formowania i swojego wnętrza i relacji
z innymi. Stąd myślę, że jego przesłanie jest ponad epoką i jej konkretnymi wydarzeniami.
To, że akurat on w swoim historycznym posługiwaniu mógł ukształtować także te rzeczy,
jak „Solidarność”, społeczeństwo obywatelskie, wolność itd., to wszystko jest piękne.
Ale myślę, że chodzi o to, by nie ulegać tylko i wyłącznie wielkiemu płomieniowi,
który owszem będzie piękny w dniach beatyfikacji. Żeby naszej walki nie zacieśniać
do sporu z jakąś konkretną władzą, a zostawiać inne sprawy na później. Jan Paweł II
byłby, jak podejrzewam, bardzo niezadowolony, gdybyśmy wielkie dzieło Ewangelii zacieśniali
tylko do aktualnych zadań. To będzie Patron naszej uczciwości, odpowiedzialności i
dojrzałości.