1. Niełatwo
jest z zewnątrz ocenić, czy dom jest solidnie postawiony, czy ma trwałe fundamenty
i czy został zrobiony z odpowiedniego materiału. W Polsce powstaje teraz dużo nowych,
kolorowych osiedli. Wydaje się, że wszystkie domy są budowane solidnie, z zachowaniem
obowiązujących reguł. Ale wystarczy, że minie trochę czasu, że zacznie wiać silny
wiatr, że nadejdzie burza czy śnieżyca i na niektórych budynkach dostrzega się najpierw
niewielkie, a później poważne usterki.
Na obserwacji domów, ich fundamentów
i solidności ich wykonania opiera się dzisiejsza przypowieść Jezusa.
„Każdego
więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym,
który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry
i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś,
kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym,
który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry
i rzuciły się na ten dom. I runął, a wielki był jego upadek” (Mt 7, 24-27).
2.
W przypowieściach Jezus dokonuje porównań między światem materialnym i duchowym, które
są na ogół łatwe do odczytania. W dzisiejszej chodzi o duchowy dom, jaki każdy z nas
buduje od swojego dzieciństwa. Najpierw pomagają nam w tym rodzice, szkoła, Kościół,
cała społeczność. W miarę jak mijają lata, każdy bierze w coraz większym stopniu sam
odpowiedzialność za powstającą konstrukcję.
Ze słów Jezusa jasno wynika, że
szczególną rolę w tej budowie odgrywa fundament, czyli nasz stosunek do Zbawiciela
i Jego nauczania, przekazywanego i wyjaśnianego przez Kościół. W życiu przeżywamy
co pewien czas burze, różnego rodzaju trudności. Wtedy przyjęcie i zachowywanie niektórych
elementów nauczania Jezusa wydaje się nam zbyt trudne. W naszych duchowych domach
pojawiają się pęknięcia, kolory ustępują szarości, szukamy jakichś szybkich rozwiązań.
Obserwujemy
siebie i naszych najbliższych, dokonujemy porównań, próbujemy wyciągnąć wnioski. Dostrzegamy,
że wielu wierzących z zewnątrz wygląda tak samo, jak budynki jednolicie zaprojektowanego
osiedla. Otrzymali podobne wychowanie, te same reguły życiowe, mają podobne cele i
dążą do ich realizacji. Jednakże, gdy wzbierają potoki, jedni są mocni jak skała,
inni słabi jak sypiący się piasek.
Jak to się dzieje? – pytamy samych siebie
próbując spontanicznie ocenić fundament naszego życia. Przeszliśmy już niejedną burzę
i zachowaliśmy wewnętrzny pokój; były wątpliwości w wierze, ale Bóg pomógł je nam
pokonać. Lecz pojawiły się też jakieś inne, niewielkie – wydawałoby się – niebezpieczeństwa,
które, ku naszemu zaskoczeniu, dokonały w nas spustoszenia.
3. Troszczyliśmy
się i zabiegaliśmy o pogłębienie modlitwy, o zachowanie różnych duchowych postanowień,
o ciągłe wzrastanie w pokorze. Wszystko to miało swoje znaczenie, ale nie zdaliśmy
egzaminu z fundamentu. Zabrakło nam zwykłego otwarcia na drugiego człowieka, szczerości,
ufności; byliśmy zazdrośni o wpływy, o uznanie, zraniliśmy kogoś, kto okazywał nam
jedynie dobro.
Pewnego podróżnika, który zwiedził wszystkie kontynenty, zapytano
o to, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach był najszczęśliwszy? Jego odpowiedź
była zaskakująca, ale jednoznaczna. Czuł się najlepiej w szpitalu, kiedy chorował
na niebezpieczną chorobę. A kiedy został poproszony o uzasadnienie tej odpowiedzi,
wyjaśnił: spotkałem tam pielęgniarkę o anielskiej dobroci, siostrę zakonną. W dzień
i w nocy z promiennym uśmiechem na twarzy pełniła swą służbę. To ona ze szpitala uczyniła
mi niebo. Wtedy byłem szczęśliwy.
Możemy się pytać, czy ta pielęgniarka dokonywała
czegoś nadzwyczajnego? Raczej nie, ale w swojej osobowości odznaczała się solidnym
fundamentem ludzkim, który zaskoczył nawet wymagającego podróżnika. Jeśli chcemy wzmocnić
fundament naszego duchowego budynku, zacznijmy od tego, co jest najbardziej oczywiste
w relacjach z naszym bliźnim.