By walczyć ze skutkami powodzi, nie trzeba rządzić dekretami. Takiego zdania jest
Kościół w Wenezueli. W ostatnim czasie ten południowoamerykański kraj nawiedziły katastrofalne
ulewy, które podobnie jak w sąsiedniej Kolumbii spowodowały liczne powodzie i osunięcia
ziemi. Zginęło kilkadziesiąt osób, a 140 tys. straciło dach nad głową.
W związku
z klęską żywiołową prezydent Hugo Chávez zażądał od parlamentu specjalnych uprawnień
do wydawania dekretów z mocą ustawy. Zdominowane przez socjalistów Zgromadzenie Narodowe
przyznało mu 17 grudnia ten przywilej na okres aż 18 miesięcy. Opozycja ostrzega,
że jest to krok ku wprowadzeniu dyktatury. Podobnego zdania jest wiceprzewodniczący
wenezuelskiego episkopatu. Abp Baltazar Porras zwrócił uwagę, że trudno przewidzieć,
jakie skutki może mieć ta decyzja. Już i tak w Wenezueli przyjmowane są dziesiątki
ustaw, które coraz bardziej ograniczają swobody obywatelskie. Jako przykład tych ograniczeń
hierarcha przytoczył przejęcie przez rząd większości akcji telewizji Globovisión.
Obecnie prezydent będzie mógł wydawać dekrety w zakresie m.in. gospodarki mieszkaniowej,
polityki finansowej i kwestii bezpieczeństwa.