Przyjdź Panie Jezu ... czyli o tym, na co czekamy. Część
III
Posłuchaj:
Mesjasz
musi przyjść. Przyniesie nam wolność, obroni nas przed wrogami i sądzić będzie naszych
nieprzyjaciół; przywróci do życia tych, którzy śmiercią posnęli (por. Dn 12,2)
a potem nastanie władza samego Boga i Jego Pomazańca (por. Ap
12,10), królestwo, w którym przyjaźnie zasiadać będziemy przy stole, królestwo radości
i pokoju, uczta prawdziwej miłości oraz nagroda za sprawiedliwość i przestrzeganie
Bożego Prawa. W takich oto nastrojach i z nadzieją Żydzi, a w ślad za nimi także pierwsi
chrześcijanie, oczekiwali na Mesjasza. Dla jednych ciągle miało być to pierwsze przyjście.
Dla drugich – powtórne, bo przecież Chrystusa rozpoznali już w Jezusie z Nazaretu.
Przyszedł do swoich, a oni Go nie przyjęli (por. J 1,10) ... Dlatego trzeba
koniecznie postawić pytanie: jaki ma być ten oczekiwany Mesjasz? Dlaczego jedni Go
nie rozpoznali? i co zrobić, by drudzy nie przeoczyli Go powtórnie?
Izraelici
w czasach Pana Jezusa nie byli zgodni, co do charakteru przyjścia Mesjasza, ani co
do jego własnej natury. Jak się wydaje jedni spodziewali się całkiem światowego zbawiciela,
inni zaś mieli raczej duchowe oczekiwania. Dla tak zwanych saduceuszy ważne było potwierdzenie
kultu sprawowanego w jerozolimskiej Świątyni, ich własnego kapłaństwa i ofiar tam
składanych. Stąd oczekiwali nade wszystko potężnego władcy, króla z pokolenia Dawida,
który obroni ich przed Rzymianami, zakończy okres jarzma pogan i odnowi panowanie
dynastii Dawidowej nad Izraelem. Bardziej radykalni byli zeloci, którzy nawet nie
chcieli czekać na pojawienie się Mesjasza, woleli wziąć sprawy w swoje ręce i dla
idei wyzwolenia w imię Boga już teraz podpalić świat przez rewoltę i krwawe zamachy.
Skończyło się katastrofą roku 70. Z kolei faryzeusze, o których tyle słyszymy w Nowym
Testamencie, chyba jednak nie byli cynicznymi hipokrytami, skoro szczerze czekali
na duchowego Mesjasza, który podporządkuje świat mądrości Tory, nauczy narody pogańskie
przestrzegać Prawo i czcić poprawnie Boga Jedynego, szczerze wzywać Jego imienia i
dochowywać czystości rytualnej. Faryzeusze spodziewali się także, iż Mesjasz przywróci
do życia dawno umarłych, iż oczyści ich ze zmazy śmierci i grzechu. Wiemy ponadto,
że na Mesjasza czekali także esseńczycy. Jeśli istotnie do nich należała biblioteka
z Qumran, to możemy przyjąć, że ich wyobrażenie czasów mesjańskich było wielorakie.
Zdaje się, że czekali oni na dwóch pomazańców, jednego wojownika w czasach ostatecznych,
drugiego zaś króla sprawiedliwego, który zaprowadzi panowanie Boga na ziemi. Zawsze
jednak takiemu pomazańcowi mieli towarzyszyć aniołowie, gotowi walczyć i wspierać
swego Mesjasza.
Wszyscy więc Izraelici na swój sposób spodziewali się potężnego
króla, władcy, pomazańca i anioła Bożego. A tymczasem On przyszedł w znaku dziecka,
trochę niespodziewanie, chociaż zarazem dokładnie według biblijnego scenariusza. Ale
to prawda, nie było łatwo rozpoznać Chrystusa, bo mały i słaby, do tego na sianie
w żłobie położony, a nie na purpurze i w porządnym pałacu, w otoczeniu pasterzy zamiast
wojska, z wołkiem i osiołkiem w zastępstwie powitalnego orszaku. Na szczęście chociaż
tych paru aniołów się znalazło jak trzeba... Wielu czekało, aż przyjdzie wybawiciel,
mocny i wspaniały, z królewskiego rodu i w zaszczytach. Dlatego nikt nie oczekiwał
delikatnego człowieka. Ale na tym właśnie polega sekret mesjański, jego ukrycie przed
władcą tego świata.
A my? Skoro już raz uwierzyliśmy w Mesjasza z Nazaretu,
to jak rozpoznamy Jego powtórne przyjście? Jaki będzie ten Pan dnia ostatniego? Ojcowie
Kościoła i dawni pisarze chrześcijańscy zadziwiająco niechętnie spekulowali nad wyglądem,
miejscem, a tym bardziej czasem tego powtórnego przyjścia Pana, bo co my o tym możemy
wiedzieć? Woleli za to wskazywać na szczególny charakter takiego spotkania. Autor
Dziejów Apostolskich słyszy słowa aniołów, że On „przyjdzie tak samo jak Go
widzieliście idącego do nieba” (Dz 1,11). Św. Jan w Apokalipsie mówi co prawda
o trąbie, o trzęsieniu ziemi i gwiazdach spadających, ale taka jest przecież natura
języka apokaliptycznego. Ja jednak wolę myśleć, że to nowe przyjście Zbawiciela nie
musi mieć dramatycznej oprawy i że może dużo bardziej przypominać tamtą scenę, w której
Zmartwychwstały umacnia, pociesza i błogosławi swoich uczniów. Nie wiemy jednak, jaki
będzie. Orygenes, chyba największy teolog starożytności, komentując słowa św. Pawła,
że w czasie przyjścia Pana zostaniemy porwani na obłoki, i że znajdziemy się tam naprzeciw
Chrystusa (por. 1Tes 4,17), dodaje zarazem, że „już nie ujrzymy Go w tym ubóstwie,
w którym dla nas i ze względu na nas się znalazł, to znaczy: nie będziemy Go oglądać
w tym ograniczeniu, które przyjął przebywając na ziemi w ludzkim ciele: zamykało go
ono, jak się sądzi, w jakimś jednym miejscu” (De princ. 2,11,6, ŹMT 1, s. 220).
Tak,
Chrystus przychodzący sądzić żywych i umarłych będzie ten sam, ale już nie taki sam.
Przyjdzie tak samo: jako Syn Maryi z Nazaretu, ale też jako Syn Boży i Pan wszystkiego.
I nikt nie będzie miał wątpliwości, z kim ma do czynienia. Jednak, choć nie będzie
już wyglądał „tylko” na człowieka, to przecież ciągle - ufamy - będzie tak samo ludzki,
jak wtedy w Galilei. Może właśnie dlatego św. Jan w Apokalipsie oglądał baranka
na tronie, jakby symbol prostoty i łagodności, ale jednocześnie kogoś, kto ma moc
i władzę: moc czynienia dobra i władzę odróżniania zła. Kogoś, kto pozostaje łagodny,
ale kto też nie boi się stracić ze swego ze względu na dobro innych. Po tych cechach
pewnie najłatwiej będzie rozpoznać przychodzącego Mesjasza. I takiego też Pana najbezpieczniej
i najpewniej możemy się spodziewać. Czy to w tym ciele, czy dopiero po zmartwychwstaniu.