We Włoszech powraca idea bractw pogrzebowych. Niegdyś były one bardzo popularne.
Poważnie traktowano bowiem troskę o zbawienie i realnie brano pod uwagę możliwość
wiecznego potępienia. Stąd posługa umarłym, w tym również skazańcom, należała do głównych
misji chrześcijańskiego miłosierdzia. W Rzymie bractwa takie istniały przy niemal
każdej parafii. Należeli do nich przedstawiciele różnych warstw społecznych. Czołową
postacią bractwa św. Jana bez Głowy, które w ostatniej drodze towarzyszyło skazańcom,
był na przykład sam Michał Anioł Buonarotti.
Dziś o powrocie bractw zadecydowała
konieczność, a konkretnie coraz częstsze pogrzeby bez wiernych. Zwrócił na to uwagę
toskański kapłan Marcello Colcelli. „Mam dosyć bycia na pogrzebie jedynym obecnym
poza samym zmarłym” – napisał pewnego dnia w liście do swoich parafian. „Wspólnota
parafialna jest zobowiązana godnie pożegnać tych, którzy z niej odchodzą” – przypomniał
kapłan. W ten sposób w niewielkiej parafii w Orciolaia koło Arezzo powstało bractwo
o wymownej nazwie: Towarzystwo Zmarłych (Compagnia dei Defunti). Oczekiwania
od jej członków nie są zbyt wygórowane: chodzi przede wszystkim o obecność na pogrzebie,
ewentualnie trochę ministrantury. Pomysłodawca, proboszcz Marcello Colcelli zauważa,
że problem „pustych” pogrzebów staje się coraz bardziej powszechny. Z jednej strony
rośnie bowiem liczba osób osamotnionych. Z drugiej – ludzie boją się myśli o śmierci
i dlatego unikają pogrzebów.