„A szły za
Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli ktoś przychodzi do Mnie,
a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie
samego, nie może być moim uczniem. Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten
nie może być moim uczniem… Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego,
co posiada, nie może być moim uczniem»” (Łk 14,25-27, 33).
Niewątpliwie słowa
Jezusa, bez pogłębionej refleksji, wydają się wprost nie do przyjęcia. Nasuwa się
pytanie, jak Jezus mógłby namawiać do nienawiści, skoro dał nam największe spośród
przykazań, a jest nim przykazanie miłości Boga i bliźniego (por. Mt 22,37-40). W innym
miejscu Jezus nakazał, jako znak wierności Bogu, kochać nawet nieprzyjaciół (Mt 5,43-48),
to cóż dopiero rodziców, ojca i matkę, rodzeństwo lub kogoś z bliskich. Skądinąd,
On sam miłość Bożą do nas ludzi potwierdził śmiercią na krzyżu. Nie żąda zatem od
nas, abyśmy nie kochali lub kochali mniej osoby nam bliskie i drogie. Wręcz przeciwnie
chce, abyśmy drugiego człowieka kochali tak samo jak kochamy Boga. Jezus chce, abyśmy
zrozumieli, czym jest miłość Boża w odróżnieniu od miłości ludzkiej. Nierzadko wydaje
nam się, że kochamy innych, a w rzeczywistości szukamy w nich potwierdzenia siebie
samych. Często nasza miłość jest zaborcza, zniewalająca drugą osobę, brak w niej poświęcenia,
wierności i rezygnacji dla osoby ukochanej. Oczekujemy miłości za okazaną miłość.
Miłość ludzka jest interesowna, jest często sentymentem, który wcześniej lub później
przemija.
Jezus oczekuje, aby w naszym sercu pierwsze miejsce pozostawało zawsze
dla niego. Nie oznacza to wcale, abyśmy negowali miłość innym, ale aby ona pozostawała
zawsze w relacji do Boga. Kochać Boga bardziej niż innych oznacza uwolnić swoje serce
od tego, co czysto ziemskie, aby ukochać życie i drugiego człowieka miłością Bożą,
czystą, bezgraniczną, pełną poświęcenia i wyrzeczenia. „Nie ma większej miłości od
tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich” – mówi Jezus. Zatem prawdziwy uczeń
Chrystusa to nie ten, który w swoim sercu i w życiu pośród wielu innych rezerwuje
miejsce również dla Jezusa, ale ten, który wybiera Jezusa jako największe dobro swojego
życia. Chodzi o to, aby uczeń wyzbył się logiki posiadania, a przyjął logikę daru
i darmowości, i był cały dla Jezusa, jak Jezus dla niego.
Drugi istotny element
miłości Jezusa to świadomość miłości. Miłość, której uczy Jezus, nie jest zwykłym
sentymentem, lecz stanem, który wynika ze świadomości osobistej relacji do Jezusa,
z przekonania i z racjonalnego uzasadnienia tej miłości. Rozum dostarcza motywów poznawczych
Boga, aby karmić serce i pobudzać je do coraz większej miłości. W ten sposób nasze
życie nie jest budowlą wzniesioną na piasku, lecz na solidnej skale, na Jezusie. Człowiek
żyjący miłością Bożą nie stawia Bogu natychmiast pytania „dlaczego”, gdy w jego życiu
pojawi się krzyż.
Trzecią zasadniczą cechą miłości Jezusa jest entuzjazm, dynamizm,
który rodzi postawę służebną na wzór samego Chrystusa. Ta ostatnia wpisuje się w ów
krzyż, o którym mówi Jezus: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za mną, nie jest
Mnie godzien”. Służba w miłości jest krzyżem, ale krzyżem, który prowadzi ku wielkiej
radości, radości zmartwychwstania i życia.
Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty
modliła się wiele godzin każdego dnia, prosząc Boga, aby napełnił jej serce miłością
i aby w ten sposób mogła kochać biednych miłością Bożą. Opiekując się biednymi i chorymi
chciała, aby i oni mogli doświadczyć piękna miłości Bożej. Jej serce pełne czułości,
jej zawsze otwarte i gotowe do posługi ręce, jej uśmiech pełen słońca, jej gesty pełne
dobroci i gotowości do posługi chciały przekazać, człowiekowi w potrzebie, jako zasadnicze
orędzie, że jest kochany, że tu ma miejsce, że jest ktoś, kto się nim zaopiekuje.
Pewnego
dnia do domu w Kalkucie przyniesiono kobietę, która leżała na chodniku i była w ciężkim
stanie. Całe jej ciało było pokryte ranami. Matka Teresa zaopiekowała się nią z właściwą
sobie troską i delikatnością, obmywała i opatrywała jej rany, karmiła. Kiedy niewiasta
doszła nieco do siebie i odzyskała nieco sił, zaczęła narzekać i przeklinać swój los.
Matka Teresa, jakby nie zważając na to, co mówi kobieta, kontynuowała z delikatnością
swoją posługę, ocierała jej pot z czoła, nawilżała spieczone od gorączki usta. Owa
kobieta, nie mogąc pojąć dobroci Matki Teresy, w pewnej chwili zapytała: dlaczego
mi pomagasz? Nie wszyscy są tacy uczynni jak ty, kto cię tego nauczył? Matka Teresa
ze szczerości swego serca odpowiedziała: Nauczył mnie tego mój Bóg. A na to kobieta:
Powiedz mi coś o tym Bogu. W tym momencie Matka Teresa, obejmując ją czule, wypowiedziała
wzruszające słowa: Mojego Boga już teraz znasz. On ma na imię Miłość!
W dzisiejszym
świecie, często obojętnym i zimnym na biedę ludzką, potrzeba świadków takiej właśnie
miłości. Jezus z dzisiejszej Ewangelii pyta zatem ciebie i mnie, czy żyjemy Jego miłością
i czy jesteśmy gotowi, aby tak jak On i Matka Teresa nieść ją innym!