Samuel należy
niezmiennie do najbardziej znanych świętych Kościoła egipskiego z epoki bezpośrednio
poprzedzającej inwazję arabską, która jak wiemy rozpoczęła się w roku 640. Do wydarzeń
jej towarzyszących przyjdzie nam jeszcze kiedyś powrócić, dziś natomiast opowiemy
dzieje mnicha, który musiał być nietuzinkową osobowością, skoro budził tak wielki
podziw za życia i po śmierci. Biografię Samuela z Kalamon spisał po koptyjsku jeden
z jego uczniów imieniem Izaak. Pismo to, przełożone później na języki arabski i etiopski,
uznaje się za bardzo ważne źródło naszej wiedzy o dziejach monastycyzmu egipskiego
w tym okresie.
Samuel urodził się prawdopodobnie w roku 597 we wsi Tkello,
niedaleko Pelhip we współczesnej prowincji Kafr el-Sheikh, w północnej części Delty
Nilu. Jego ojciec miał na imię Silas i był księdzem, matka zaś zwała się Kosmiana;
oboje słynęli z pobożności i hojności wobec ubogich. Samuel w wieku 12 lat został
wyświęcony na subdiakona i już w tym czasie zdradzał wielkie zamiłowanie do życia
ascetycznego. Rodzice chcieli ożenić go szybko, by jeszcze doczekać się wnuków, ale
młodzieniec odpierał wszelkie nagabywania. W wieku lat 18 stracił matkę, a kiedy ojciec
wybudował nowy kościół w okolicach, młody Samuel przyjął święcenia diakonatu, by wspierać
swego staruszka w liturgicznej posłudze. Ojciec jednak umarł niebawem. Wtedy nasz
bohater porzucił życie w świecie i poszedł na pustynię sketyjską. Jego biograf opowiada,
jak w tej wędrówce towarzyszyli mu aniołowie, w co powątpiewać nie wolno. A kiedy
dotarł do klasztoru świętego Makarego zapukał do celi starca imieniem Agaton, który
zgodnie z Bożym poleceniem przyjął młodzieńca w poczet mnichów a potem jeszcze przez
trzy lata był mu ojcem i mistrzem duchowym. Według arabskiego synaksariusza już w
tym czasie Samuel przyjął prezbiterat, ale autor jego żywota o świeceniach mówi znacznie
później.
Około roku 631 cesarz Herakliusz przysłał do Egiptu, w charakterze
patriarchy i gubernatora zarazem, niejakiego Cyrusa, z misją doprowadzenia choćby
siłą monofizyckich koptów do jedności z Kościołem bizantyńskim. Teologicznym tłem
kompromisu miała być nauka o jednej woli w Chrystusie, zwana monoteletyzmem. Ale jak
to z zaprowadzaniem przymusowej jedności zazwyczaj bywa, bez rozlewu krwi obyć się
nie mogło. Cyrus posłał do mnichów sketyjskich swego emisariusza z żądaniem podpisania
tak zwanego Tomu papieża Leona i przystąpienia do postanowień soboru chalcedońskiego.
W klasztorze św. Makarego abba Samuel odmówił zdecydowanie, przeklął Cyrusa, ekskomunikował
martwego od prawie dwustu lat papieża Leona, teatralnie podarł jego pismo i wyrzucił
za drzwi kościoła. Ufff..., chyba trochę przesadził, bo w rezultacie wzięto go na
tortury. Męczono biedaka prawie do śmierci, wyłupano mu przy tym prawe oko, przez
co na obrazach do dziś przedstawia się Samuela z jednym okiem zamkniętym. Męki, których
doświadczył, zapewniły mu też tytuł Wyznawcy. Ledwo żywego zabrali go trzej towarzysze
i wszyscy razem schronili się w pewnej grocie w głębi pustyni. A kiedy już wyzdrowiał
nie bez Bożej pomocy, poszedł do klasztoru w Naqlun. Tam został opatem wielkiej wspólnoty
monastycznej a jego sława cudotwórcy szybko rozeszła się po okolicy. Niestety, patriarcha
Cyrus miał na jego temat całkiem inne zdanie, kiedy więc zjawił się osobiście w Fajum,
na wielu tamtejszych mnichów padł blady strach. Samuela i jemu podobnych na szczęście
w porę zaalarmowano, musieli zatem na nowo uciekać na pustynię. Tam też odnaleźli
opuszczony kościół, który odgrzebali z piasku i zamienili w klasztor. Teraz jednak
nadciągnęła horda barbarzyńskich mazyków i wszystkich zagarnęła w niewolę. Biografia
opowiada jak to wielbłądzica, na której jechał abba Samuel przemówiła wówczas niczym
oślica Baalama, tak że aż wszyscy oniemieli. Później nasz bohater został sprzedany
na targu niewolników, gdzie też miał spotkać znajdującego się w podobnie trudnej sytuacji
abba Daniela ze Sketis, o którym opowiadaliśmy niedawno. W niewoli Samuel pozostawał
przez trzy lata i był pastuchem wielbłądów, cierpiąc przy tym liczne upokorzenia.
Kiedyś nawet jego właściciel chciał przymusić naszego mnicha do ożenku z jakąś niewolnicą,
a skoro ten zdecydowanie odmawiał, zakuł ich w jeden łańcuch, ale i tak do grzechu
nie doszło. Działy się za to liczne cuda, które biograf opisał ze szczegółami. A potem
jeszcze anioł przysłany z nieba uwolnił Samuela i zaprowadził do klasztoru w Kalamon,
nieopodal Fajum na Pustyni Libijskiej w północnym Egipcie, gdzie też objawiła mu się
Matka Boża, przyrzekając swoją opiekę. Istotnie, od tego momentu w życiu naszego bohatera
wszystko się odmieniło na lepsze i prostsze. Samuel pozostał w Kalamon przez 57 lat,
wychowując kolejne pokolenia mnichów, nadzorując budowę wielkiego kościoła dedykowanego
Najświętszej Maryi Pannie, czyniąc liczne cuda i dokonując uzdrowień. Szczególnie
wdzięczny był mu biskup miasta Kais imieniem Grzegorz, którego nasz mnich uzdrowił
nie tylko z choroby dręczącej jego ciało, ale i z niemocy duchowych, bo biskupom też
się takie zdarzają. Z jego osobą związane jest także przepowiednia kary Bożej, jaka
przy pomocy muzułmańskiej nawałnicy spaść miała na grzeszników odwracających się od
wiary w Chrystusa, tak w Egipcie jak i w całym cesarstwie.
Samuel z Kalamon
umarł w wieku 98 lat, ósmego dnia egipskiego miesiąca kiyahk, czyli 4 grudnia
695 roku. Zarówno biografia jak i synaksariusz przypisują jego wstawiennictwu liczne
cuda za życia i po śmierci. Był tak ważny, że koptowie do dziś wspominają jego imię
w modlitwie eucharystycznej świętych Grzegorza i Cyryla. A sławetny klasztor w Kalamon,
pomimo islamskiej inwazji, wspaniale funkcjonował aż do XV wieku. Potem podupadł,
ale już w wieku XX na nowo erygował go aleksandryjski patriarcha Cyryl VI. Bo Kościół
wcale nie potrzebuje sprzyjających mu okoliczności ani życzliwych władców. Kościołowi,
zarówno dawniej jak i dziś, nade wszystko potrzeba świętych mnichów. To oni są żywym
znakiem, który burzy schematy, pobudza do wiary i zaprasza do naśladowania Chrystusa.
I tego też się trzymajmy.