Nemezjusz, o którym dziś powiemy,
był męczennikiem z czasów Decjusza. To ten właśnie rzymski cesarz w połowie III w.
przystąpił do reformy podupadającego imperium, a jako że był żołnierzem i że to właśnie
armia wyniosła go na tron cesarski, to w owej reformie odwoływał się do wojskowych
obyczajów. I wcale nie chodzi o dryl wojskowy i porządek, ale o powrót do dawnych
kultów pogańskich, które w tym okresie wyraźnie podupadały. Tak to już jest, że żołnierze,
których życie jest często igraszką losu, są nie tylko pobożni, ale i czasami zabobonni.
Poza tym składanie ofiar bóstwom przed bitwą było zwyczajnym wojskowym obyczajem.
Generałowi Decjuszowi wydawało się zatem oczywiste, że aby odnowić porządki w państwie,
przywrócić morale i zapewnić obywatelom opiekę bóstw, trzeba odnowić ich kult. Sprowadziło
się to do rozkazu składania ofiar bóstwom opiekuńczym państwa i za pomyślność cesarza.
W wyznaczonym czasie każdy obywatel musiał pójść do świątyni i w obecności kapłana
oraz urzędnika państwowego złożyć ofiarę kadzielną i libację. Ten, kto tak zrobił,
dostawał zaświadczenie na piśmie i miał spokój. I chrześcijanie też chcieli mieć spokój,
ale nie za cenę bałwochwalstwa, apostazji i składania ofiar pogańskim bałwanom. Jak
mawiał prorok Eliasz: „albo Pan jest Bogiem, albo pogański Baal” – wybieraj sam. Tertium
non datur, czyli trzeciej drogi nie ma, o czym przekonywali nas starożytni Rzymianie
i też mieli rację. Bo albo się jest chrześcijaninem, albo się pali kadzidła w pogańskich
świątyniach. Problem w tym, że za Decjusza nie chodziło tylko o kadzidełko ani nawet
o sprawę sumienia, ale dosłownie o życie. Bo kto odmówił bóstwom libacji i nie chciał
kadzić cesarzowi, ten szybko trafiał pod sąd i do więzienia, a stamtąd już bezpośrednio
na męczeństwo. Wszystko trwało przez kilka miesięcy 250 r., ale to i tak wystarczająco,
by zastępy świętych męczenników powiększyły się jak nigdy dotąd. Wśród nich był także
nasz Nemezjusz.
List Dionizego, biskupa Aleksandrii, o tamtejszych męczennikach
z czasów Decjusza, zaadresowany do Fabiana, biskupa Antiochii, zachował się w odpisie
Euzebiusza z Cezarei. Tam właśnie znajdujemy garść informacji o Nemezjuszu i jego
chwalebnej śmierci za wiarę. Historyk Kościoła pisze, że tenże Nemezjusz, będący Egipcjaninem
– a dodatek ten oznacza tyle, że nie był Aleksandryjczykiem, bo w tym wielkim mieście
mieszkała głównie ludność grecka – a więc „pewien Nemezjusz został oskarżony o zamieszkiwanie
pod jednym dachem z przestępcami. Gdy postawiono go przed centurionem, aby się wytłumaczył
i wyjaśnił, o co chodzi, wówczas szybko wyszło na jaw, że jest chrześcijaninem, tak
samo zresztą jak i jego domownicy. Centurion, upewniwszy się o tym, umył szybko ręce
i całą sprawę przekazał wyższej władzy, a biednego Nemezjusza kazał zakuć w kajdany
i wtrącić do lochu. Bo już samo bycie chrześcijaninem w niektórych miejscach i czasach
było zbrodnią niesłychaną, nawet jeśli obwinieni żadnej zbrodni ani nawet występku
w rzeczywistości nie popełnili. Bycie uczniem Chrystusa było dostatecznym argumentem,
by człowieka aresztować, uwięzić i skazać. No cóż, w niektórych częściach świata jest
tak do dziś, a w innych ta antychrześcijańska nienawiść zaczyna jakby odżywać na nowo.
Niech Pan czuwa nad nami i ma nas w swojej opiece.
Ale wracajmy do Nemezjusza,
którego w międzyczasie zaprowadzono do prefekta. Euzebiusz pisze, że ten niesprawiedliwy
sędzia równie szybko jak poprzedni uznał winę biedaka i skazał go na biczowanie oraz
tortury po dwakroć okrutniejsze niż to się stosowało wobec największych nawet przestępców.
Potem już tylko kazał spalić go żywcem. W ten sposób błogosławiony Nemezjusz uwielbił
swego Zbawiciela.
Męczennika Nemezjusza wspomina się w Martyrologium Hieronimiańskim
pod datą 20 lutego. Ale jego imię pojawia się także przy okazji wspomnienia innych
męczenników aleksandryjskich z czasów Decjusza, być może jednak w kalendarzu nastąpiło
pomieszanie różnych postaci, jak to się często zdarza po wiekach. Jedno jest pewne,
że męczenników istotnie w tej epoce nie brakowało. Nie brakowało też i takich, przyznać
trzeba uczciwie, których nie stać było na tę największą ofiarę i heroizm. Ale tak
to już jest, że jedni otrzymują wielkie dary i muszą za nie płacić najwyższą cenę,
innych dobry Pan Bóg zbawia w inny sposób, inaczej prowadzi i daje inne wzorce. Męczeństwo
za wiarę zawsze było czymś wyjątkowym, jedynym i specjalnym, o czym myśli się z trwogą,
mówi z przejęciem i opowiada z szacunkiem. Wielu zwyczajnie nie wytrzymywało presji,
lęku i własnej słabości. Niektórzy zaparli się i trzeba ich było obkładać specjalną
pokutą przed przywróceniem do jedności z Kościołem, przeciw czemu niektórzy zresztą
głośno protestowali. Mówiliśmy o tym już kiedyś. Ale to, co zwykle uderza w opisach
męczeństwa chrześcijan dawnych wieków, to nie postawa heroizmu, ale prostoty i zaufania,
że Bóg nie opuszcza swego sługi nawet w największych kłopotach. I choć nie zawsze
zdarza się cud, nie zawsze anioł zstępuje z nieba na ratunek i najczęściej męczeństwo
kończy się prawdziwą śmiercią, to tym bardziej nie ustaje wiara Kościoła w bezcenność
takiej postawy i pragnienia naśladowania Chrystusa także na drodze oddania swego życia.
Tu się kończy kalkulacja i nawet hagiografia. Tu się zaczyna prawdziwa mistyka, która
jest jednak darem przeznaczonym dla nielicznych. Biada chrześcijaninowi, który chciałby
nieroztropnie wstępować na tę drogę, uniesiony jedynie jakimś poczuciem własnej mocy.
Męczennicy to nie herosi, powtórzmy, ale pokorni słudzy, którzy nie wybierają swojego
losu, ale w każdym czasie, dobrym i złym, trudnym i łatwym, chcą być podobni do Zbawiciela
i starają się wiernie służyć Jego wspólnocie. Ale jak pokazują realia dzisiejszego
Bliskiego Wschodu, męczeństwo za wiarę znaleźć wcale nie tak trudno. Niech Pan ma
w swej opiece nasze siostry i braci we wszystkich tych krajach, gdzie antychrześcijańska
nienawiść coraz częściej sięga po broń, nóż albo ogień.