„Wieczorem
owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali uczniowie, choć drzwi były zamknięte
z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich «Pokój wam!»,
a to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy
Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was
posyłam!». Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy
przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: «Widzieliśmy Pana!». Ale on
rzekł do nich: «Jeśli nie włożę palca mego w miejsce gwoździ i ręki mojej nie włożę
w bok Jego, nie uwierzę»” (J 20,19-22,24-25).
Tomasz, który nie miał jeszcze
okazji spotkać Jezusa zmartwychwstałego, nie daje się przekonać temu, co o Nim mówili
inni. Nie wiemy, dlaczego przyjmuje taką postawę, którą Ewangelia nazywa niedowiarstwem.
Nie wynika ona z braku rzeczywistej wiary w Mistrza, ale z niemożności racjonalnego
pogodzenia śmierci Jezusa na krzyżu z możliwością Jego zmartwychwstania. Nie podzielał
więc euforii tych, którzy widzieli Chrystusa zmartwychwstałego. Może właśnie dlatego,
celem rozwiania wszelkich wątpliwości, Tomasz domaga się znaku konkretnego: „Jeśli
na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i ręki moje nie włożę w bok Jego, nie uwierzę”
(J 20,25).
To, co potem nastąpiło, zostało w sposób wymowny ukazane na płótnie
przez jednego z największych włoskich malarzy, Michelangelo Merisi, znanego jako Caravaggio.
Ukazuje on Jezusa, który zjawiwszy się w Wieczerniku mimo drzwi zamkniętych bierze
Tomasza za rękę, aby włożył swój palec w miejsce przebitego boku. Bijące od Jezusa
światło pada na twarz Tomasza, ukazując w jego oczach niewiarę i zdziwienie… Wypowiedziane
przez niego później słowa: „Pan mój i Bóg mój!” są dopełnieniem drogi wiary, którą
przebył od śmierci do zmartwychwstania Jezusa.
Postawa Tomasza przypomina postawę
wielu, którzy żyją w dzisiejszym świecie, a którzy zawsze chcą wszystkiego dotknąć
i osobiście sprawdzić. Ale wiara to nie przedmiot, który można wziąć do ręki, nie
można jej doświadczyć empirycznie, lecz duchowo. Gdyby tak było, wieść o zmartwychwstaniu
nigdy by nie dotarła na wszystkie krańce ziemi. A przecież blisko 2,5 mld. chrześcijan
na świecie to owoc wiary tych, którzy dali świadectwo, i tych, którzy nie widzieli,
a uwierzyli (J 20,29).
Rufina Bayan jest młodą katechetką, na drugim roku studiów
katechetyki na Papieskim Uniwersytecie Urbanianium w Rzymie. Pochodzi z Mongolii,
kraju, którego historia sięga XII wieku przed Chrystusem. Jego położenie geograficzne
oraz sytuacja społeczno-polityczna nie pozwalały na jakąkolwiek ewangelizację aż do
roku 1990, kiedy to została wprowadzona demokracja i zniesiony zakaz sprawowania kultu
religijnego, dzięki czemu mogli tu dotrzeć pierwsi misjonarze i rozpocząć głoszenie
Ewangelii. Już po kilku zaledwie latach ewangelizacja zaczęła wydawać coraz to piękniejsze
owoce. Z każdym rokiem wspólnota chrześcijańska powiększa się o ponad stu ochrzczonych
spośród licznej grupy katechumenów. Rufina jest jedną z tych, którzy na początku dwutysięcznego
roku byli świadkami budującego się pierwszego kościoła katolickiego w stolicy, Ułan
Bator. Po jego ukończeniu nierzadko dręczyło ją pytanie, dlaczego ludzie codziennie
do niego wchodzą. Niejeden raz też słyszała dochodzące z niego piękne śpiewy. Wówczas
nie znała jeszcze chrześcijaństwa. Pewnego dnia, pobudzona ciekawością, postanowiła
wejść do świątyni i zobaczyć, co się w niej dzieje. Liturgia i śpiewy ją urzekły.
Choć ich nie rozumiała, postanowiła tu znowu wrócić. Kilka miesięcy później poprosiła
o chrzest, który otrzymała po odpowiednim przygotowaniu katechumenalnym. Poznanie
Jezusa Chrystusa i sam chrzest były dla niej czymś tak wielkim i pięknym, że zapragnęła
o tym opowiadać innym. Zwróciła się do miejscowego kapłana, aby ją zaangażował jako
katechetkę. Dzięki swojemu entuzjazmowi pozyskała dziesiątki młodych ludzi dla Chrystusa.
Dwa lata temu miejscowy biskup, widząc jej entuzjazm i wielkie zaangażowanie w ewangelizację,
posłał ją do Rzymu, aby zrobiła studia katechetyczne a po powrocie zajęła się formacją
przyszłych katechetów.
„Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Rufina
nie znała Chrystusa, ale uwierzyła w Niego dzięki świadectwu chrześcijan. Pociągnęło
ją ku Chrystusowi nie nauczanie, przekonywanie czy katecheza, lecz zwyczajna obecność
chrześcijan na modlitwie, śpiewy i uczestnictwo w Eucharystii. To jej wystarczyło,
aby w wierzących spotkać samego Chrystusa, w myśl zresztą Jego słów: „Gdzie dwaj lub
trzej gromadzą się w imię moje, tam Ja jestem pośród nich” (Mt 18,20).
Jako
chrześcijanie nie powinniśmy nigdy zapominać, że Jezus Chrystus nie tylko oddał za
nas swoje życie, ale też nas posyła, abyśmy świadczyli o Jego zmartwychwstaniu. Podobnie
jak w przypadku Rufiny, nawet najprostszy, ale autentyczny gest naszej wiary może
stać się dla kogoś innego początkiem drogi ku Chrystusowi. Pamiętajmy zatem, że zmartwychwstały
Chrystus kieruje i do nas te same słowa z Wieczernika: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie
posłał, tak i Ja was posyłam!»