Antyaborcyjna frakcja w Partii Demokratycznej zbyt pochopnie uwierzyła w obietnice
Baracka Obamy. Jego wczorajszy dekret, który miał uniemożliwić opłacanie aborcji z
kieszeni podatnika, nic nie zmieni. Administracyjne rozporządzenie prezydenta nie
może stanąć ponad prawem – przyznają dziś zgodnie zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy
aborcji.
Zaledwie kilkuosobowa grupa demokratów pro life okazała się języczkiem
u wagi we wczorajszym głosowaniu nad reformą służby zdrowia. Aby zyskać ich poparcie,
tuż przed głosowaniem reformy w Kongresie Obama wydał dekret, w którym przyznaje,
że reforma w obecnym kształcie nie chroni przed opłacaniem aborcji z kieszeni podatnika.
Zobowiązuje departamenty zdrowia i opieki społecznej do wydania rozporządzeń, które
to uniemożliwią. Dekret prezydenta wystarczył, by wpłynąć na opinię jego partyjnych
kolegów. Jak się jednak okazuje, nie wystarczy, by zmienić proaborcyjny charakter
reformy służby zdrowia. Zwracają na to uwagę przedstawiciele ruchów obrony życia oraz
amerykański episkopat, który aż do końca zabiegał o wprowadzenie realnych zmian do
reformy. Niezadowolone z dekretu Obamy są również ruchy proaborcyjne. Te jednak niepokoi
bardziej antyaborcyjny język rozporządzenia, niż jego realne konsekwencje. Dekret
prezydencki nic nie zmieni – przyznała Diana DeGette, proaborcyjna kongresswoman.