Ratuj się, kto w Boga wierzy …czyli o pokucie według Tertuliana z
Kartaginy
W naszej poprzedniej audycji mówiliśmy o tym, w jaki sposób pojmowano
pokutę i pojednanie w dwóch pierwszych wiekach Kościoła. Przypomnieliśmy sobie zatem,
że fundamentem pojednania z Bogiem jest Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa.
Za św. Pawłem zaś powtarzamy, że w tych zbawczych wydarzeniach mamy udział przez chrzest,
który gładzi grzechy dawnego życia, a po chrzcie chrześcijanin nie powinien już grzeszyć
ciężko, bo nie do tego zaprasza nas wiara. Ale trzeba być realistą: człowiek pozostaje
słaby i podatny na upadki także po chrzcie. Co zatem z tymi chrześcijanami, którzy
jednak nagrzeszą. Czy nie ma dla nich miejsca we wspólnocie ludzi zbawionych? Dla
pierwotnego Kościoła był to dylemat nie lada: jak pogodzić zasadę jedyności chrztu
ze słabością człowieka i troską Kościoła o jego zbawienie? Hermas w swoim piśmie zwanym
„Pasterzem” podpowiadał w II wieku, że jakkolwiek chrzest jest jeden, to dla chrześcijanina,
który zbłądził jest jeszcze możliwość drugiej pokuty, ale tylko raz w życiu. Przecież
słabego człowieka trzeba ratować, więc jakże mu nie dać jeszcze jednej szansy? Hermas
nie wyjaśnił, jak owa druga pokuta po chrzcie powinna wyglądać. Niebawem jednak pojawi
się niejaki Tertulian, który precyzyjniej opisze wszystkie środki pokutne.
Tertulian
pochodził z Kartaginy w Afryce Północnej, żył w drugiej połowie II wieku, był prawnikiem
i zdolnym mówcą, który po nawróceniu całym sercem zaangażował się w głoszenie chrześcijaństwa
jako rozsądnej drogi życia, sprawiedliwej nauki i nadziei wymagającej całkowitego
przylgnięcia do Chrystusa. Niestety, jak to z neofitami nieraz bywa, Tertulian popadł
w przesadę, która ostatecznie zaprowadziła go do pewnej sekty radykałów, przez co
życie zakończył poza wspólnotą Kościoła. Nie mniej pozostały po nim ważne pisma, w
tym także traktat „O pokucie”. Na język polski przed laty przełożył go ks. Emil Stanula
i opublikował w piątym tomie „Pism Starochrześcijańskich Pisarzy”.
Pokuta nie
jest od tego, by łatwo zyskać rozgrzeszenie, przypomina nasz Tertulian. Jeśli kto
sądzi, że wszystko wolno, nawet grzeszyć bez umiaru, bo przecież potem będzie można
pokutować nieznacznie i mieć już święty spokój, to bardzo się myli. Pan Bóg naprawdę
otworzył drogę miłosierdzia dla tego, kto pragnie się nawrócić, także po chrzcie,
ale nie jest ona przeznaczona dla tych, którym w rzeczywistości nie zależy na nawróceniu,
a jedynie na spokoju sumienia (2). Niech nikt się nie ośmiela lekceważyć Bożego gniewu
– napomina retor z Kartaginy - niech nikt też nie zapomina o Jego łaskawości. Grzesznik
zatem dobrze zrobi, jeśli czym prędzej zabierze się za pokutę, taką solidną i szczerą
(4). Bo kto ponownie wraca w szpony diabła ściąga na siebie nieszczęście i godzien
jest politowania (5). Od grzechu winni się uwalniać na równo katechumeni, którzy na
chrzest czekają, jak i wierzący, którzy już go przyjęli; ci ostatni nawet bardziej.
Chrzest jest pieczęcią wiary, znakiem wyłącznej przynależności. Nie dlatego przyjmujemy
chrzest, by już nie grzeszyć, ale wolno nam go przyjąć bo już nie grzeszymy (6).
Co
zatem z tymi, którzy nagrzeszą po chrzcie, pyta przytomnie Tertulian, tak jak pytano
już w czasach Hermasa. Najpierw przestrzega, by zbyt łatwo nie liczyć na Boże miłosierdzie.
On właśnie chrzest dał nam jako rękojmię zbawienia, więc się jej trzymajmy. Ale ponieważ
diabeł nie śpi, a nawet szaleje, by tym bardziej pochwycić na grzechu tego, który
do niego nie należy, więc dobry Pan Bóg, znając ludzkie słabości, chociaż zamknął
już bramę przebaczenia ryglem chrztu św., to jednak zostawił ją nieco uchyloną. Umieścił
bowiem w przedsionku drugą pokutę, aby otwierała drzwi zbawienia, byśmy nie utracili
tego, co Bóg przygotował za cenę krwi własnego Syna (7). Zatem pokuta po chrzcie jest
takim kluczem zapasowym, awaryjnym wytrychem, który ma jednak służyć jedynie w szczególnych
sytuacjach i pod specjalnymi warunkami. Nie może być tylko wewnętrzna, musi się też
przejawić jakoś na zewnątrz, mówi Tertulian (8). Na początku zatem trzeba uznać swoje
grzechy przed Bogiem, by tak odnaleźć właściwe proporcje w tej naszej z Nim relacji.
Za tym ma postępować szczera pokuta, której są różne formy. Tertulian nie obawiał
się mówić o worku i o leżeniu w popiele; o smutku i żałobie; o poście i przyjęciu
surowości życia; o częstej modlitwie i o wołaniu do Pana; o tym wreszcie, by w czasie
liturgii bić czołem o ziemię, by wyznawać swoje winy, by wszystkich braci prosić o
wstawiennictwo a kapłanów obejmować za nogi (9). Tak pokutując i wyznając swoją grzeszność
pośród zawstydzenia i uniżenia, grzesznik odzyskuje czystość serca, szacunek wspólnoty
wiary i łaskawość Pana. Dużo to lepsze niż groźba potępienia.
Zatem w kwestii
pojednania człowieka z Bogiem nic się nie zmienia: jego znakiem najpierw jest chrzest
w imię Chrystusa. Ale dla ochrzczonych też jest droga: przez długotrwałą pokutę. Tertulian
z Kartaginy zaleca, by pokutujący nie zniechęcali się żadnymi trudnościami, by nie
schodzili z obranej drogi i aby sobie nie folgowali. W końcu pokuta jest dla nas ratunkiem,
zbawiennym lekarstwem, gdy już zaparliśmy się daru łaski otrzymanego na chrzcie. A
lekarstwa bywają nieprzyjemne. Jeśli jednak wchodzimy na drogę pokuty, to z poważnych
racji i wiedząc, że chodzi o odzyskanie wielkiego skarbu – życia wiecznego z Chrystusem.
Tego się nie lekceważy.