W centrum historycznego Rzymu, na słynnym Forum
Romanum, znajduje się Więzienie Mamertyńskie, w którym, według tradycji, miał przebywać
św. Paweł w czasie powtórnego utracenia wolności w stolicy Cesarstwa. Nawet jeśli
naukowo nie zostało to udowodnione, nie ma powodów, by tego typu przypuszczenie, oparte
na przekazie z V w., odrzucać. Najprawdopodobniej tam Apostoł spędził – nie wiemy
jak długi – okres poprzedzający jego męczeńską śmierć. Można przypuszczać, że śledztwo
nie trwało długo, skoro podstawą oskarżenia był fakt przynależności do wspólnoty chrześcijan,
którą władze Cesarstwa teraz już bezwzględnie prześladowały. Fakt, że chodziło o obywatela
rzymskiego, wpłynął na rodzaj śmierci zadawanej, w takim przypadku, przez ścięcie
mieczem. Rzymianie tracili więźniów poza miastem, m. in. w miejscu zwanym wówczas
Aquae Salviae, dzisiaj Tre Fontane.
Odległość między Więzieniem Mamertyńskim
i tym regionem można pokonać żwawym krokiem w ciągu dwóch godzin. Należy sądzić, że
skuty więzień potrzebował na dojście do Aquae Salviae znacznie więcej czasu.
O
czym myślał sześćdziesięcioletni Apostoł prowadzony Via Ostiense na miejsce męczeństwa?
Nie mamy na ten temat żadnych zapisków, świadectw, przekazów. Pozwólmy zatem działać
naszej wyobraźni.
Można pytać, czy św. Paweł miał jeszcze jakąś nadzieję, że
i tym razem uratuje swoje życie? Przecież wielokrotnie znajdował się w bardzo trudnych
sytuacjach, a jednak zawsze przychodziła, zwykle z najmniej spodziewanej strony, pomoc.
Ale tym razem Apostoł chyba nie miał złudzeń. Już sam rodzaj aresztu był zupełnie
inny, o wiele surowszy niż ten pierwszy. Zmieniła się ponadto bardzo wyraźnie jego
sytuacja od strony prawnej i rodzaj kierowanych pod jego adresem zarzutów. Przeczuwał,
że zbliża się wydarzenie, którym ukoronuje trzydziestoletnią działalność apostolską.
Szedł
więc spokojnie prowadzony przez żołnierzy. Patrzył na piękne budowle ówczesnego Rzymu,
zwłaszcza na Forum Romanum, i myślał; myślał o swoim dzieciństwie spędzonym w Tarsie,
o rodzicach i o siostrze, o swoich nauczycielach, zwłaszcza o Gamalielu. Przypominał
sobie czas, kiedy tak gorliwie prześladował wyznawców Chrystusa i kiedy - o ironio
losu! - wrzucał ich do więzienia. Myślał jednak przede wszystkim o tym, co się wydarzyło
w drodze do Damaszku i co pozostawało dla niego, mimo trzydziestu minionych lat,
wielką tajemnicą.
Wszystko zmieniło się wtedy w jego życiu. Zrozumiał, że
wcześniej był w wielkim błędzie. Zaczął życie od początku, stając się gorliwym wyznawcą
Chrystusa i Jego głosicielem. Nie, nie przychodziło to bez trudności. Myślał teraz
o oporze, na jaki napotkał od współbraci Żydów, o kłopotach i nieufności ze strony
chrześcijan, o spotkaniach i niełatwych rozmowach z Piotrem. Ale mimo tych i innych
przeszkód, dokonał przecież tak wiele i teraz, przemierzając jako skazany Via Ostiense,
miał świadomość, że nie idzie na spotkanie z Panem z pustymi rękami.
Myślał
zatem o kwitnących gminach chrześcijańskich w wielu zakątkach pobrzeża śródziemnomorskiego,
o gorliwych biskupach tam posługujących, o chrześcijanach wzmacnianych duchowo przez
Pana i odważnie wyznających w Niego wiarę. Szczególnie wdzięczny był za współpracowników,
jakich Pan postawił mu na drodze misyjnej pracy. Wyjątkowo dużo zawdzięczał Barnabie
i do dzisiaj nie mógł zrozumieć, dlaczego ich drogi się rozeszły. Polecał Chrystusowi
Tymoteusza i Tytusa, do których niedawno skierował bardzo serdeczne listy, by wyrazić
im swoją bliskość, dodać otuchy, wskazać sposoby rozwiązania trudnych sytuacji. Miał
wrażenie, że wszyscy w jakiś sposób towarzyszą mu teraz w tej ostatniej drodze i że
to właśnie oni, z nowymi współpracownikami, będą kontynuować dzieło głoszenia Ewangelii.
„Mniej
drżący w sobie niż zwierze gdy czuje zagładę – pisał Mieczysław Jastrun – Paweł vel
Szaweł szedł śmiało na śmierć / niegdyś porażony w bramie Damaszku / wyszedł z celi
nie bojąc się w swej duszy / (której nieśmiertelność była dlań pewnikiem) / ani Rzymu
ani Cesarza ani miecza nad głową” (Intencje serca. Antologia poezji religijnej, Poznań
1985, s. 598).
Doszedł do Aquae Salviae. Z punktu widzenia prawnego wszystko
zostało zdecydowane już wcześniej, nie potrzebne były dodatkowe formalności. Dla żołnierzy
i kata był to jeden z wielu obywateli, którzy wystąpili przeciwko panującej władzy
i ponoszą tutaj konsekwencje swoich wyborów. W przypadku więźnia Pawła jedno ich jednak
bardzo zaskakiwało: wewnętrzny pokój, jakim się odznaczał, świadczący o głębokim przekonaniu,
co do słuszności sprawy, za którą oddawał życie.
Apostoł na dany mu znak, położył
swoją głowę na kamiennej kolumnie. Kat uderzył mieczem po raz pierwszy, potem drugi
i trzeci… Głowa odpadła od ciała i trzykrotnie odbiła się o ziemię.
Tak odchodził
z tego świata ten, o którym św. Jan Chryzostom powiedział: „Cieszył się miłością Chrystusa,
darem najwyższym. Mając ją uważał się za najszczęśliwszego z ludzi. Bez niej nie chciał
być wśród władców ni książąt. Wraz z nią wolał być ostatnim, owszem, nawet odrzuconym,
niż bez niej wśród możnych i okrytych dostojeństwem. Jedno tylko było dla niego najwyższą
katuszą, stracić ową miłość. To było dla niego gehenną, prawdziwą karą, nieskończonym
i nie do zniesienia męczeństwem. Przeciwnie, mieć ją, oznaczało życie, świat cały,
szczęście aniołów, dobra obecne i przyszłe, królestwo, wszelkie obietnice i w ogóle
niekończące się dobro” (Homilia, Liturgia godzin 3, s. 1067).
Do Ciebie,
święty Apostole i Męczenniku, my również kierujemy pokorną modlitwę: „Wejrzyj dzisiaj
na nas i pomóż swym braciom dochować wierności łasce objawienia, przyjąć całym sercem
radosną nowinę, że krew Jezusowa ludzi z Bogiem jedna” (Hymn, Liturgia godzin 3, s.
1069).