Polska-Stolica Apostolska - potrójna rocznica w oficjalnych relacjach. Rozmowa z nuncjuszem
apostolskim w Polsce, abp. Józefem Kowalczykiem
20-lecie wznowienia stosunków dyplomatycznych między Warszawą a Watykanem. Od ustanowienia
nuncjatury w Warszawie w roku 1555 Polska dwa razy wznawiała kontakty ze Stolicą Apostolską.
Pierwszy raz 90 lat temu, po zaborach i 20 lat temu po przemianach w roku 1989.
-
Ksiądz Arcybiskup z bliska obserwował drogę do przywrócenia stosunków dyplomatycznych
w naszych czasach. W 1974 r. powołano zespół do spraw stałych kontaktów roboczych
rządu PRL ze Stolicą Apostolską. Następnie w latach 1976-78 do Polski jeździł nuncjusz
do specjalnych poruczeń, abp Luigi Poggi, któremu Ksiądz Arcybiskup
towarzyszył w tych podróżach. W 1977 r. Paweł VI przyjął w Watykanie Edwarda Gierka.Chciałbym zapytać na początek - czym te wizyty zaowocowały?
Abp
J. Kowalczyk: Zanim odpowiem na te szczegółowe pytania pozwolę sobie przedstawić
malutki rys historyczny, bo zapewne to zainteresuje słuchaczy w Polsce. Otóż Stolica
Apostolska obecnie utrzymuje stosunki dyplomatyczne z blisko 200 państwami. Polska
w tym roku obchodzi kilka znamiennych rocznic związanych z relacjami Stolica Apostolska
– Polska na przełomie dziejów. Można na ten temat przeczytać pewien pouczający artykuł
Mateusza Wyrwicha pt. „Znak odzyskania suwerenności”, który ukazał się w tygodniku
„Niedziela” z 21 czerwca b.r. Autor wspomina tam m. in. o zapomnianej może rocznicy,
a jest to 490. rocznica (upłynęła 6 czerwca) od podpisania pierwszej umowy konkordatowej
między polskim Sejmem a papieżem Leonem X. Od tego czasu pojawiali się w Polsce papiescy
przedstawiciele, aczkolwiek nie była to funkcja formalnie im powierzona. Pierwszym
z nich był Girolamo Lando, ale pierwszym formalnym przedstawicielem Stolicy Apostolskiej
w charakterze nuncjusza był Alojzy Lippomano, którego misja zaczęła się 13 stycznia
1555 r. i skończyła się 15 stycznia 1571 r.
Z kolei 6 czerwca tego roku obchodziliśmy
90. rocznicę, jak już to zostało wspomniane, nominacji ks. prał. Achille Rattiego,
który przyjechał do Polski w kwietniu 1918 r. najpierw jako wizytator apostolski,
a w rok później (6 czerwca 1919 r.) został mianowany nuncjuszem. Konsekrowany w Warszawie,
pełnił tę funkcję do 1921 r., kiedy został mianowany arcybiskupem Mediolanu. Ks. Ratti
zresztą uważał się za polskiego biskupa, bo w Polsce był konsekrowany, bardzo się
zżył z Polską i był bardzo lubiany, przyjaźniąc się m.in. z proboszczem kościoła św.
Aleksandra w Warszawie. Tenże człowiek wkrótce poznał Polskę, przyczynił się do szybkiego
scalenia Kościoła z trzech zaborów i utworzył spójne kolegium biskupów, które pracowało
dla dobra Kościoła i ludu Bożego przy całym zróżnicowaniu, jakie zaistniało w ciągu
123 lat zaborów.
Benedykt XV posyłając go do nas wiedział, że Polska została
upokorzona przez rozbiory, i chciał w ten sposób dać znak, że Stolica Apostolska jest
pierwszym z podmiotów prawa międzynarodowego, który uznaje suwerenność Polski, mianując
i wysyłając tam nuncjusza. Po drugie, nuncjaturę apostolską w Warszawie papież podniósł
do rangi nuncjatur pierwszej klasy, czyli najważniejszych w stosunkach dyplomatycznych
w Europie i w świecie, stawiając ją na tym samym poziomie, co nuncjatury w Paryżu,
Madrycie, Wiedniu czy Berlinie. A zatem pełnienie funkcji nuncjusza w Polsce jest
szczytem kariery dyplomatycznej. Przenoszenie nuncjusza z Polski gdziekolwiek indziej
byłoby zaprzeczeniem myśli Benedykta XV i zaprzeczeniem tej promocji, jaką nuncjatura
apostolska w Polsce uzyskała dzięki temu papieżowi, co zresztą sankcjonował w pełni
i często powtarzał Jan Paweł II. Te fakty warto przypomnieć w kontekście wspomnianych
rocznic ze względu na to, że nie wszyscy o tym pamiętają i chcieliby nawet dokonać
jakiejś degradacji tej placówki. Na to my oczywiście nie możemy się zgodzić ze względu
na fakty historyczne i dokumenty, które za tym przemawiają.
- Księże Arcybiskupie,
chciałbym wejść w słowo: Polska niedługo cieszyła się wolnością, to był krótki
bardzo okres i po drugiej wojnie światowej nuncjusz do Polski wrócić
nie mógł...
Abp J. Kowalczyk: Wiadomo, jaka sytuacja w Polsce
wówczas zaistniała, że konkordat został naruszony, uznany za nieważny, za zerwany.
W tym czasie kompetencje nuncjusza, przedstawiciela Stolicy Apostolskiej, otrzymał
kard. Hlond. Przeszły one potem na kard. Wyszyńskiego. Kontakty ze Stolicą Apostolską
były wówczas ograniczone, w związku z czym prymasi wypełniali po części funkcje nuncjusza.
Tym niemniej Stolica Apostolska stale myślała o tym, że wcześniej czy później musi
dojść do normalizacji stosunków. Według dokumentu Pawła VI Sollicitudo omnium ecclesiarum
każdy Kościół partykularny działa cum Petro et sub Petro, a wyrazem tego działania
jest obecność przedstawiciela Stolicy Apostolskiej w danym kraju. Dlatego były ze
strony Stolicy Apostolskiej usiłowania, żeby tę strukturę cum Petro i sub Petro
wprowadzić w życie.
Ze strony władz Polski Ludowej nastawienia były różne.
Chciano się dogadać nad głową prymasa Wyszyńskiego, ale Stolica Apostolska znała doskonale
sytuację w Polsce i nigdy nie zamierzała rozwiązywać problemów państwo-Kościół poza
Prymasem Polski, ale z całkowitym zaangażowaniem Kościoła w Polsce.
Dlaczego
doszło do pierwszych kroków celem nawiązania stosunków dyplomatycznych w okresie PRL-u?
Otóż wytworzyła się nowa świadomość społeczna. Sobór Watykański II otworzył światu
oczy na wiele problemów w całym Kościele i świecie. W Polsce ludzie korzystali z owoców
Soboru, na miarę istniejących możliwości. Podróże zagraniczne, kontakty przy pomocy
środków przekazu tworzyły nową świadomość społeczną, nie tylko w odniesieniu do państwa,
ale społeczeństwa jako wspólnoty religijnej Kościoła. Procesu tworzenia nowej świadomości
nie da się zatrzymać, jeżeli patrzy się na rzeczywistość oczyma człowieka, który chce
budować autentyczną wspólnotę ludu Bożego. Kard. Wyszyński ewangelizował swoją postawą,
zmagając się z systemem politycznym, który zakładał, że religia jest opium populi,
że należy ją zniszczyć. Tak początkowo brzmiały slogany, później zaczęto mięknąć,
próbowano nawiązywać dialog z prymasem Wyszyńskim (było to za Bieruta, później za
Gomułki). Wreszcie przyszedł okres Gierka, który cechował się jakąś wolą stworzenia
sytuacji „odwilży”. Zresztą Gierek, jak wiadomo, miał formację nieco inną, aniżeli
ci ludzie realnego socjalizmu, którzy kształtowali się na Wschodzie, a nie mieli żadnego
doświadczenia Zachodu. To stworzyło nową przestrzeń do tego stopnia, że został nawiązany
dialog z prymasem Wyszyńskim (była wówczas także mowa o tym, że dla ludzi wierzących,
jeśli potrzebują, trzeba budować świątynie). Epoka Gierka otworzyła możliwość przyjazdu
niektórych przedstawicieli Stolicy Apostolskiej, jak znana wizyta abp. Casarolego
w Polsce. Później, od 1974 r., powstał ze strony rządu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej
tzw. zespół do stałych kontaktów roboczych ze Stolicą Apostolską. Z tym, że przedstawiciele
tego zespołu w osobie Kazimierza Szablewskiego i Edwarda Kotowskiego rezydowali w
Rzymie już na stałe, natomiast Stolica Apostolska od czasu do czasu wysyłała do Polski
swoich delegatów: abp Poggiego i mnie celem kontaktów na miejscu, zarówno gdy chodzi
o władze kościelne, jak i władze państwowe. Wszystko to miało zmierzać do normalizacji
stosunków dyplomatycznych.
Tutaj trzeba zaznaczyć, że te wyjazdy do Polski
miały swoje znaczenie, ale zasadnicze rozmowy były prowadzone w Rzymie, bo przedstawiciele
tego zespołu byli akredytowani przy Stolicy Apostolskiej. Oni mieli prawo wstępu do
urzędów na każdą rozmowę, którą zaproponowali oni albo Stolica Apostolska. Tych spotkań
było bardzo wiele. To było stwarzanie pewnego klimatu, który miał doprowadzić do uregulowania,
zarówno ustawowo, jak i według tak zwanej konwencji, relacji Kościół-państwo. Te rozmowy
były poważne z obu stron. Było założenie podstawowe: my mamy być w stosunku do nich
kapłanami, nie możemy ich lekceważyć. Wiedzieliśmy, że oni są członkami partii komunistycznej,
że reprezentują ten system, ale myśmy przedstawiali argumenty, które są ważne dla
Kościoła: wolność religijna, wolność słowa, poszanowanie godności człowieka. Było
to minimum wolności, o które Kościół zawsze walczył.
Co do panów, którzy reprezentowali
zespół do stałych kontaktów roboczych strony państwowej, oczywiste było, że to są
partyjni, ale nikt z nas nie wiedział, że ci ludzie mieli jeszcze dodatkowe funkcje,
że byli także agentami jakiegoś wywiadu. W związku z tym z naszych rozmów merytorycznych,
jakie zostały później zaprotokołowane przez jednego z nich, który był agentem, o czym
myśmy nie wiedzieli, były jeszcze robione meldunki wywiadowcze, które dzisiaj znajdują
się w IPN. Dziś IPN robi z tego wielką sensację, jak to w dialogu z władzami PRL Stolica
Apostolska poprzez swój zespół informowała wywiad komunistyczny. To jest dowód, jak
małe móżdżki się zajmują tą naszą pracą, nie zdając sobie sprawy, jakie są metody
dialogu Stolicy Apostolskiej i o co nam w tym dialogu chodzi. Bo myśmy mieli prawo
czasem powiedzieć coś więcej, żeby z tamtej strony uzyskać odpowiedź i wywnioskować,
jakie są szanse, gdzie można pójść dalej, gdzie trzeba się zatrzymać, co należy bardziej
przestudiować i przemyśleć od strony metodologicznej i merytorycznej. Tak wyglądała
nasza praca, aprobowana przez naszych przełożonych. Jeżeli tego ktoś w Polsce nie
wie, to niech się dowie teraz, że to było nasze zadanie dla dobra Kościoła w Polsce
i być może dla dobra tych wszystkich, którzy dzisiaj nawet nie zdają sobie sprawy,
że gdyby nie nasza praca, to pewnie by dalej byli cenzurowani w prasie, i tych rzeczy,
które mówią, na pewno by nie powiedzieli, bo cenzura by im usta zamknęła.
-
Księże Arcybiskupie, te rozmowy oczywiście zmierzały do poprawienia stosunku Państwa
do Kościoła, Kościoła do Państwa, a przynajmniej do uregulowania jakoś
tych relacji. Wybór kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową był z pewnością
momentem decydującego zwrotu, bo nikt się w Polsce tego, zwłaszcza ze
strony władz, nie spodziewał. To właśnie z polecenia Jana Pawła IIKsiądz Arcybiskup organizował polską sekcję w watykańskim Sekretariacie
Stanu. Jakie były jej zadania i czy chodziło również o nawiązanie stosunków dyplomatycznych?
Abp
J. Kowalczyk: Proszę pamiętać, że strona watykańska już za Pawła VI była bardzo
zainteresowana tym, ażeby zmierzać do nawiązania stosunków dyplomatycznych. Dlaczego?
Dlatego, że kard. Wyszyński zbliżał się do 75 lat życia i trzeba było szukać następcy.
Wówczas z ukończeniem 75 lat i przejściu w tak zwany stan biskupa-seniora tracił te
wszystkie kompetencje, które miał, jako legat natus,jak często się
mówiło. W związku z tym prymas miał zadanie przygotowania następcy. Ale kard. Wyszyński
stawiał także swoje warunki i powiedział tak: Owszem, ja to zrobię, ale jeśli ma przyjść
do Polski delegat Stolicy Apostolskiej, to w PRL-u muszą zostać spełnione warunki,
które stawia Kościół lokalny, a więc musi być uporządkowana ustawowo sytuacja państwo-Kościół
i musi być dokument o charakterze międzynarodowym, jakaś konwencja opracowana przez
zespół do stałych kontaktów roboczych tak, ażeby można było podpisać jakiś rodzaj
konkordatu, który wtedy nazywano konwencją. I nad tym się pracowało, aż do momentu
wyboru Karola Wojtyły na Biskupa Rzymu. Oczywiście, wracając do pytania, wybór
Karola Wojtyły na Biskupa Rzymu był wydarzeniem szokującym nie tylko dla Polaków,
ale dla całego systemu socjalizmu realnego, całej Europy i świata. Było tak z wielu
powodów. Przede wszystkim było to odstąpienie od zasady, że po tylu stuleciach, kiedy
Biskupami Rzymu byli Włosi, zostaje wybrany ktoś ze Słowian na tę funkcję. Ten Słowianin,
22 października 1978 r. na Placu św. Piotra, wygłosił pierwszą homilię na inaugurację
swego pontyfikatu, kiedy to wypowiedział znamienne słowa, które były szeroko powtarzane:
„Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”. Te dwa sformułowania były bardzo
wyraźnym przesłaniem i dla Polaków, i dla wszystkich ludzi, którzy żyli w systemie
socjalizmu realnego: Nie należy się bać, trzeba być sobą, trzeba się zmagać o to,
co jest naszym niezbywalnym prawem, o poszanowanie naszej godności; a Chrystus wie
najlepiej, co jest w człowieku, więc trzeba Mu otworzyć drzwi.
Te słowa z
Placu św. Piotra trafiły głęboko i szeroko. Sam byłem świadkiem, kiedy po ich wygłoszeniu
pewien dziennikarz włoski, który komentował w telewizji tę wypowiedź Papieża, powiedział:
„Dziś przemawiał nie kardynał krakowski, dziś przemawiał prawdziwy Papież”. To było
bardzo wymowne i te słowa stanowią jak gdyby podstawową przesłankę dalszych relacji
Ojca Świętego i nas, którzy z nim współpracowaliśmy, z władzami Polskiej Rzeczypospolitej
Ludowej.
Pracowałem wówczas w Kongregacji do spraw Sakramentów. 18 października
1978 r. zostałem wezwany do Sekretariatu Stanu, ażeby tworzyć Sekcję Polską. Było
to także dla mnie zaskoczenie, bo i tam gdzie pracowałem prawie 9 lat, zmieniła się
sytuacja, jeśli chodzi o moje zainteresowania, moją pracę. Teraz trzeba było się całkowicie
przestawić, a pracy było ogromnie dużo, bo Ojciec Święty powiedział jasno, że wszystko
to, co dotyczy Polski, trzeba nie tylko kontynuować, ale zorganizować i ściśle z nim
współpracować. Ojciec Święty, jak wiadomo, pisał wszystko po polsku, myśmy musieli
tłumaczyć. Mówię „my”, bo później doszedł mój kolega a obecnie biskup, Tadeusz Rakoczy,
były dwie siostry. I pracowaliśmy nie licząc czasu, ale z całym oddaniem, żeby pomóc
Ojcu Świętemu na tyle, na ile będzie to potrzebne. Przecież wszystkie encykliki, wszystkie
homilie, które pisał po polsku, myśmy je później dopracowywali przekazując do innych
sekcji tak, żeby każda miała je w swoim języku i żeby miały końcowy szlif i kształt.
To była jedna z takich ogromnie ważnych funkcji. Następną była wszelka korespondencja
urzędowa przychodząca od władz państwowych, czy kościelnych. Myśmy tą korespondencją
musieli się zająć i rozpracowywać w uzgodnieniu z Ojcem Świętym, dawać odpowiedzi.
Czasem Ojciec Święty sam osobiście je pisał, my przepisywaliśmy na maszynie i dawaliśmy
Papieżowi do podpisania. Następnym zadaniem była publikacja wszystkich dzieł Karola
Wojtyły sprzed wyboru na Papieża. To była ogromna praca. Przy pomocy Libreria Editrice
Vaticana udostępnialiśmy innym wydawnictwom te książki do tłumaczenia i wydawania,
a fundusz, jaki z tego powstał, szedł na cele dobroczynne Ojca Świętego.
Następnie
było omawianie z władzami PRL-u wszystkich problemów związanych z podróżami Ojca Świętego
do Polski. To nie było tak, że przywozili nam z Warszawy jakiś program do realizowania.
Nie. To Papież jechał jako gość i stawiał swoje warunki. Na przykład: nie pojedzie
do Polski, jeżeli nie spotka się z Wałęsą. Ja to powiedziałem: proszę to przemyśleć
i przestudiować, ale musi być to spotkanie. Przecież wiadomo, że to było w stanie
wojennym. Walka była ogromna, gdy chodzi o program. Gdy przyjeżdżał do Rzymu Wałęsa,
myśmy zrewolucjonizowali program jego pobytu, bo były pogłoski, że może się stać coś
dla niego niedobrego poprzez takie czy inne czynniki czy siły. Jego spotkanie z Ojcem
Świętym było udane.
To samo było, jeśli chodzi o przyjazdy Jaruzelskiego.
Ojciec Święty kochał Polskę i kiedy wprowadzono stan wojenny, kiedy ten naród został
tak upokorzony, Papież szukał drogi, ażeby wyprowadzić ten naród z impasu. Przyjął
Jaruzelskiego i wypowiedział ogromnie ważne słowa. Ale zarazem chciał, żeby Polska
zaistniała jako kraj na drodze odnowy, wychodzenia z impasu. Myśmy nad tym wszystkim,
nie chwaląc się, pracowali. I tylko Bogu dziękujemy za to, że dał nam taką możliwość
wspomagania Ojca Świętego, które zrodziło owoce. One dzisiaj dojrzewają, należy je
dalej rozwijać, siać ponownie i tworzyć nową rzeczywistość społeczną. Tym niemniej,
gdy chodzi o wkład i pracę w wychodzenie ze stanu wojennego, w przemiany społeczne,
w to wszystko, co było we wszystkich podróżach Ojca Świętego, ja to wszystko przygotowywałem
nie tylko od strony kalendarzowej, ale też od strony treści, które były omawiane z
Ojcem Świętym. Wszystko musiało być przez Sekcję Polską przygotowane, przepisane,
dopracowane. Ojciec Święty był istotnym autorem tekstów, ale ileż było dodatkowej
pracy, którą myśmy musieli włożyć, żeby te teksty miały ostateczny wygląd! Jeżeli
tego ktoś nie wie, albo ma na ten temat inne pojęcie, to jego sprawa – nie będę nikogo
tutaj usposabiał, żeby zmieniał zdanie, natomiast my prawdę obiektywną znamy.
Dalej
chcę powiedzieć, że nigdy by nie doszło do nawiązania stosunków dyplomatycznych z
Polską za Jana Pawła II, gdyby nie nastąpiła zarysowana już wcześniej droga zmiany
systemu politycznego, gdyby „Solidarność” nie została zrehabilitowana. Kiedy system
polityczny wyraźnie zmierzał ku upadkowi, w tym czasie pracowano w Polsce nad ustawą
o stosunkach państwo-Kościół, która została przyjęta 17 maja 1989 r. Ale wcześniej
było także przygotowywanie konwencji, nad którą pracowała komisja mieszana. Pracę
nad nią rozpoczęto w 1987 r., a już w 1988 r. została parafowana przez mieszaną komisję
w Polsce i przesłana do Stolicy Apostolskiej celem naniesienia uwag i dalszego procedowania.
Nie ukrywam tego, że to ja miałem zadanie powiedzieć polskim przedstawicielom
(nazwiska ówczesnego ministra spraw zagranicznych nie wspomnę), że konwencja nie będzie
podpisana. Powiedziałem wówczas, że warunek kard. Wyszyńskiego, który jest bardzo
ceniony, już spełnił swoją rolę, ale ponieważ zbliża się moment nawiązania stosunków
dyplomatycznych z Polską, praca nad konwencją będzie się odbywała już w innej sytuacji
politycznej, na miejscu, z udziałem nuncjusza i celem jej będzie dopracowanie umowy
już w nowych warunkach. – „A tak? To Stolica Apostolska odstępuje od tego warunku?”
Nie odstępuje, powiadam, podtrzymuje go, tylko przenosi czasowo termin jego realizacji,
kiedy już można będzie rozmawiać na miejscu i dopracowywać, bo to wszystko, co zostało
napisane w Polsce przez was i waszych współrozmówców nosi jednak cechy i znamiona
ducha systemu, a my chcemy, żeby to było trochę szersze.
Przyjęli to z pewnym
zażenowaniem. Powiedzieli, że czekają na przybycie nuncjusza apostolskiego i żeby
był dziekanem korpusu dyplomatycznego. Bardzo władzom na tym zależało i to do tego
stopnia, że poproszono ambasadora Maroka, który wówczas był dziekanem korpusu dyplomatycznego,
żeby zrezygnował, bo po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych ze Stolicą Świętą przyjdzie
nuncjusz i to on będzie dziekanem.
- Okazało się, że tym nuncjuszem został
mianowany właśnie Ksiądz Arcybiskup. To było 26 sierpnia 1989 r. w Uroczystość
Matki Boskiej Częstochowskiej. Nieco wcześniej, bo 17 lipca, po wymianie
listów między ministrem spraw zagranicznych i kard. Agostino Casarolim, oficjalnie
ogłoszono, że stosunki dyplomatyczne, i to w randze nuncjatury i ambasady,
zostają wznowione. Księże Arcybiskupie, chciałbym zapytać o klimat tych pierwszych
lat posługi. Czy można mówić, że była szczera wola współpracy?
Abp J.
Kowalczyk: Odpowiadając na to pytanie chcę zaznaczyć bardzo dla mnie ważną sprawę
i okoliczność. Otóż ja nie myślałem o tym, że pojadę do Polski jako nuncjusz. Ojciec
Święty, po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych 17 lipca 1989 r., w jedną niedzielę
w Castel Gandolfo zaprosił mnie na modlitwę Anioł Pański i na obiad. Powiedział mi
wtedy: „Pójdziesz do Polski na nuncjusza”. Dla mnie to było ogromne zaskoczenie. Ojciec
Święty dał mi dokładnie do zrozumienia, skąd ta jego decyzja. Ja to później weryfikowałem
i muszę powiedzieć, że to była wielka i głęboka myśl Papieża. Przede wszystkim w Polsce
przez 50 lat nie było nuncjusza. Kościół w Polsce przyzwyczaił się do pewnego stylu
pracy, działań. Trzeba było ten Kościół od wewnątrz znać. Ojciec Święty mi powiedział:
„Ty ten Kościół znasz. Z drugiej strony znasz Kurię Rzymską” (bo tutaj spędziłem prawie
20 lat). I mówi dalej: „To będzie bardzo pomocne. Ja jestem papieżem, będą pewne wyznaczniki
działania i myślę, że to dla ciebie będzie ważną pomocą. Dlatego potrzebna jest roztropność,
ale i konsekwencja, stanowczość, gdy zajdzie potrzeba i tak powoli, według rytmów
roztropnych trzeba normalizować sytuację w Polsce”.
Ja tego wysłuchałem i
muszę szczerze powiedzieć, że dopiero po latach się przekonywałem, że Papież miał
ogromną rację. Obcokrajowiec miałby ogromne trudności, co nie znaczy, że ja jako Polak
ich nie miałem. Na przykład było kilku biskupów, którzy przekroczyli 75 lat i żaden
z nich nie złożył rezygnacji. Starsi panowie, co tu robić? Więc delikatnie zapytałem:
„Czy ksiądz biskup, zgodnie z przepisami nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego, podał
się do dymisji?”. On mówi: „No tak, byłem na kolacji u Ojca Świętego i powiedziałem
głośno, że skończyłem 75 lat. Wtedy Ojciec Święty się uśmiechnął. No, to ja już nie
będę pisał”. Ja wtenczas mówię: „Ale przecież ksiądz biskup nie został mianowany uśmiechem,
tylko dokumentem, więc żeby lud nie był wprowadzony w błąd, to trzeba to sformalizować”.
„Ale ja nie będę pisał”. „Dobrze, to ja napiszę, że ksiądz biskup tą drogą miał złożyć
rezygnację i nie wiem, czy Ojciec Święty to dobrze zrozumiał i poczekamy na odpowiedź”.
Okazało się, że odpowiedź przyszła, że Ojciec Święty rezygnację przyjmuje; była to
formalna odpowiedź, że papież dziękuje za całą pracę i życzy, żeby w miarę możliwości
wspomagać biskupa diecezjalnego, ale już nie w charakterze biskupa pomocniczego tylko
biskupa-seniora. To taki mały przykład, że trzeba było grzecznie, ale stanowczo i
z miłością podchodzić do tych spraw. Dotyczy to także przekazywania diecezji przez
odchodzącego biskupa. Wypracowaliśmy w tym względzie pewien model duszpasterski do
tego stopnia, że bp Jeż kiedyś mi powiedział: „Człowieku, gdyby to tak było na początku,
przed przyjściem nuncjusza, to ci pierwsi, którzy odchodzili, czuliby się na pewno
uszanowani, a nie pokrzywdzeni”. Mówię to, bo nie była to łatwa praca. Natomiast
ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych była wielka otwartość. Był bardzo dobry
minister spraw zagranicznych pan Krzysztof Skubiszewski, który bardzo cieszył się
z tego, że po tylu latach jest nuncjusz. Wiele mogliśmy jako ambasadorowie od niego
skorzystać. Często go zapraszałem na spotkania z ambasadorami. Ambasadorowie akredytowani
w Polsce pędzili za nim, szukali i często mnie pytali o przemówienia, które wygłaszał
także w nuncjaturze, bo dawał tam zarys zasadniczych linii polityki zagranicznej i
każde jego wystąpienie było bardzo cenne. Dlatego też wniosłem po pewnym czasie prośbę,
ażeby zgodnie z tym, co zostało powiedziane przed nawiązaniem stosunków dyplomatycznych,
opracowywana konwencja przyjęła teraz nową formę, nową nazwę: była konkordatem. Ale
wymagało to pracy już w nowej rzeczywistości i komisja kościelna, której przewodniczyłem
w Polsce, rzeczywiście zaczęła opracowywać nowy projekt konkordatu, oczywiście uwzględniając
konwencję.
Przedłożyliśmy projekt tego dokumentu 21 października 1991 r. Ministerstwu
Spraw Wewnętrznych. MSW dosyć długo studiowało ten projekt i 12 marca 1993 r. przedstawiło
nam własny projekt. Po jego przestudiowaniu muszę powiedzieć, że znalazłem tam tylko
nieco inną szatę słowną, ale istota rzeczy była ta sama. Im bardzo zależało na tym,
żeby ich projekt był podstawą dyskusji i dalszych negocjacji odnośnie do dopracowania
konkordatu. Zwróciłem się do Stolicy Apostolskiej z pytaniem, jakie stanowisko zająć.
Ja sam sugerowałem, żeby ten warunek zaakceptować, bo nie widzę przeszkód, a byłby
to także pewien gest w stosunku do władz państwowych. No i rozpoczęły się negocjacje,
które zakończyły się 28 maja 1993 r., a 1 czerwca Rada Ministrów przyjęła uzgodniony
tekst i upoważniła ministra Krzysztofa Skubiszewskiego do podpisania go, co nastąpiło
28 lipca 1993 r. Ja od Stolicy Apostolskiej otrzymałem wielki autograf Jana Pawła
II, którym zostałem upoważniony do podpisania tego dokumentu. Mówię to dlatego, że
były takie głosy w Polsce, powątpiewające czy nuncjusz miał upoważnienie. Bo nawet
takich dziur szukano, ażeby storpedować ten konkordat, który nie wszystkich cieszył.
Pokazaliśmy i przesłaliśmy do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dokument tak, że te
wątpliwości nadgorliwców zostały rozwiane.
- Sam Jan Paweł II nazwał ten
dokument ważnym w momencie przełomu aktem dla Kościoła, dla narodu,
dla Stolicy Apostolskiej. Księże Arcybiskupie, Konkordat szanuje kompetencje obydwu
stron. Okazało się, że ma znaczenie nie tylko dla Kościoła katolickiego, ale
ważny jest także dla innych wyznań. Jak Ksiądz Arcybiskup postrzega jego skuteczność?
Abp
J. Kowalczyk: Konkordat w Polsce, to było moje podstawowe założenie, nie może
wchodzić w szczegóły życia politycznego i gospodarczego Polski. To musi być dokument,
który zawiera podstawowe zasady i zostały one wyrażone w 29 artykułach. Inspiracją
do tego jest Prawo Rzymskie. My dzisiaj jesteśmy w takiej sytuacji, że zostały dowartościowane
Kościoły lokalne. Sobór to uczynił w sposób ewidentny, w związku z czym nowoczesny
dokument, który nazywamy konkordatem, ma sprecyzować podstawowe zasady relacji Kościół-państwo.
W oparciu o nie wewnętrzne ustawodawstwo pozytywne wypracowuje normy wykonawcze i
to jest już ich zadanie. W ten sposób chce się uszanować odrębność kompetencji władzy
ustawodawczej w danym kraju. Natomiast nalega się i pilnuje się tego, żeby te akty
ustawodawcze pozytywne były zgodne z zasadniczymi normami zawartymi w konkordacie
i na tym polega ważność tego konkordatu, że w odróżnieniu od innych aktów prawnych
ma cechy trwałości, nie może więc wchodzić w szczegóły. Bo nie jest zadaniem Stolicy
Apostolskiej, żeby określała na przykład, jaką pensję będzie otrzymywał kapelan albo
nauczyciel. Zadaniem Stolicy Apostolskiej jest to, żeby nauczyciel religii mógł w
sposób wolny wykładać religię w szkole, zgodnie z wolą zainteresowanych, a kapelan
spełniać funkcję kapelana zgodnie z wolą ludzi, którzy tego chcą. Natomiast dalsze
rzeczy nie należą do Stolicy Apostolskiej, należą do ustawodawstwa wewnętrznego i
to jest wielki pozytyw.
Istnieje także funkcja ekumeniczna konkordatu. Ja
spotkałem się z wieloma podziękowaniami ze strony wspólnot wyznaniowych, Kościołów,
także prawosławnych, luterańskich. Na początku byli zaskoczeni, co będzie, jak będzie?
Ja im wyraźnie powiedziałem, że my pośrednio pracowaliśmy także na ich korzyść poprzez
formułowanie norm konkordatu. Wprost nie mogliśmy o tym mówić, bo nie mamy kompetencji,
ale wychodząc z założenia, że w Polsce wszystkie Kościoły i wyznania są równe wobec
prawa, mówiliśmy: także wy musicie być tak samo traktowani jak Kościół katolicki,
w oparciu o konkordat i zasadę równości. Po pewnym czasie te wspólnoty wyznaniowe
ustawodawstwo uwzględniło. Mają podobne ustawy, jak Kościół katolicki. I to jest jedna
z takich satysfakcji, że konkordat spełnił także ekumeniczną funkcję równości wyznań
w Polsce.
- Księże Arcybiskupie, w tym czasie wielkich przemian
zmieniła się nie tylko sytuacja prawna Kościoła, ale i sytuacja administracyjna,
bo również Ksiądz Arcybiskup przygotowywał reformę kościelnych struktur administracyjnych
wprowadzoną w 1992 r.
Abp J. Kowalczyk: To było podstawowe zadanie,
które mi Ojciec Święty powierzył. Powiedział jasno i wyraźnie: ordynariat polowy i
zmiana struktur administracyjnych. To było zadanie – muszę powiedzieć – przerażające.
Na przestrzeni tysiąclecia nie było całościowej reorganizacji struktur administracyjnych
Kościoła. Rozpoczęliśmy od ordynariatu polowego. Uzgodniliśmy jego statut z władzami,
ówczesnym Ministerstwem Obrony Narodowej. Wtedy „resorty siłowe” były jeszcze w gestii
ministrów z czasów realnego socjalizmu. A więc z ministrem obrony narodowej zostały
dokonane uzgodnienia, myśmy przedłożyli projekt, oni nanieśli pewne spostrzeżenia
rzeczowe, później przedłożyliśmy go Stolicy Apostolskiej do zatwierdzenia i nastąpiła
nominacja ordynariusza polowego.
Jeszcze raz chcę podkreślić nasze założenie,
gdy chodzi o ordynariat polowy, że chodziło o opiekę duszpasterską w wojsku, zgodnie
z zapotrzebowaniem. Myśmy nie rozważali problemu stopni wojskowych czy wynagrodzenia;
to nie było moje zadanie. Moim zadaniem było zapewnienie opieki duszpasterskiej. Natomiast
struktury wojskowe, według tradycji, która istniała w II Rzeczypospolitej, ten problem
wynagrodzenia i stopni wojskowych same wypracowały. To samo następnie zrobiono, gdy
chodzi o różne wyznania i Kościoły, żeby była równość, a nie było dyskryminacji. Podstawą
jest to, żeby ci, którzy mają służyć w wojsku, jako żołnierze-kapelani, byli traktowani
zgodnie z prawem pracy, ale to jest sprawa szczegółowego rozpracowania tego podstawowego
założenia. To nie konkordat zabiegał o generalstwo czy inne stopnie wojskowe dla kapelanów.
Podkreślam to, bo często w Polsce mówi się na przykład, że wchodzące teraz
zarządzenie związane z pielgrzymkami, dla których muszą się kształcić przewodnicy,
jest naruszeniem konkordatu. Bardzo przepraszam, byłoby naruszeniem konkordatu, gdyby
zabroniono pielgrzymek, bo to byłoby naruszeniem wolności religijnej; natomiast czy
mają być znaki drogowe, czy mają być po drodze toalety, czy mają być ludzie, którzy
znają się trochę na znakach drogowych, na technice prowadzenia pielgrzymki – to wszystko
jest sprawa wewnętrzna i każde państwo ma prawo to regulować. Czy za darmo, czy za
opłatą, to jest inna sprawa. Protestowali w Polsce, że opłaty były wygórowane. Państwo
podeszło do tego w sposób wyrozumiały, ale nie mówmy, że jeżeli jest zarządzenie,
iż trzeba wykształcić przewodników, to jest to naruszanie konkordatu. To jest absolutne
niezrozumienie idei konkordatu.
- Księże Arcybiskupie, po tej reformie
w Polsce przybyło nam diecezji. Z jednej strony ludzie mieli znacznie
bliżej do katedry, biskupowi było bliżej do ludzi. Czy po 17 latach, jak patrzymy
na tę reformę, można mówić, że spełniła ona swoje zadanie? Czy jej duszpasterskie
cele zostały osiągnięte?
Abp J. Kowalczyk: Powstało 15 nowych metropolii,
plus jedna greckokatolicka i ordynariat polowy. W sumie mamy 44 diecezje łacińskie
plus jeden ordynariat polowy oraz jedną metropolię greckokatolicką, a wniej dwie diecezje
– to jest wielka sprawa. Powstanie nowych prowincji kościelnych miało taki cel, żeby
problemy kościelne, charakterystyczne dla danego regionu, można było omawiać na wspólnych,
metropolitalnych spotkaniach. Także kandydatów na biskupów można przedstawiać na szczeblu
metropolitalnym. Dopiero potem odbywa się konferencja na wyższym szczeblu, kiedy to
dyskutowane są sprawy omówione wcześniej w prowincjach kościelnych. Ta decentralizacja
jest ogromnym ułatwieniem, żeby lepiej zmierzyć się z problemami duszpasterskimi w
całej Polsce i pracujemy nad tym dalej, żeby te konferencje biskupie w wymiarze prowincji
nabierały żywotności, żeby stało się to praktyką umocowaną już w tradycji.
Z
tym nie jest tak źle, ale jeszcze nie jest to wypracowane do końca. Natomiast podstawowa
sprawa, która wynika z reformy struktur administracyjnych w Polsce to ta, że biskup
ma o wiele łatwiejszy kontakt z wiernymi i odwrotnie. Dawniej trzeba było przejechać
ogromny teren. Przecież dawna diecezja warmińska terytorialnie pokrywała się z obszarem
Ziemi Świętej, jeśli chodzi o wielkość. Jakże ten jeden biskup mógł objąć całość,
administrować sakramenty itd. Chodzi następnie o liczbę powołań. Okazuje się, że podzielone
dzisiaj diecezje mają tę samą liczbę powołań, jak wówczas jedna w całości miała sama.
Jest więc wiele korzyści. Do tego dochodzi możliwość łatwiejszego rozwiązania całego
szeregu problemów dotyczących parafii, czy dekanatów, łatwy jest kontakt z biskupem,
z kurią; można tam przyjechać rano, w południe wrócić do domu na obiad i w międzyczasie
załatwić sprawy. I odwrotnie: biskup może do każdego zakątka diecezji dojechać w każdej
chwili i wrócić tego samego dnia.
Z tego punktu widzenia na pewno jest duży
sukces: lepsza znajomość ludzi, parafii, także różnych problemów i trudności, jakie
są w poszczególnych regionach i sprawniejsza pomoc charytatywna. Dzisiaj na przykład
w diecezji tarnowskiej – niedawno czytałem w internecie – bp Skworc natychmiast pojechał
na tereny dotknięte powodzią i w ciągu krótkiego czasu pierwsza pomoc przyszła ze
strony diecezjalnej Caritas. To jest właśnie m.in. skutek tego podziału administracyjnego
i życzymy sobie, żeby w przyszłości inwencja poszczególnych diecezji, kapłanów rosła
i żeby ta nowa struktura przyczyniała się do lepszego budowania wspólnoty Kościoła
partykularnego.
- Przypomnijmy, że nasza rozmowa z Księdzem Arcybiskupem
Nuncjuszem jest prowadzona 20 lat od wznowienia stosunków dyplomatycznych między Rzeczpospolitą
Polską a Stolicą Apostolską. Dodajmy, że te 20 lat wznowionych stosunków to zarazem
20 lat dyplomatycznej posługi Księdza Arcybiskupa. Na koniec jedno pytanie, może trochę
bardziej osobiste: czy ta trudna praca może być nagrodą?
Abp J. Kowalczyk:
Ojciec Święty powierzył mi to zadanie, ja odpowiedziałem Fiat voluntas Tua.
To jest moje hasło i zawołanie biskupie, bo pojmowałem to w tych kategoriach, że Ojciec
Święty, który ma Ducha Bożego, który jest odpowiedzialny za Kościół, jeżeli mnie to
powierza, to ja przyjąłem to tylko w duchu posłuszeństwa z przekonaniem wyrażonym
w tym haśle. Dzisiaj z perspektywy czasu doceniam intuicję Ojca Świętego. Jeszcze
raz powtarzam: wiele problemów mogłoby powstać, gdyby energiczny i bojowy obcokrajowiec
zaczął pouczać Polaków bez cnoty roztropności, bądź nadużywając jej, czy też mówiąc
z piedestału wielkiego nauczyciela. Polacy mają swoją mądrość. Słowianie, ci, których
kiedyś nazywano barbari, umieją czytać, pisać i myśleć. Trzeba o tym wiedzieć
i trzeba z nimi współpracować w sposób umiejętny, przekonywujący, a nie dyktatorski.
Myślę,
że w tym względzie zrobiliśmy dosyć dużo. Nie mam wyrzutów sumienia, że woli Ojca
Świętego nie spełniłem. Oczywiście można było pewne rzeczy lepiej rozwiązać, ale któż
może dzisiaj powiedzieć, że wszystko zrobił idealnie? Natomiast jedna z bolesnych
spraw, o której muszę powiedzieć, to jest to, że w Polsce odczuwa się jakąś przedziwną
tendencję. Są pewne siły (ja ich nie będę tu definiował), które by chciały jak najszybciej
zamknąć rozdział pontyfikatu Jana Pawła II. Teraz jest np. wielki kult Dalaj Lamy.
Nie wiem, czemu to służy, bo my szanujemy Dalaj Lamę, ale dla nas postacią, która
prowadziła i prowadzi naród polski jest Jan Paweł II. Dalaj Lama niech będzie szanowany,
ale jego ojczyzna jest w Tybecie, jego ojczyzna i szerokość geograficzna jest azjatycka.
Tu ma moralne wsparcie i niech to wystarczy. Nie zastępujmy Jana Pawła II żadnym Dalaj
Lamą, czy jakimś innym „bamą”!
Dla nas Jan Paweł II jest nauczycielem na stulecia,
nie pomniejszajmy jego nauczania i jego osobowości. A pomniejszamy je także przez
to, że atakujemy jego współpracowników. Dzieje się to w sposób perfidny, bezmyślny,
nieuczciwy, pozbawiony jakiegokolwiek kryterium sumienia. To jest rzeczywiście hańba
dla tych, którzy to czynią. Bo ja znam ludzi, którzy z całym oddaniem służyli Ojcu
Świętemu nie bacząc na to, czy tracą zdrowie, czy zarywają sen, czy marnują czas.
Chodziło o to, ażeby tego Polaka, który „zamącił” (pozytywnie) i w Kościele, i w świecie,
wspomagać i żeby to, co zrobił przynosiło jak najlepsze owoce. Natomiast wszyscy ci,
którzy zmierzają pośrednio, czy bezpośrednio do pomniejszenia tego nauczania, czy
też misji Jana Pawła II, niech zrobią rachunek sumienia. Niech się wezmą do pozytywnej,
konstruktywnej pracy, nie tylko nad sobą, ale nad dziełami, które są im bliskie i
niech za przykładem Jana Pawła II wnoszą pozytywny wkład w budowanie Ojczyzny i Kościoła.
I niech nie usiłują budować własnej wielkości na pomniejszaniu tego pontyfikatu, bo
taka wielkość ma bardzo krótkie nogi i zdana jest wcześniej czy później na ośmieszenie
i kompromitację historyczną.