W roku 60, pod koniec lata, prokurator Festus zdecydował,
by odesłać do Rzymu św. Pawła, więźnia przebywającego do tej pory w Cezarei Palestyńskiej.
Rozpoczęła się w ten sposób pełna przygód podróż, której szczegóły podaje nam jej
uczestnik, św. Łukasz ewangelista, w Dziejach Apostolskich (27,1-28,16).
Dowiadujemy
się zatem najpierw, że św. Paweł był jednym z wielu więźniów wysyłanych do Rzymu i
że pieczę nad nimi sprawował setnik cesarskiej kohorty, niejaki Juliusz. Po jednym
dniu rejsu okręt przypłynął do Sydonu, a Juliusz, który odnosił się życzliwie do św.
Pawła, pozwolił mu odwiedzić przyjaciół i zaopatrzyć się na drogę. Statek posuwał
się następnie wzdłuż Cypru, Cylicji i Pamfilii, i zatrzymał się w Mirze, mieście znanym
później jako ojczyzna św. Mikołaja i znajdującym się dzisiaj w południowo-zachodniej
Turcji. W porcie przebywał okręt aleksandryjski wiozący zboże z Egiptu do Italii.
Setnik zdecydował się przeprowadzić więźniów na ten statek, który miał zapewnić szybką
i bezpieczną podróż do stolicy Cesarstwa.
Okręt wypłynął, ale niebawem pojawiły
się trudności z powodu niesprzyjających wiatrów, które spowodowały znaczące zmiany
i opóźnienia w planowanym rejsie. Trzeba pamiętać, że na Morzu Śródziemnym niepewny
czas żeglugi trwał od połowy września do końca października, po czym na okres zimy
zamierał wszelki ruch statków na morzu. Należało zatem spieszyć się, by dopłynąć do
Italii przed okresem zimy albo znaleźć odpowiedni port na przezimowanie. Kapitan coraz
bardziej brał pod uwagę to drugie rozwiązanie, myśląc o porcie Feniks na południowo-wschodnim
wybrzeżu Krety. Paweł, przeczuwając jakieś niebezpieczeństwa, odradzał tego typu decyzję.
Ruszono jednak w drogę. Wkrótce zerwał się gwałtowny wicher, który odrzucał statek
daleko od brzegów Krety i unosił go ku południowi. Po jakimś czasie pojawiło się niebezpieczeństwo
rozbicia się statku o mieliznę północnoafrykańską, zwaną „Syrta”. W takim to kontekście
załoga podjęła szereg środków ostrożności, a przede wszystkim wzmocniono okręt, opasując
go linami.
„Ponieważ miotała nami – pisze Łukasz – gwałtowna burza, [żeglarze]
zaczęli nazajutrz pozbywać się ładunku, a trzeciego dnia własnoręcznie wyrzucili sprzęt
okrętowy. Kiedy przez wiele dni ani słońce się nie pokazało, ani gwiazdy, a szalała
nie słabnąca nawałnica, znikała już wszelka nadzieja naszego ocalenia. A gdy już ludzie
nawet jeść nie chcieli, powiedział do nich Paweł: «Radzę wam być dobrej myśli, bo
nikt z was nie zginie, tylko okręt. Tej nocy ukazał mi się anioł Boga, do którego
należę i któremu służę, i powiedział: "Nie bój się, Pawle, musisz stanąć przed cezarem,
a Bóg podarował ci wszystkich, którzy płyną razem z tobą". Bądźcie więc dobrej myśli,
bo ufam Bogu, że będzie tak, jak mi powiedziano. Musimy przecież dopłynąć do jakiejś
wyspy»” (Dz 27,22-26).
Paweł nie tracił nadziei na przeżycie; co więcej, próbował
dodawać otuchy innym podróżnym. Nawet jednak sama załoga poważnie wątpiła w możliwość
ocalenia, skoro niektórzy marynarze postanowili uciec pod pozorem zarzucenia kotwicy
z przodu statku. Zamiar został udaremniony dzięki zdecydowanej interwencji Apostoła,
który na czas powiadomił o tym setnika. „Kiedy zaczynało świtać, Paweł zachęcał wszystkich
do posiłku: «Dzisiaj już czternasty dzień trwacie w oczekiwaniu, o głodzie, bez żadnego
posiłku. Dlatego proszę was, abyście się posilili, bo to przyczyni się do waszego
ocalenia; nikomu z was bowiem włos z głowy nie spadnie». Po tych słowach wziął chleb,
złożył Bogu dziękczynienie na oczach wszystkich i ułamawszy, zaczął jeść. Wtedy wszyscy
nabrali otuchy i posilili się” (Dz 27,33-36). Dopłynięto wreszcie do jakiejś wyspy
i statek osiadł na mieliźnie blisko jej brzegu. Żołnierze doradzali setnikowi zabicie
więźniów, bo bali się ich ucieczki, ale setnik, chcąc ocalić Pawła, nie pozwolił na
to. W końcu wszyscy znaleźli się na lądzie.
Łukaszowy opis mógłby stanowić
scenariusz jakiegoś interesującego filmu przygodowego albo sztuki teatralnej opowiadającej
o statku, którego załoga i pasażerowie stawiają czoła rozmaitym przeszkodom, aby dotrzeć
do upragnionego portu. Dzieło ukazywałoby w przenośni losy człowieka, napotykającego
niekiedy w życiowej wędrówce na bardzo poważne trudności. Treść byłaby o tyle ciekawa,
że oparta na autentycznych faktach.
W historii okrętu opisanego w Dziejach
Apostolskich, którym miotała gwałtowna burza, odnajdujemy bez trudności przeżywane
przez nas dni, kiedy – używając przytoczonych słów ewangelisty Łukasza – nie pokazuje
się nad nami słońce ani gwiazdy i kiedy tracimy nadzieję na nasze ocalenie. Kłopoty
pojawiają się zwykle niespodziewanie, dotyczą różnych spraw odnoszących się bezpośrednio
do nas albo do naszych najbliższych. Oto u kogoś z naszej rodziny wykryto nieuleczalną
chorobę; lub szczęśliwe małżeństwo po przeżyciu ponad dwudziestu lat wnosi sprawę
o rozwód; lub zaprzyjaźniona z nami osoba konsekrowana opuszcza zgromadzenie… Chodzi
o ludzi, którym wiele zawdzięczamy, którzy okazali nam dużo serca, a my teraz nie
możemy nic dla nich zrobić poza lakonicznym stwierdzeniem: „Takie jest życie…”.
Pisze
Dag Hammarskjöld w swoich Drogowskazach: „Jako rodzeństwo byliśmy w domu tacy
szczęśliwi. Pamiętam święta Bożego Narodzenia, gdy zbieraliśmy się wszyscy razem.
Któż mógłby wtedy przypuścić, że życie będzie tak poszarpane?” (s. 20).
Gdy
patrzymy na losy apostoła Pawła, możemy powiedzieć, że jego życie było rzeczywiście
pełne udręki. Sam Apostoł pisze o przeżytych przez siebie niebezpieczeństwach na rzekach
i na morzu, w miastach i na pustkowiu, o pracy i umęczeniu, głodzie i pragnieniu,
zimnie i nagości (zob. 2 Kor 11,26-27). Jedno jednak trzymało go na duchu – głęboka
nadzieja pokładana w Panu, który wyraźnie mu mówił: „Bądź dobrej myśli!”. Niech w
sytuacjach życiowych burz nam również towarzyszy Pawłowe wstawiennictwo i jego przekonanie,
że kiedyś i my dopłyniemy do jakiejś szczęśliwej wyspy.