Miłosierdzie w krainie biedy i czarów – rozmowa z ks. Bogusławem Gilem, misjonarzem
w Kamerunie
Pierwsze w Kamerunie sanktuarium Bożego Miłosierdzia powstało w
2002 r. Leży ono w afrykańskim buszu. Kierujący sanktuarium i parafią misjonarze ze
Zgromadzenia Księży Marianów przybyli do Atoku na zaproszenie miejscowego ordynariusza
bp. Jana Ozgi. Był wśród nich ks. Bogusław Gil.
O księżach
„wypędzających” czarowników oraz odnajdowaniu Bożego Miłosierdzia w wyplataniu koszyków
i wyrobie afrykańskich łodzi – z ks. Bogusławem Gilem MIC rozmawia Beata
Zajączkowska.
- Co było głównym motywem powstania pierwszego
sanktuarium Bożego Miłosierdzia właśnie w Atoku?
Bogusław Gil
MIC: Sytuacja Kościoła w Kamerunie i ówczesny stan diecezji Doumé-Abong’Mbangdomagały się Bożego Miłosierdzia. Działo się tak ze względu na problemy tamtejszych
ludzi: AIDS, czary i bardzo trudne sytuacje życiowe, związane chociażby z niemożliwością
przystępowania do sakramentów. Dotyczy to większości chrześcijan zamieszkujących tę
część Kamerunu. To wszystko wołało o Boże Miłosierdzie. Dla mnie osobiście ciekawą
rzeczą było to, z jaką ufnością i łatwością ludzie przyjmowali i angażowali się w
krzewiony wśród nich kult i ideę Bożego Miłosierdzia.
- Jakie były początki
waszej pracy?
Bogusław Gil MIC: Rozpoczynając od Wielkiego
Postu 2002 r., z ks. Franciszkiem Filipcem MIC odwiedziliśmy wszystkich 20 wiosek
naszej parafii, zakładając w każdej z nich grupę Bożego Miłosierdzia. Ludzie, którzy
zadeklarowali chęć codziennego odmawiania koronki do Bożego Miłosierdzia o godz. 15,
otrzymali odpowiednie materiały. Dzięki nim kult Bożego Miłosierdzia rozwijał się
później na terenie diecezji. Jedną z ważniejszych akcji była w 2002 r. pierwsza pielgrzymka
Bożego Miłosierdzia zorganizowana w niedzielę Miłosierdzia, czyli Drugą Wielkanocną.
Idea pielgrzymki wzięła się stąd, że nasz kościół parafialny został ogłoszony przez
biskupa diecezjalnym sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Pielgrzymka zgromadziła 200
uczestników. To, jak na tamtejsze warunki, było dużo.
- Jak wyglądała
pielgrzymka?
Bogusław Gil MIC: Miała bardzo prostą formę. Rozpoczęła
się Mszą św. wcześnie rano. Potem szliśmy wzdłuż drogi do kościoła parafialnego, uważając
na przejeżdżające samochody, śpiewając i modląc się. Po drodze ludzie mogli się spowiadać,
a także opowiadać o swoich problemach. Odwiedzaliśmy też poszczególne wioski, leżące
na trasie pielgrzymki. W kaplicach modliliśmy się z ludźmi, którzy prosili nas o błogosławieństwo.
Ta pielgrzymka była jednym z pierwszych mocnych znaków na terenie naszej parafii.
Od tego czasu odbywa się ona co roku.
- Jak na co dzień propagujecie Boże
Miłosierdzie?
Bogusław Gil MIC: To, o czym
wspomniałem, to tylko jeden wymiar apostolatu Bożego Miłosierdzia – wymiar modlitewny
czy kultowy. Drugim jest konkretne zaangażowanie w pomoc człowiekowi. Na terenie naszej
parafii jest prowadzona pomoc ludziom biednym, nie tylko w sensie materialnym, ale
również moralnym. Angażujemy się w uczenie zawodu ludzi bez żadnych kwalifikacji,
nieumiejących poradzić sobie z życiem, będących bez pracy. Nasi współbracia starają
się o danie pracy ludziom młodym oraz pomagają chorym. Większość ludzi cierpi na brak
lekarstw oraz niemożliwość rozstrzygnięcia problemów związanych z czarami. To są dość
trudne, skomplikowane sytuacje. Księża marianie, którzy pracują w apostolacie Bożego
Miłosierdzia, starają się wychodzić ludziom naprzeciw z konkretną pomocą. Na przykład
ks. Franciszek zorganizował warsztat, gdzie uczy się robienia pirog (są to łódki drążone
w pniu drzewa, którymi można przepływać przez rzekę) oraz wyplatania koszyków. Propozycja
ta znalazła oddźwięk w wiosce, bo to jest konkretna praca umożliwiająca zarobek.
Podjęliśmy
też akcję sprowadzenia wózków inwalidzkich. W naszej parafii było kilka osób, które
nie mogły chodzić, więc udało nam się kupić dla nich takie wózki. Poza tym staraliśmy
się o lekarstwa dla chorych. W czasie wizyt wielkopostnych, jeśli widzieliśmy w jakiejś
rodzinie, że ktoś jest potrzebujący, autentycznie chory, to z reguły dawaliśmy pieniądze
na leki albo sami te leki kupowaliśmy, ewentualnie zabieraliśmy kogoś do szpitala.
-
Zatem wasza posługa to często zaradzanie codziennej ludzkiej biedzie?
Bogusław
Gil MIC: W Kamerunie problemy, z którymi borykają się ludzie, są dla nich bardzo
trudne. Są to ludzie biedni, nie mają w ogóle pieniędzy. Nam, Europejczykom, niełatwo
to zrozumieć. To, że ktoś jest biedny, znaczy u nas, że ma bardzo ograniczoną możliwość
korzystania ze środków finansowych niezbędnych do życia. Natomiast w Afryce, jeśli
ktoś jest biedny, to znaczy, że w ogóle nie ma nic, nie ma ani grosza na kupienie
najprostszej rzeczy, np. trochę oliwy, żeby w nocy nie siedzieć w ciemności, albo
lekarstwa. Jest to niemożliwe, a nikt tych pieniędzy nie da. Jako misjonarz możesz
łatwo przyjść z pomocą takim ludziom, jeśli tylko chcesz. Z drugiej strony jest rzeczą
trudną pomagać w taki sposób wszystkim, bo taka pomoc nie rozwija ludzi. Jeśli ja,
misjonarz, odpowiadam na ich potrzeby przez to, że płacę zawsze za lekarstwa, kupuję
odzież dla tych, którzy jej nie mają, daję zawsze chleb głodnym – to ich sytuacja
nie ulegnie zmianie. Nie rozwijając się, nie troszcząc się sami o radzenie sobie w
życiu, zawsze będą żyli ze świadomością, że ktoś im pomoże. Gdy znajdą się w potrzebie,
przyjdą do misjonarza i ten zawsze będzie miał dla nich otwarte i serce, i kieszeń.
Jest znane w Kamerunie powiedzenie, że „jeśli człowiekowi biednemu czy głodnemu dajesz
rybę, to ratujesz mu życie tego dnia, w którym on cię prosi o tę rybę. Ale jeśli nauczysz
go łowić ryby, to uratujesz mu życie”. Wydaje mi się, że ważniejszą rzeczą w perspektywie
Kamerunu jest uczenie ludzi „łowienia ryb”, tzn. tworzenie dla nich miejsc pracy przez
konkretne zaangażowanie na terenie misji czy posyłanie młodzieży i dzieci do szkoły,
pomaganie im w zdobywaniu wykształcenia, które w przyszłości mogłoby się przełożyć
na jakieś konkretne zaangażowanie w życiu.
- Czy szerzone przez was
Boże Miłosierdzie zmienia mentalność tamtejszych ludzi?
Bogusław
Gil MIC: Apostolat Bożego Miłosierdzia ma na celu pomaganie ludziom w porzucaniu
mentalności żebraka i uczeniu się odpowiedzialności. Apostolat ten powinien przejawiać
się w kształtowaniu nowej mentalności – mentalności nie człowieka „białego”, ale chrześcijanina.
Mentalności, która widzi przede wszystkim osobistą godność. Bo największa bieda człowieka
wiąże się z tym, że ludzie nie doceniają i nie dostrzegają własnej godności człowieka
i chrześcijanina. Dlatego są żebrakami. Boże Miłosierdzie przejawia się w tym, że
Bóg nie tylko lituje się nad człowiekiem, ale okazuje mu swoje Miłosierdzie poprzez
podnoszenie go, pokazywanie mu jego własnej wartości, tego, że ten człowiek wiele
może, jeśli tylko chce i ma odpowiednią motywację. Miłosierdzie Boga dla Kamerunu,
dla naszej parafii w Atok, polega na objawianiu ludziom i pomaganiu w zrozumieniu
ich dużej wartości, jaką mają w oczach Boga i Kościoła. To jest chyba najistotniejsza
sprawa, jaką można zrobić poprzez szerzenie kultu Bożego Miłosierdzia.
Ten
styl pracy nie przejawia się w jakichś wielkich dziełach charytatywnych. Na podstawie
mojego siedmioletniego doświadczenia pracy w Afryce widzę, że błyskotliwe akcje są
dobre dla zrobienia sobie reklamy, nie przynoszą jednak długotrwałego efektu. Dla
mnie najistotniejsze w pracy związanej z szerzeniem kultu Bożego Miłosierdzia w Kamerunie
było codzienne odwiedzanie ludzi, odprawianie dla nich Mszy św. i bycie z nimi. Kiedy
ja, misjonarz, jestem z nimi, poznaję ich i daję im nadzieję na inne życie, w oparciu
o wiarę, o codzienną modlitwę. Bo ludzie ci żyją swoimi problemami związanymi z czarami,
w nieustannym lęku przed jutrem, przed nocą, gdzie nie ma światła, przed tym wszystkim,
co dla człowieka „białego” przyjeżdżającego z Europy wydaje się czasami śmieszne albo
nie do wiary. Natomiast to są realia człowieka Afryki, wobec których nie potrafi się
on obronić. Dlatego obecność Kościoła, obecność człowieka działającego w imię Kościoła,
oraz obecność Krzyża wiele zmieniają.
- Co dla Księdza jest takim
kameruńskim obliczem Bożego Miłosierdzia?
Bogusław Gil
MIC: Na terenie naszej parafii kult Bożego Miłosierdzia wiązał się zawsze w dużej
mierze z przebaczeniem w dziedzinie czystości. Dużym problemem jest rozwiązłość seksualna,
której ludzie są ofiarami. Nie widziałbym źródła tego problemu w tym, że ludzkie serce
jest zepsute, złe, choć czasami chciałoby się tak powiedzieć. To nie jest tak. Młodzież,
którą poznałem, była głównie ofiarą rozwiązłości. Ta ostatnia w jakiś sposób pojawiła
się tam poprzez grzech, słabość człowieka i zniszczyła w dużej mierze młode, nowe
społeczeństwo Kamerunu, młody, rodzący się Kościół szczególnie na terenie diecezji
Doumé-Abong’Mbang. Kiedy głosiliśmy katechezy związane z kultem Bożego Miłosierdzia,
mówiliśmy o przebaczeniu, o Bogu, który nie karze, ale przebacza, a Jego przebaczenie
daje siłę do zmiany postępowania i sposobu myślenia, to rzeczywiście miałem wrażenie,
że dla tych ludzi to jest bardzo ważne, nie czuli się nigdy potępieni w grzechu. Rzeczywistość
jest taka, że na Mszy niedzielnej, w której uczestniczyłoby 300-400 osób, zaledwie
10-20 może przystąpić do Komunii św. z powodu nieuregulowanej sytuacji małżeńskiej.
Ofiarami tych różnych sytuacji są szczególnie kobiety, będące kolejnymi żonami jednego
mężczyzny, nie mające z nim ślubu kościelnego. I nawet, jeśli są ochrzczone, w życiu
są dobrymi ludźmi, to mając taką nieuregulowaną sytuację nie mogą przystępować do
sakramentów. A ci ludzie mają pragnienie przystępowania do Komunii św. Oni potrzebują
Miłosierdzia, zrozumienia, zaakceptowania, bycia nie odrzuconymi, ale przyjętymi.
To też był jeden z ważniejszych wymiarów krzewienia kultu Bożego Miłosierdzia. Zawsze
staraliśmy się głosić Boga, który człowieka przyjmuje. Jakikolwiek by ten człowiek
był, w jakiejkolwiek trudnej sytuacji by się znajdował, Bóg go nie potępia, ale akceptuje.
Siła Jego Miłości sprawia, że człowiek się przemienia, że potrafi odmienić swoje życie,
co wcześniej po ludzku wydaje się niemożliwe.
Reasumując, kameruński wydźwięk
w przeżywaniu Bożego Miłosierdzia powiązany jest w dużej mierze z szóstym przykazaniem
Dekalogu, które rzeczywiście jest dość problematyczne w Kamerunie. Bóg miłosierny
przyjmuje również człowieka pogrążonego w nieczystości i objawia mu swoją Miłość tak,
aby go oczyścić. Miałem konkretne dowody, że to działa. Są ludzie, którzy rzeczywiście
dzięki Bożemu Miłosierdziu zmieniają swoje życie. Nawet po wielu latach lekceważenia
spraw związanych z małżeństwem i rodziną wstępowali później w normalne związki małżeńskie,
starali się uporządkować swoje życie.
- Czy było jakieś wydarzenie
szczególnie ważne w głoszeniu Kameruńczykom Bożego Miłosierdzia?
Bogusław
Gil MIC: Jedną z ważniejszych rzeczy, jaką usłyszałem, pracując w Kamerunie, było
to, jak po naszym przybyciu 26 stycznia 2002 r. ktoś powiedział, że dużo się zmieniło
w Atoku (chociaż wtedy jeszcze nic się nie zmieniło), bo przyszli księża i uciekli
czarownicy. Ludzie byli przekonani, że wioska oraz teren naszej parafii był w rękach
czarowników. Natomiast konkretne przyjście Kościoła w osobie ludzi wierzących, a takimi
– mam nadzieję – są misjonarze, zmieniło hierarchię ważności na terenie misji. Pierwszym
znakiem Bożego Miłosierdzia dla ludzi w Atoku było odbudowanie misji, obecność misjonarzy
przy nich, podtrzymywanie na duchu, bycie punktem odniesienia. Czary, czarownicy,
lęk związany z rytami przestały być dla ludzi najważniejszym odniesieniem. One zawsze
gdzieś tam pozostają, człowiek nie jest w stanie zmienić się w ciągu dnia, roku czy
nawet kilku lat, ale to wszystko przestało być najważniejsze. Okazało się, że jest
jeszcze inna bardzo ważna rzecz, którą muszą uwzględniać w swoim codziennym życiu.
To jest właśnie obecność Kościoła i od tego wszystko się zaczyna. Później różne akcje,
konkretna pomoc okazywana ludziom w wymiarze indywidualnym czy społecznym, to są tylko
przejawy tego pierwszego kroku, który jest najistotniejszy.