Kamerun: zmaganie Ewangelii z pierwotną mentalnością - rozmowa z ks. Ryszardem Kusym
MIC
Swą pierwszą pielgrzymkę na Czarny Ląd Benedykt XVI rozpocznie już 17 marca. W ciągu
tygodnia Papież odwiedzi dwa kraje: Kamerun i Angolę. Głównym motywem pielgrzymki
jest prezentacja afrykańskiemu Kościołowi Instrumentum Laboris na II Zgromadzenie
Specjalne Synodu Biskupów dla Afryki, które jesienią odbędzie się w Watykanie.
O
blaskach i cieniach kameruńskiego Kościoła z ks. Ryszardem Kusym MIC rozmawia Beata
Zajączkowska.
- Czy Ewangelia jest mocno zakorzeniona w Kamerunie?
Ryszard
Kusy MIC: Kościół w Kamerunie ma ponad 100-letnią tradycję ewangelizacyjną. Począwszy
od zachodniego wybrzeża Kamerunu Ewangelia wraz z misjonarzami – pierwsi z nich pochodzili
z Niemiec – przesuwała się na wschód Kamerunu. Ewangelia i głoszenie Dobrej Nowiny
trafiły na podatny grunt zwłaszcza wśród plemienia Ewondo, wśród plemienia Beti i
to z tego plemienia głównie wywodzili się katechiści i pomocnicy misjonarzy, dlatego
też język ewondo stał się językiem bazowym dla głoszenia Ewangelii wśród innych plemion
położonych bardziej na wschodzie i północy kraju. Do dzisiaj w niektórych regionach
Kamerunu język ewondo jest obok francuskiego drugim językiem liturgicznym, stosowanym
głównie w czytaniach mszalnych, a w niektórych parafiach jest także językiem używanym
do tłumaczenia homilii lub kazań misjonarzy.
- Jakie są największe bolączki
kameruńskiego Kościoła?
Ryszard Kusy MIC: Choć Kościół rozwijał
się dosyć dobrze i szybko, to oczywiście nie obyło się bez problemów. W Kamerunie,
leżącym w zachodniej części Afryki, mimo że zaliczany jest do krajów Afryki Centralnej,
zauważalny jest wpływ czarów na codzienne życie mieszkańców. Ponieważ ksiądz czy siostra
zakonna pochodzą z ludu, więc sami też przesiąknięci są wiarą w czary, zabobonami.
Nie zawsze nałożenie biskupich rąk czy złożenie ślubów zakonnych wpływa na całkowity
zanik zabobonów czy lęku przed wpływem czarów. Nie tylko chrześcijanie są przesiąknięci
obawami i lękami, więc ma to wpływ na lokalnych duszpasterzy. Zdarzają się niekiedy
takie sytuacje, że do księdza przychodzi chrześcijanin i prosi o pomoc, bo jego syn
został zaczarowany. – Zaczarowany, ale dlaczego i w jaki sposób? – Bo jest chory na
taką czy inną chorobę. – Skąd wiadomo, że został zaczarowany? – Ponieważ choroba ta,
wszyscy o tym wiedzą, jest powodowana czarami. I może to być chrześcijanin z kościelnej
pierwszej ławki, który będzie wierzył jak najmocniej w Pana Boga, w Jezusa Chrystusa,
w Ducha Świętego, będzie modlił się do Matki Bożej, jednocześnie będąc przekonanym,
że są choroby wywoływane tylko czarami i chorzy, których leki białych lekarzy nie
wyleczą. Wtedy przychodzi się do księdza, z reguły misjonarza. To jest i tak lepszy
wybór, bo większość ludzi w takiej sytuacji idzie do „dobrego czarownika”, który potrafi
leczyć czy odwrócić bieg choroby nasłanej przez złego czarownika. Niektórzy przychodzą
do misjonarza i proszą, żeby siłą modlitwy odczarował tę chorobę. Z jednej strony
można na to spojrzeć jako na zabobon, a z drugiej strony może to być przykład wiary,
że ta osoba przychodzi właśnie do księdza, uznając w nim moc Jezusa, uznając, że kapłan
mocą Pana Boga będzie mógł np. odczarować chorobę albo – z czym misjonarze często
się spotykają – wyleczyć niepłodność kobiety. Wiele kobiet i dziewczyn rozpoczyna
bowiem współżycie seksualne bardzo wcześnie i z tego powodu po kilku latach staje
się niepłodnymi. Wiadomo, że w całym świecie, a zwłaszcza w Afryce, niepłodność jest
synonimem przekleństwa i odrzucenia, stąd przychodzą do księdza, misjonarza, aby nałożył
ręce i się pomodlił, żeby dziewczyna znowu stała się płodna. Wtedy jest miejsce na
katechezę, rozmowę i wskazanie, jaka jest właściwa droga, oczywiście obok modlitwy,
której nie można odmówić takiej osobie.
W kameruńskim prawie karnym istnieją
dwa paragrafy dotyczące czarów i za ich uprawianie idzie się do więzienia. Zdarzają
się więc także sytuacje, kiedy nawet kameruński ksiądz poświadczy przed sądem, że
jakaś osoba zmarła lub jest chora, ponieważ sąsiad ją zaczarował: poszedł do złego
czarownika, o ile sam nim nie jest, zapłacił mu, a ten zesłał chorobę na sąsiada czy
na jego dziecko. Kościół kameruński - ludzie świeccy, księża i siostry zakonne - tkwi
jeszcze dosyć głęboko w świecie magii i czarów. Myślę, że jest to poważny problem,
z którego Kamerun może wyjść, co pokazuje przykład Kościołów w Europie, które były
w podobnej sytuacji. Na przykład Kościół w Polsce sto kilkadziesiąt lat po chrzcie
Mieszka wcale nie miał się lepiej.
- Mówi się, że diabeł ma na imię w Kamerunie
„nieczystość”. Czy jest to problem, któremu musi stawiać czoła tamtejszy
Kościół?
Ryszard Kusy MIC: Dosyć trudną sytuacją dla Kościoła kameruńskiego
jest celibat. Wydaje się, że księża autochtoni mają wielką trudność z jego przeżywaniem.
Jest to związane nie tylko z tym, że – jak to się mówi żartobliwie – w Afryce, zwłaszcza
w tej części, jest bardzo gorąco i krew jest gorąca. Moim zdaniem ma to związek z
kulturą Kameruńczyków, z ich przekonaniami i z wierzeniami co do życia po śmierci.
W niektórych regionach Kamerunu uważa się, że mężczyzna, umierając bezpotomnie, nie
będzie mógł osiągnąć „szczęścia wiecznego”, nie będzie mógł żyć „po drugiej stronie”
w szczęśliwości i w spokoju, będzie błądził w zaświatach. Jego duch nie spocznie na
ziemi, bo to jest miejsce dla żyjących, nie przyjmie go też „kraina zmarłych”, bo
nie zostawił w „krainie żyjących” potomka. Jak wspomniałem, nałożenie biskupich rąk
często nie wymazuje tego przekonania. Jest to problem poważny, bo taki ksiądz, zakonnica
czy zakonnik gdzieś w głębi serca tak uważają. Może nawet nie przyznają się przed
samym sobą do takich myśli czy przekonań, ale wierząc w Boga i głosząc Dobrą Nowinę
Jezusa Chrystusa, jednocześnie – świadomie lub nie – starają się „zabezpieczyć”, tzn.
żeby po śmierci, zamiast się błąkać, mieć lepiej wolny wstęp do „krainy szczęśliwości”.
Oceniać
takie postępowanie z punktu widzenia Europejczyka jest łatwo, natomiast nie zawsze
jest to ocena słuszna i pełna. Nie znaczy to, że należy przymknąć oko i godzić się
na tego typu podejście, warto jednak mieć na uwadze jego motywy.
Do tego dochodzi
problem powołań. Zdarza się, że chłopak, wstępując do seminarium czy zakonu, ma już
dziecko czy nawet dwoje, co jest skrzętnie ukrywane przed biskupem, władzami seminaryjnymi
i przełożonymi zakonnymi. I choć w wypełnianej ankiecie tego nie ma, potem okazuje
się, że na przykład ksiądz ma dziecko. Ktoś się tym faktem wtedy bulwersuje, a prawdą
jest, że ów ksiądz miał dziecko, będąc w wieku 17 lat, a przełożeni czy miejscowy
biskup o tym nie wiedzieli. Sam spotkałem się z sytuacją, kiedy katechista mówił mi:
„Ojcze, weź moją córkę do Sióstr Białych – Misjonarek Afryki, bo ona chce zostać zakonnicą”.
Mówię: „No to poślij ją do tych sióstr”, a on: „Proszę, abyś ty ją zabrał i posłał”.
Pytam więc, czy skończyła szkołę średnią. „Nie, ma dopiero dziewięć lat”. „Skąd wiesz
– pytam zatem – że ona ma powołanie do bycia siostrą zakonną?”. „Ojcze, jak ja ją
zostawię w domu, to ona za dwa lata zajdzie w ciążę, u sióstr natomiast będzie pod
ochroną”. To pokazuje nie tylko pewną mentalność, ale także codzienne życie. Wiele
dziewczyn bardzo wcześnie, w wieku 13-14 lat, rozpoczyna współżycie, do czego są niekiedy
popychane przez rodziców czy dziadków. Zdarza się, że babcia mówi swojej 13-letniej
wnuczce: „Ja chcę przed śmiercią widzieć twoje dziecko”. Ponieważ płodność jest rzeczą
najważniejszą i najcenniejszą dla kobiety, rodzice bądź dziadkowie niekiedy wręcz
nakazują młodej dziewczynie mieć dziecko, bo wtedy będzie mogła szybciej wyjść za
mąż. Zatem chłopak bądź mężczyzna nie weźmie dziewczyny, nie wiedząc, czy jest płodna,
czy też nie. Dziewczyna, dla pokazania przyszłemu mężowi, że da mu dzieci, zachodzi
w ciążę pod koniec szkoły podstawowej czy w szkole średniej i jest to rzecz normalna.
Ona kontynuuje naukę, natomiast dziecko jest wychowywane przez babcię. Z tą mentalnością
musi również zmagać się Kościół katolicki w Kamerunie. Poza tym np. przyszła siostra
zakonna chce pokazać swojej rodzinie, że nie idzie do zakonu tylko dlatego, że jest
niepłodna.
Jest to duży problem i myślę, że dopiero z czasem, z coraz głębszym
zakorzenianiem się Ewangelii Jezusa Chrystusa może on zostać pokonany. Nie sądzę natomiast,
żeby mogło się to stać z roku na rok. Trzeba na to czasu, modlitwy, przykładu życia
misjonarzy i księży głoszących Dobrą Nowinę.
- Na Czarnym Lądzie Kościół
aktywnie włącza się w walkę z AIDS?
Ryszard Kusy MIC: Choroba AIDS
stanowi inny poważny problemem, z którym w Kamerunie zmaga się nie tylko Kościół,
ale całe społeczeństwo. We wschodniej części kraju, w małym miasteczku, po badaniach
przeprowadzonych przez organizację zajmującą się walką z AIDS wyszło na jaw, że w
szkołach średnich 40 proc. dziewczyn jest zarażonych wirusem HIV. Kilka z tych szkół
to były szkoły katolickie. Zdarza się też tak, że dziewczyna wysłana przez rodziców
do miasta na naukę w szkole średniej nie jest przez nich utrzymywana, a wszystkie
szkoły średnie, zarówno państwowe, jak i prywatne, są płatne. Rodzice wiedzą o tym,
że dziewczyna utrzyma się, znajdując tzw. sponsora, tzn. w wieku 15-17 lat ma w miasteczku
pokoik i przez żonatego mężczyznę, który ma dzieci, jest utrzymywana w zamian za to,
że z nim śpi, kiedy on ma na to ochotę. Dziewczyna na ogół szybko zachodzi w ciążę
lub zaraża się wirusem HIV. Jest to problem dla całego społeczeństwa. Kościół stara
się temu zaradzić. Bardzo dobrą pracę wykonują siostry zakonne, które są bardzo blisko
takich dziewczyn. Pomagają im zarówno materialnie, jak i przez porady, rozmowy, a
także modlitwę.
- Kamerun to jednak ogromne terytorium, także zróżnicowane
geograficznie. Czy przekłada się to na codzienne życie?
Ryszard
Kusy MIC: Kamerun zachodni jest anglojęzyczny i wydaje się być ekonomicznie i
cywilizacyjnie bardziej rozwinięty. Plemiona centralnego i zachodniego Kamerunu wraz
ze wspomnianymi wcześniej ewondo są bardziej otwarte i podatne na Ewangelię, tak jakby
ich kultura i zwyczaje były zbliżone do przekazu Dobrej Nowiny. Kamerun wschodni,
w większości pokryty dżunglą i lasami, uważany jest za „leniwy”, pełen czarów, zabobonów,
natomiast Kamerun północny jest regionem o przewadze muzułmańskiej i tam praca misjonarzy
i księży ma trochę inny charakter. Myślę, że jest trudniej, ale paradoksalnie może
wpływa to pozytywnie na jakość ewangelizacji, bo gdzie Kościołowi wydaje się być gorzej,
tam faktycznie jest mu lepiej. Nie tylko głoszenie Słowa, ale przykład życia mają
większy wpływ i wywołują rezonans w społeczeństwie, ponieważ Kameruńczycy zamieszkujący
północne tereny kraju mają większą „ofertę religijną”. Większość muzułmańska może
mieć po kilka żon. Głoszenie Ewangelii przez Kościół katolicki musi siłą rzeczy polegać
nie tyle na słowie, co na przykładzie życia, wzajemnej pomocy.
- Mówiliśmy
o bolączkach kameruńskiego Kościoła, a co według Księdza jest jego siłą?
Ryszard
Kusy MIC: Mocną stroną Kościoła kameruńskiego jest jego młodość, spontaniczność,
radość. Tak jak w całej Afryce, Kościół kameruński jest bardzo żywy. Można to zauważyć
na przykładzie liturgii. Misjonarz po kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu latach
pracy w Afryce, w Kamerunie, przyjeżdżając do Europy, do Polski i odprawiając Mszę
św., czuje się jak na Mszy pogrzebowej połączonej z najsmutniejszą stypą. Ten kontrast
jest naprawdę duży. W Polsce w kościele jest smutno, podobnie w krajach zachodnich.
Owszem, Polacy czy inni Europejczycy są do tego przyzwyczajeni i wydaje się, że tak
powinno być, natomiast w Afryce czy w Kamerunie wydaje się, że powinno być odwrotnie.
W czasie liturgii Eucharystii pokazuje się na zewnątrz radość z uczestnictwa w misteriach
Bożych. Radość ta bazuje na tradycji i kulturze afrykańskiej, ale ona bardzo dobrze
wkomponowała się w liturgię. Msza św. jest wydarzeniem bardzo radosnym, jest wiele
tańców, np. podczas procesji z darami. Dobrą i mocną stroną Kościoła kameruńskiego
jest to, że parafianie, uczestnicząc zwłaszcza w niedzielnej liturgii, nie ograniczają
się do tzw. „tacy”, ale – podobnie jak w Kościele pierwotnym – przynoszą to, co mają
w domu: miseczkę orzeszków ziemnych, kiść bananów, upolowanego węża, kurę, nawet kozę,
maniok, ziemniaki. To jest dar dla najbiedniejszych parafian. Po Mszy, z reguły w
poniedziałek, księża w Caritas rozdają te dary najuboższym z parafii. Afrykańczycy,
którzy nie należą do najbogatszych ludzi, dzielą się tym „niewiele”, co sami mają.
Spontaniczność, młodość, radość, niedostatek pomagają otwierać się na drugiego człowieka.
Nie wiadomo, dlaczego człowiek bogaty chce mieć jeszcze więcej i dać coś komuś gratis
jest kalkulowane. Natomiast niezamożny czy nawet biedny Kameruńczyk podzieli się tym,
co ma, i wie, że otrzyma to ktoś jeszcze biedniejszy od niego. Jest też duży pęd do
pełnego uczestniczenia w Eucharystii, ponieważ niewielu chrześcijan może przyjmować
komunię św. Większość chrześcijan w małżeństwach żyje bez ślubu kościelnego, ślubu
cywilnego i często bez tzw. ślubu tradycyjnego. Dlaczego? Ponieważ uważa się, że zawarcie
oficjalnego związku małżeńskiego czy to cywilnego, czy kościelnego, jest „pętlą u
szyi” dla mężczyzny – bo a nuż ta dziewczyna będzie niepłodna, będzie źle pracowała
w polu, okaże się leniwa… Kobiety częściej niż mężczyźni chciałyby przyjmować komunię
św., ale nie mogą. Zdarza się, że kobieta-katoliczka jest drugą bądź trzecią żoną
Kameruńczyka, który jest protestantem, a to nie jest wielką przeszkodą w Kościele
protestanckim czy dla pogan. Dla muzułmanów zaś nie tylko nie jest przeszkodą, ale
jest zjawiskiem wskazanym i honorowanym. Zatem kobieta, która w dalszym ciągu nie
za wiele ma do powiedzenia w społeczności kameruńskiej, skarży się misjonarzowi: „Ojcze,
zrób coś, żebym mogła przyjąć komunię św., ja bardzo bym chciała. Moje dwie «współmałżonki»-protestantki
uczestniczą w swoich celebracjach i raz w miesiącu czy na kwartał przyjmują «komunię
św»., a ja nie mogę. Pozwól mi”. I znowu to jest dobry moment na katechezę, na rozmowę,
która – trzeba przyznać – często niewiele daje, bo taka pani mówi: „No, ale jak to?
One mogą, a ja nie mogę?”. Misjonarz czasem staje więc przed ryzykiem, że ona odejdzie
do kościoła protestanckiego. Nie dlatego, że będzie zła na Kościół katolicki czy na
Pana Jezusa i Matkę Bożą, nie! Wręcz przeciwnie, z pobożności i chęci pełnego uczestniczenia
we Mszy św. przejdzie do protestantów. My po ludzku możemy ocenić to źle, krzywić
się na taki wybór, natomiast myślę, że Pan Bóg, który jest nie tylko Człowiekiem,
ale i Bogiem, spojrzy na to inaczej.
- W marcu Kamerun odwiedzi Benedykt
XVI, co ta pielgrzymka może wnieść?
Ryszard Kusy MIC: Wizyta Papieża
w Kamerunie może bardzo ożywić Kościół katolicki, ponieważ nie jest on jedynym Kościołem
w Kamerunie. Jest wiele Kościołów protestanckich, a także bardzo dużo sekt o różnej
proweniencji. Są muzułmanie, jest jeszcze wielu pogan. Wizyta Głowy Kościoła katolickiego,
która jest uznawana i szanowana na całym świecie, bardzo ożywi i doda odwagi katolikom,
zwłaszcza młodym. Ponieważ młodzi – zresztą nie tylko w Kamerunie, ale i w innych
krajach Afryki – coraz chętniej i liczniej przechodzą do Kościołów i sekt protestanckich.
Kościół katolicki może zacząć być kojarzony, jak w niektórych krajach Europy, z osobami
starszymi, z czymś oficjalnym, skostniałym, natomiast sekty i Kościoły protestanckie
są postrzegane jako bardziej żywe. Dlatego zwłaszcza młodzieży wizyta Papieża może
dodać wiele odwagi w wyznawaniu swojej wiary, bo niekiedy w szkołach średnich, w liceach
młodzi mówią: „Moi koledzy i koleżanki śmieją się ze mnie, że idę do Kościoła katolickiego
na Mszę św.”. Inni idą zaś do jakiejś sekty, gdzie pośpiewają, poskaczą, potańczą;
gdzie jest wielu młodych; gdzie nabożeństwo polega głównie na konferencji pastora,
która jest krzykliwa, działa na uczucia młodzieży i uderza w to, czego oni się spodziewają;
gdzie mówi się też wiele o uzdrowieniach fizycznych. W Afryce to jest bardzo ważna
sprawa. Wielu młodych odchodzi z Kościoła katolickiego do sekt, bo one obiecują uzdrowienie.
Niekiedy te uzdrowienia rzeczywiście następują, mówię „rzeczywiście” nie w odniesieniu
do samego faktu, ale uczestnicy takiego nabożeństwa o uzdrowienie widzą, że ten czy
tamten wstaje, chodzi, świadczy. Nie wiadomo, czy tak rzeczywiście się stało, czy
ten ktoś jest osobą podstawioną. Ale to bardzo działa.
Wizyta Papieża może
tutaj wiele pomóc, zwłaszcza osobom młodym. Myślę też, że może umocnić osoby konsekrowane:
księży, zakonników i siostry zakonne, umocnić ich w wierze, w powołaniu, ze wszystkimi
wymogami i konsekwencjami wypływającymi z przyjętych sakramentów.