Proces komunistycznych katów w Kambodży jest wielką hipokryzją – uważa żyjący tam
od 1965 r. ks. François Ponchaud, który jako pierwszy przekazał światu informacje
o zbrodniach reżimu Pol Pota. Jego zdaniem wielką odpowiedzialność za to, co wydarzyło
się w Kambodży, ponoszą również ci, którzy aż do 1989 r. wspierali Czerwonych Khmerów,
z ONZ, Europą i Stanami Zjednoczonymi włącznie. Ks. Ponchaud ma też żal do Amnesty
International, że nie reagowała na szczegółowe raporty, które przekazał jej już w
1978 r.
W Phnom Penh rozpoczął się dziś pierwszy proces jednego z pięciu przywódców
zbrodniczego reżimu Pol Pota. 66-letni Kaing Guek Eav, znany też jako „towarzysz Duch”,
odpowie za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości. Kierował on m.in. katownią
S-21, w której każdego dnia mordowano ponad 100 ludzi.
Ks. François Ponchaud:
Ten proces ma osądzić Czerwonych Khmerów za to, że dopuścili się potwornych, niesłychanych
zbrodni przeciwko ludzkości. Ma więc pokazać, że to, co zrobili jest niedopuszczalne.
Z drugiej strony ten proces jest wielką hipokryzją, ponieważ aż do 1989 r. cała wspólnota
międzynarodowa wspierała Czerwonych Khmerów. Dla mnie ten proces jest gorzkim doświadczeniem.
Bo dziś wszyscy podnoszą głos, ale dlaczego nikt się nie odezwał w latach 1975-89?
-
Jak w Kambodży mówi się o tym procesie?
Ks. François
Ponchaud: Tutaj niemal wcale się o tym nie mówi. Ludzie z mojej wioski i nikt
z mojego najbliższego otoczenia nie przejmuje się tym procesem. Zdecydowana większość
ludzi martwi się tylko o to, jak przeżyć. Na wsi ludzie są na etapie troski o przetrwanie,
a nie na etapie refleksji. A zatem ten proces interesuje przede wszystkim uchodźców,
którzy żyją za granicą. Oni mogą sobie pozwolić na refleksje i dyskusje. Również pewna,
bardzo nieliczna elita intelektualna w kraju interesuje się tym procesem.
-
Czy ten proces nie doprowadzi przypadkiem do ponownego otwarcia ran z przeszłości?
Ks.
François Ponchaud: Kambodżanie mają w swej buddyjskiej kulturze skłonność do zapominania.
I sądzę, że udało im się jakoś, lepiej lub gorzej, poradzić sobie z tymi traumatycznymi
doświadczeniami. A zatem ten proces nie uleczy ich zranień. Może jednak odnowić konflikty.
W mojej wiosce na przykład zawsze mi mówiono, że nie ma czerwonych, bo wszystkich
zabito. A tymczasem okazało się, że dwóch pozostało. Jeden z nich odgrywa w wiosce
bardzo ważną rolę. I co z tym zrobić? Myślę, że trzeba uznać, iż Kambodżanie sami
sobie z tym poradzili w ramach swojej kultury.
- Ostatecznie jednak sami
Kambodżanie wzięli się za osądzanie zbrodniarzy. Czy udział wspólnoty międzynarodowej
w tym procesie nie przeszkodzi w pojednaniu?
Ks. François Ponchaud:
Trzeba tu przypomnieć jedną bardzo ważną rzecz: aktualny rząd w Phnom Penh jest złożony
wyłącznie z byłych Czerwonych Khmerów. I o tym nie wspomina się ani słowem. A to właśnie
ta mafia, która jest u władzy, prowadzi kraj do nowej eksplozji przemocy. Za dwadzieścia
lat będziemy mówić: ci potworni Kambodżanie znowu sięgnęli po przemoc. Ale prawdziwe
pytanie powinno dotyczyć tego, co dzieje się dzisiaj. Czy robimy coś, by zapobiec
tej przemocy. Całkiem niedawno tutejszy rząd otrzymał miliard dolarów. I nie żądano
w zamian żadnych zmian w dziedzinie przestrzegania praw człowieka.
- Czy
w takim razie sąd może w ogóle spełniać swoje zadanie, czy jest niezależny od władzy?
Ks.
François Ponchaud: Czy w Kambodży cokolwiek może być niezależne od władzy? Oczywiście,
że sędziowie nie są niezawiśli, i jest tak wbrew temu, co twierdzą sędziowie międzynarodowi.
Przed miesiącem kanadyjski sędzia złożył wniosek o rozszerzenie listy oskarżonych.
A sędzia kambodżański zgłosił weto i na tym się skończyło. Argument siły, po prostu.
Boją się otwarcia puszki Pandory. Winnych jest za dużo, mają za duże wpływy i wciąż
jeszcze mogą sięgnąć po broń. Stawką jest tu bezpieczeństwo kraju. A zatem musimy
wybierać między sprawiedliwością i pokojem. Ja wybieram pokój.
- Mogłoby
to więc zagrozić stabilności całego kraju?
Ks. François Ponchaud:
Dokładnie. Wiele rzeczy tutaj stanęłoby pod znakiem zapytania. Byłoby wspaniale, gdyby
doprowadziło to do sprawiedliwości, praworządności i niepodległości. Ale to wcale
nie jest pewne. A może rzeczywiście ten proces coś zmieni, przyniesie prawdziwą sprawiedliwość...
Zawsze można mieć nadzieję.
- Jaka jest rola Kościoła w tej sytuacji?
Ks.
François Ponchaud: Kościół nie odgrywa żadnej roli. Z bardzo prostej przyczyny:
chrześcijanie w Kambodży to zaledwie jeden promil społeczeństwa. Dlatego Kościół nie
może po prostu zabierać głosu.
- Czy w takim razie ten proces jest w ogóle
potrzebny?
Ks. François Ponchaud: Osobiście myślę, że nie. Ale
z drugiej strony, czemu nie? Zbrodnie Khmerów są ogromne i potworne. Że będzie ich
sądził trybunał narodowy i międzynarodowy, czemu nie? Ale jak już powiedziałem, ten
proces jest dla mnie gorzkim doświadczeniem.
Również zdaniem innego
katolickiego misjonarza w Kambodży brak jest tam politycznej woli, by poważnie rozliczyć
się z przeszłością. Jednak taki rozrachunek jest – jak uważa cytowany przez agencję
AsiaNews ks. Alberto Caccaro – bardzo potrzebny. Ludzie wciąż jeszcze żyją w cieniu
komunizmu, co przejawia się najbardziej we wzajemnej nieufności.