Jubileuszowa Msza w kościele polskim św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Rzymie
upamiętniła 7 lutego wieczorem 40-lecie sakry abp. Szczepana Wesołego. Zasłużony duszpasterz
Polaków rozproszonych na świecie wyświęcony został równo 40 lat temu, 7 lutego 1969
r., w Warszawie, jako biskup pomocniczy archidiecezji gnieźnieńskiej. Od początku
jego misją było duszpasterstwo wśród Polonii.
Abp Szczepan Wesoły: Sakrę
przyjmowałem w Warszawie, choć wstępnie moja konsekracja planowana była 2 lutego w
Gnieźnie. Jednak z uwagi na chorobę Księdza Prymasa ostatecznie odbyła się ona prywatnie,
w kaplicy prymasowskiej. W dniu jubileuszu przychodzą mi na myśl słowa Jana Pawła
II o tym, że kapłaństwo jest darem i tajemnicą. Istotnie: kapłaństwo jest darem. Tajemnicą
pozostaje, dlaczego ja ten dar otrzymałem. Jestem przekonany, że otrzymałem go po
to, aby nim służyć. Moim zadaniem była służba ludziom, którzy musieli po zakończeniu
wojny budować swoje życie poza krajem, gdyż ze względów politycznych do Ojczyzny wrócić
nie mogli. Starałem się służyć na miarę własnych umiejętności i na miarę ówczesnych
potrzeb. Prawdą jest, że biskup ma umacniać wiarę – tak też sam moją służbę rozumiałem.
Wiara przychodzi jednak do człowieka poprzez wartości kulturowe. W tym przypadku wartości
kulturowe były polskie i trudno było oddzielać umacnianie wiary od umacniania więzi
z Ojczyzną: krajem, do którego nie można było wrócić, ale którym ciągle się żyło.
-
Potrzebę umacniania wiary i pracy wśród Polonii Ksiądz Arcybiskup już
wówczas rozumiał. Wcześniej, przez ponad trzy lata, pracował
jako duszpasterz Polaków we Włoszech.
Abp Szczepan Wesoły: Tak,
choć to było dawno, od 1958 r. Potem był Sobór. Emigracji całkowicie byłem oddany
od 1966 r. Po śmierci abp. Józefa Gawliny jego delegaturę przejął bp Władysław Rubin.
Ponieważ miał również inne obowiązki, to praktycznie większość zajęć i kursów prowadziłem
ja.
- Z pewnością wówczas ludzie garnęli się do kościołów, chcieli się
modlić po polsku, chętnie widzieli swego biskupa. Co z tego czasu posługi dało Księdzu
Arcybiskupowi najwięcej radości?
Abp Szczepan Wesoły: W moim przekonaniu
ludzie chcieli zachować więź i z Kościołem, i z Polską. Większość z nich wychowała
się w niepodległej Polsce. Trochę ją, być może za bardzo, idealizowali. Oczekiwali,
że im pomożemy w zachowaniu więzi z Ojczyzną, do której nie mogli wrócić. Chcieli,
abyśmy im pomogli wszczepić tę więź w pokolenie ich dzieci. Niedawno jedna ze starszych
pań mi dziękowała, że jej córki chodziły na kursy, które my organizowaliśmy i że zachowały
więź i z Kościołem, i z Polską.
- Obecnie posługę przejął następca
do spraw duszpasterstwa polonijnego. Mimo wszystko po dziś dzień jest Ksiądz Arcybiskup
w tej posłudze czynny...
Abp Szczepan Wesoły: Obecne
rozwiązanie, w moim przekonaniu, nie jest zbyt szczęśliwe. Trudno, żeby pasterz odpowiedzialny
za diecezję miał dość czasu na jeżdżenie po różnych polonijnych ośrodkach. W tej posłudze
ważne jest, aby można było do ludzi pojechać wtedy, kiedy tej posługi potrzebują,
a nie kiedy biskupowi jest poręczniej.
- Wspominając posługę abp. Wesołego,
jeden z księży mówił, że to był człowiek, który potrafił pojechać do Stanów Zjednoczonych
na trzy dni, potem z potrzeby wrócić na dzień do Rzymu i znów pojechać do USA. Czy
Ksiądz Arcybiskup czuł się „biskupem w drodze”?
Abp Szczepan
Wesoły: Jak najbardziej! Ten świat pewnie kilka razy obleciałem. Myślę jednak,
że była taka potrzeba. Miałem służyć, a jeżeli służba tego wymagała, starałem się
to podejmować.
- Jakie wyzwania dziś stoją przed duszpasterstwem wśród
Polonii?
Abp Szczepan Wesoły: Dziś rzeczywistość jest zupełnie
inna. Może dlatego, że dzisiejszej Polonii (myślę o tej po zmianach w kraju) nie cechuje
już ten wymiar ideowy, jak było wcześniej. Obecna emigracja często jest ekonomiczna.
Po drugie, emigranci nie mają dziś zerwanych kontaktów z Ojczyzną. Do Polski mogą
jeździć na święta, na różne uroczystości. Ludzie jeżdżą i to wnosi całkowicie inną
atmosferę. Być może obecne pokolenie nie ma aż tak wyidealizowanej miłości do Ojczyzny,
jaką mieli ich przodkowie. Oni nie powstrzymują się od głosów krytycznych wobec kraju,
w przekonaniu, że nie odgrywa to aż takiej roli. Ważna jest kwestia zarobku: jak mogę
poprawić moją sytuację ekonomiczną, jak załatwić moje sprawy. Kiedyś takich problemów
również nie brakowało, też trzeba było z czegoś żyć. Wydaje mi się, że problem ideowy
był jednak na pierwszym miejscu, a ekonomiczny na drugim. Obecnie pierwszy jest zarobek.
A idee? Niektórzy też pewnie nimi żyją, jednak jest duża różnica między emigracją,
nawet tą tzw. solidarnościową z lat 80. Oni wyjeżdżali z Ojczyzny także na tle politycznym
i mieli więź z Ojczyzną. Ci obecni – nie musieli wyjeżdżać. Wyjechali, aby rozwiązać
pewne problemy ekonomiczne. Myślę, że duży procent tej współczesnej emigracji będzie
wracał do Polski. Inaczej to może wyglądać, jeśli pozakładają rodziny, kiedy za granicą
urodzą się dzieci. Przypomina mi się tu analogiczna sytuacja we Włoszech. Po wojnie
panowała tu ogromna bieda. Wówczas poszukiwano rąk do pracy w kopalniach we Francji
i w Belgii. Pojechało tam kilkadziesiąt tysięcy Włochów, głównie z południa. Kiedy
jednak otrzymali emerytury, większość z nich wróciła w rodzinne strony. Odnowili domy,
bo starość chcieli spędzić u siebie. Być może taki będzie los i obecnej emigracji.
-
Czy zmiana przyczyn emigrowania oznacza również, że obecnie praca księży wśród
emigrantów jest trudniejsza?
Abp Szczepan Wesoły: Na pewno jest
trudniejsza. Także dlatego, że mamy już i inne pokolenie księży. Oni wyrośli w innej
rzeczywistości. Nie chciałbym uogólniać, żeby nie być źle zrozumianym. Jednak w tej
służbie duszpasterskiej nie widać takiego poświęcenia, jakim odznaczało się starsze
pokolenie kapłanów, wykształcone przed wojną, a doświadczone podczas wojny. Oni mieli,
być może, większe poczucie, że ludziom trzeba służyć. Obecnie ta posługa może się
nie wydawać aż tak potrzebna. Nie brak opinii, że ludzie i tak jeżdżą do Polski, tam
chodzą do spowiedzi, przyjmują sakramenty…
- Rozmawiamy w kontekście
40-lecia biskupiej posługi Polakom za granicą. Czy z tej perspektywy są jakieś rzeczy,
których z różnych racji nie udało się zrobić czy rozwiązać?
Abp Szczepan
Wesoły: Były takie rzeczy. Np. w niektórych kręgach emigracji powojennej dość
mocno zadomowił się antyklerykalizm. Gdybyśmy mieli większe możliwości, można by było
jakoś temu przeciwdziałać poprzez większą liczbę publikacji, przez czasopisma. Więcej
też można by było zrobić dla młodzieży, która tęskniła za polskim życiem, może te
akcje jakoś usprawnić. Zasadniczo jednak pracowaliśmy na miarę możliwości…
-
W tym względzie pomagaliście i księżom: wydając kwartalnik „Duszpasterz Polski Zagranicą”
czy organizując spotkania.
Abp Szczepan Wesoły: Wówczas księża
chętniej się spotykali. Będąc starszym pokoleniem trudno im było wejść w jakieś uczuciowe
więzi z duchowieństwem lokalnym czy to w Anglii, czy we Francji, czy w Niemczech.
Dlatego chcieli być razem. Jak organizowaliśmy spotkania, to przyjeżdżała na nie zdecydowana
większość księży. Chcieli podyskutować, porozmawiać, trochę pokrytykować, bo i to
jest potrzebne. Nosili w sobie tę tęsknotę, gdyż brakowało im też więzi z kolegami,
którzy zostali w Polsce. Obecnie jest inaczej. Tej więzi z kolegami młodszemu pokoleniu
kapłanów nie brakuje, bo ją mają. Z drugiej strony, pewnie też łatwiej im o kontakt
z duchowieństwem lokalnym. Ogólnie mówiąc, księża kiedyś chcieli być razem. Teraz
pewnie też chcą, choć inaczej się to odczuwa.
- Gdybyśmy chcieli zwięźle
podsumować 40 lat posługi biskupiej: jak Ksiądz Arcybiskup patrzy na
ten okres?
Abp Szczepan Wesoły: Trudno mi oceniać, czy wypełniłem
moje zadanie służby. Już w biskupim zawołaniu głosiłem, że chcę służyć (Laetus serviam
– będę służył z radością). Ocenę zostawiam Panu Bogu. Patrząc z perspektywy lat, dziękuję
Bogu za to, co mogłem zrobić. Dziękuję również Matce Najświętszej, gdyż za Jej wstawiennictwem
otrzymałem szczególnie wiele łask. Dziękuję także ludziom i wszystkim księżom, z którymi
współpracowałem, spotykałem się i którym służyłem.