2009-01-13 16:55:39

Śladami Apostoła Narodów (25)


Pobyt w Berei

Geograficzna nazwa „Berea” pewnie niewiele mówi przeciętnemu chrześcijaninowi. Pojawia się na kartach Pisma Świętego bodajże tylko w kontekście drugiej podróży misyjnej apostoła Pawła. To macedońskie miasto zawdzięcza swą nazwę, która etymologicznie oznacza „miejsca wielu wód”, licznym źródłom znajdującym się w tym regionie. Leżące trochę na uboczu, z dala od ważnych szlaków handlowych, mogło zapewnić Pawłowi i jego towarzyszom schronienie na czas niepokojów w Tesalonice. Być może Apostoł miał nadzieję, że przeczeka niebezpieczną sytuację, jaka wytworzyła się w tym mieście, i powróci doń przy najbliższej nadarzającej się okazji.

W Berei musiało być sporo Żydów, skoro posiadali oni własną synagogę. Paweł szybko zapomniał – przynajmniej w jakiejś mierze – o cierpieniu, jakiego doznał w Tesalonice, i zaczął gorliwie głosić Chrystusa, rozpoczynając, również tym razem, właśnie od synagogi. Ku swemu zaskoczeniu, spotkał się tutaj z wyjątkową otwartością ze strony zarówno wspólnoty żydowskiej, jak też później wcale niemałej liczby pogan.

Żydzi z Berei „byli szlachetniejsi od Tesaloniczan, przyjęli naukę z całą gorliwością i codziennie badali Pisma, czy istotnie tak jest. Wielu też z nich uwierzyło, a także [wiele] wpływowych Greczynek i niemało mężczyzn” (Dz 17, 11-12).

Możemy sobie wyobrazić wewnętrzną radość Pawła wynikającą z licznych nawróceń Żydów i pogan, zmiany stylu ich postępowania, przyjęcia przez wielu nowej drogi życia, którą Apostoł z taką gorliwością głosił i co do której był coraz głębiej przekonany, że tylko ona może dać człowiekowi prawdziwe szczęście. Wrażenie nauczania Pawłowego było w Berei tak silne, że już nie tylko w dzień sobotni, ale codziennie badano wspólnie Pismo Święte, a Żydzi skrupulatnie, ale bez uprzedzeń, sprawdzali argumentację Pawła. Pewnie nie bez znaczenia było ich usposobienie, szczerość i otwartość na wewnętrzny głos Boga; nie bez powodu Łukasz stwierdza, że „byli szlachetniejsi od Tesaloniczan” (Dz 17, 11), a jeden ze współczesnych biblistów wyjaśnia, że mieszkańcy Berei okazali Pawłowi po prostu trochę więcej serca niż Tesaloniczanie. Tak, w sprawach wiary nie ma reguł: niekiedy trzeba wielkiego, trwającego wiele lat wysiłku, a innym razem wystarczy trochę otwartości na Bożą łaskę i zwykłej dobroci…

Pobyt Pawła w Berei trwał już – być może – kilka tygodni. Liczba nawróconych z obydwóch środowisk, zarówno żydowskiego, jak i pogańskiego, ciągle wzrastała. Co więcej, można przypuszczać, że powstawały już pierwsze, mające zawsze duże znaczenie, formy organizacyjne nowej wspólnoty.

Radość Pawła nie trwała jednak zbyt długo. Jego działalność w Berei i odnoszone sukcesy duszpasterskie nie mogły, rzecz jasna, pozostać niezauważone w okolicy. Wieść o nich doszła też do Tesaloniki: między dwoma miastami było tylko trzydzieści kilometrów odległości. Paweł doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego nauczanie zatacza coraz szersze kręgi, z czego mógł się jedynie cieszyć i być dumnym. Nie spodziewał się jednak, że spowoduje to ponowną akcję ze strony Żydów zamieszkujących Tesalonikę. Ci, dowiedziawszy się o wszystkim, co zaszło w Berei, postanowili działać niezwłocznie. Przysłali do Berei wypróbowanych już w Tesalonice wichrzycieli, aby wywołać rozruchy i oskarżyć o nie Apostołów.

Metoda była już znana Pawłowi i jego towarzyszom, a konsekwencje zagrażały młodej gminie chrześcijańskiej. Dla uniknięcia zatem niebezpieczeństw postanowiono, aby Paweł opuścił Macedonię. Odprowadzono go do portu, skąd udał się do Aten. W Berei pozostali jeszcze przez jakiś czas Sylas i Tymoteusz.

W dosyć długiej drodze do Aten Paweł miał możliwość dokonać bilansu zakończonej właśnie części drugiej podróży misyjnej. Z jednej strony miał powody do głębokiej radości, ponieważ krótki pobyt w Macedonii był z punktu widzenia ewangelizacji dużym sukcesem. Założone tam wspólnoty chrześcijańskie dodawały mu niewątpliwie odwagi do dalszej pracy i stanowiły powód do wdzięczności wobec Chrystusa.

Z drugiej jednak strony nieustannie towarzyszyła mu świadomość, że każde miasto macedońskie musiał opuścić w połowie pracy, głównie z uwagi na niesłychanie mocną opozycję ze strony swoich braci Żydów, co nie wróżyło nic dobrego na przyszłość. W takim stanie chwile radości łatwo przeplatają się z momentami smutku i zniechęcenia.

Świadomość odpowiedzialności za dzieło głoszenia Ewangelii, wspomnienie cierpień i porażek, lęk co do przyszłości łatwo dostrzec w słowach, które kiedyś skieruje do Koryntian: „Nie przybyłem, aby błyszcząc słowem i mądrością, głosić wam świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem” (1 Kor 2, 1-3).

Słabość, bojaźń i wielkie drżenie… jakże jest nam bliski ten Paweł opuszczający Macedonię. Z punktu widzenia ludzkiego zrobił wszystko, na co pozwalały mu jego możliwości, i miał prawo spodziewać się większych owoców, ludzkiej życzliwości i wdzięczności, a tymczasem ledwie uszedł z życiem. Zmartwychwstały, którego głosił, wydawał mu się w czasie tej podróży do Grecji doprawdy tajemniczy. Ale Apostoł nie miał wątpliwości co do słuszności obranej drogi: może trzeba będzie – medytował – jedynie zmienić trochę metody działalności, a przede wszystkim jeszcze bardziej ufać Panu, bo to przecież nie na pięknych słowach ani na ludzkiej mądrości opiera się nasza wiara, lecz na mocy Bożej (por. 1 Kor 2, 5).

ks. Waldemar Turek








All the contents on this site are copyrighted ©.