Tak też i ja, przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, aby, błyszcząc słowem
i mądrością, głosić wam świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie
znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed
wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem. A mowa moja i moje głoszenie nauki
nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha
i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej
(1 Kor 2, 1-5) – pisał św. Paweł w Pierwszym Liście do chrześcijan w Koryncie.
Ze
zdumieniem przyglądamy się rozwojowi chrześcijaństwa. Po Zesłaniu Ducha Świętego wyrusza
na podbój ówczesnego świata gromada nie filozofów i nauczycieli, choć wkrótce dołączą
do nich i ci, ale ludzi prostych. Św. Paweł wprawdzie miał jakieś wykształcenie greckie,
ale inni apostołowie go nie mieli. W II w. chrześcijaństwo głoszone jest już od Indii
i Afganistanu po Hiszpanię, od Galii i Epiru po piaski Afryki i Aleksandrię. W III
w. dociera do Anglii i Germanii, w IV stuleciu natomiast ogarnia nie tylko świat śródziemnomorski,
ale wychodzi daleko poza cesarstwo.
Apostołowie głoszą Jezusa z pewnością wiary
i nic nie wskazuje, że opanowali jakąś szczególną sztukę głoszenia. Ich siłą jest
wiara i moc Ducha Świętego oraz Jego charyzmaty. Wiara dodawała im odwagi zdumiewającej
pogan. Głoszą naukę Jezusa Chrystusa zarówno przed władcami, jak i przed prostymi
ludźmi. Nic im nie przeszkadza, że są bici, kamienowani, więzieni, że nazywa się ich
zakałą świata i głupcami. Byli gotowi pójść na śmierć, którą znosili nie tylko z godnością,
ale głosząc przebaczenie katom i oprawcom, a co więcej – modlili się za katów i władców,
którzy wydali wyrok. Nie znamy ich imion, nie interesowała ich sława, dla nich rzeczą
ważną było jedno – głosić Jezusa Chrystusa i Jego miłość wszystkim: Żydom i poganom.
Z ich nauki emanowała prawdomówność – nie głosili jej w pięknych słowach, ale potwierdzali
świadectwem życia i śmierci. Tych, którzy na nich patrzyli, porywała nie tylko ich
osobowość, ale i moc Boża, która z nich emanowała. I tą mocą zwyciężyli ówczesny świat.
Jeśli
my dziś dziwimy się nieznacznym wynikom naszego głoszenia słowa Bożego, to wina nie
leży w Słowie ani w Bogu, lecz w nas samych, którzy nasze apostolstwo opieramy na
nas samych, naszej mądrości oraz różnego rodzaju trikach duszpasterskich i psychologicznych,
a nie na mocy Bożej. Jesteśmy być może głosicielami, ale nie świadkami. I stąd nasza
nieskuteczność.