Młody jubilat - rozmowa z ks. A. Szostkiem w 90-lecie KUL
Trzeba umacniać tożsamość, aby KUL był coraz głębiej katolicki – mówi ks.
prof. Andrzej Szostek. 90 lat temu, 8 grudnia 1918 r., Katolicki Uniwersytet
Lubelski rozpoczynał swój pierwszy rok akademicki. O początkach, czasach
walki o niezależność i przełomu związanego z wyborem kard. Wojtyły na papieża rozmawiamy
z kierownikiem Katedry Etyki KUL i zarazem byłym rektorem uczelni.
-
KUL powstawał u brzasku niepodległej Polski. Pytając o dziedzictwo minionego
okresu, o jakich ważnych punktach należy pamiętać?
Ks. prof.
A. Szostek MIC: Pierwszy punkt to był sam akt założenia uniwersytetu. Przez 123
lata nie było Polski na mapie świata. Niesłychanie trudno było z trzech różnych zaborów
skleić jeden naród i państwo po tylu latach, kiedy Polacy nie tylko żyli w odmiennych
państwach i systemach, ale i czasem walczyli przeciwko sobie na różnych frontach wojennych.
Istotną sprawą było znalezienie czynników łączących Polaków. Otóż jednym z takich
głębokich elementów była wiara katolicka. Właśnie ona odróżniała Polaków w zaborze
rosyjskim od Rosjan, a w zaborze pruskim od najczęściej protestanckich Niemców. Austria
była wprawdzie katolicka, jednak i tam było różnie, jeśli chodzi o stosunek do Kościoła
katolickiego w czasach niewoli. Generalnie jednak nie tam był największy problem z
tożsamością Polaków. Trudniej było tam, gdzie walczono z polskością: na terenie zaborów
pruskiego i rosyjskiego. Jedną z idei zmierzających do scalenia narodu była służba
Bogu i ojczyźnie, stąd hasło Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: „Deo et Patriae”,
w kolejności nieobojętnej. Od samego początku uniwersytet był pomyślany jako ośrodek
refleksji nad relacją między człowiekiem a Bogiem, ale w kontekście pamięci o ojczyźnie
i o tym, że to ma służyć także jednoczeniu i umocnieniu całej ojczyzny.
-
Uniwersytet od początku powstawał w Lublinie, choć początków można się doszukiwać
w kręgach petersburskich...
Ks. prof. A. Szostek MIC: Zależy, kogo
się ma na myśli. Ks. Idzi Radziszewski był księdzem diecezji włocławskiej, ale kończył
swoje studia w Louvain, gdzie był już katolicki uniwersytet. Wcześniej skończył zamkniętą
po rewolucji październikowej Akademię Duchowną w Sankt Petersburgu. Było tam sporo
uczonych, którzy nagle znaleźli się poza uczelnią. Ks. Radziszewski pomyślał o założeniu
uniwersytetu w Lublinie z jednego powodu, o którym nie zawsze się pamięta: żeby dać
szansę studiowania ludziom niezbyt zamożnym, zwłaszcza ze środowisk wiejskich, którym
odległość od tradycyjnych miast uniwersyteckich takich, jak Lwów, Kraków, Warszawa,
a także niezbyt wysoki standard ekonomiczny nie pozwalały na studiowanie. Wybór padł
na Lublin, leżący pomiędzy tymi trzema ośrodkami. Wówczas był on dosyć zaludniony,
zwłaszcza ludnością wiejską. Do dziś KUL chlubi się bardzo wysokim procentem ludzi
pochodzących z tzw. „niskich warstw społecznych”. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza
w okresie PRL-u postanowiła zrobić ankietę na temat tego, gdzie jest największy procent
studiującej młodzieży robotniczo-chłopskiej. Wyników nie ogłoszono, bo okazało się,
że największy procent jest na tej jedynej uczelni, która nie chce się przyznać do
przewodniej roli PZPR. Tak było wtedy, jak i dziś. Od początku na uczelni był prowadzony
cykl studiów rolniczych, właśnie z powodu miejsca jej założenia. Trzeba jednak pamiętać
i o tym, że tworzenie uniwersytetu jest procesem długim. W 1918 r. rozpoczęły się
prace dydaktyczne i naukowe, ale pełnię praw KUL uzyskał dwadzieścia lat później,
w 1938 r. Tyle czasu trwało kompletowanie kadry profesorskiej, rozwijanie poszczególnych
wydziałów, umacnianie struktury i swoiste zakorzenienie w ówczesnej Polsce.
-
Po ks. Idzim Radziszewskim przychodzili kolejni rektorzy. W czasach inwigilacji jeden
z nich był nawet więziony.
Ks. prof. A. Szostek MIC: Tak,
ks. Antoni Słomkowski, ale to już było po wojnie. On jest właściwie drugim założycielem
uniwersytetu. Lublin, po zmianie granic najbardziej na wschód położone miasto, był
pierwszym z wyzwolonych miast uniwersyteckich. Pierwszym uniwersytetem, który ruszył
po wojnie z pracą dydaktyczną, był KUL. To była inicjatywa i wielka praca ks. Antoniego
Słomkowskiego. Na pamiątkę tego, że KUL pierwszy ruszył (chociaż nie 1 października,
ale z opóźnieniem), uroczysta inauguracja roku akademickiego od wielu lat odbywa się
tam zawsze w trzecią niedzielę października. Przypomnijmy, że jeszcze w 1946 r. można
było zwyczajnie prowadzić pracę uniwersytecką. Potem zaczęły się naciski na Kościół.
Ks. Antoni Słomkowski ogromnie się zasłużył dla umocnienia uniwersytetu w niezwykle
trudnych czasach, kiedy było bardzo ciężko także z materialnego punktu widzenia. Został
potem oskarżony o defraudację pieniędzy i wyrzucony z uniwersytetu. Władze komunistyczne
tak się potem na ks. Słomkowskiego zawzięły, że nawet w czasie lekkiej odwilży, gdy
kolejny rektor chciał go jako bardzo cenionego teologa duchowości przywrócić do pracy,
to innym pozwolono, ale jemu nie.
- Zbyt skutecznie bronił KUL przed
założeniem komórki partyjnej?
Ks. prof. A. Szostek MIC: Faktycznie
nie było komórki partyjnej. On był człowiekiem dogłębnie prawym i bardzo oddanym nie
tylko uniwersytetowi, ale przede wszystkim Kościołowi. Okazywał to w różnych pracach
i swoim zaangażowaniu. Był jednym z wielkich rektorów. Zresztą mieliśmy wielu dobrych
rektorów. Uniwersytet pod tym względem ma się kim chlubić. Później rektorem był ks.
prof. Wincenty Granat, Sługa Boży z diecezji sandomierskiej. To był rok 1968, kiedy
były wyrzucenia z innych uczelni. KUL przyjmował wyrzucanych profesorów: np. prof.
Sławińska, prof. Zgorzelski przybyli do nas z Torunia. Także wielu studentów wyrzucano
z innych uczelni i ks. Granat ich przyjmował, choć wiedział, że to nie są wyjątkowi
gorliwcy szerzący chwałę Chrystusa. Przyjmował ich w imię otoczenia opieką, wsparcia
tych, którzy cierpieli z powodów politycznych. To była nie tylko wielkoduszność, ale
i odwaga. Ks Granat był z natury skromny, wcale nie szukał zaczepki z władzami, ale
w momencie krytycznym, kiedy się okazało, że trzeba przyjść z pomocą, to pomagał.
-
Kolejny etap rozwoju to czasy o. prof. Mieczysława Alberta Krąpca OP.
Ks.
prof. A. Szostek MIC: Tak. On był najdłużej rządzącym rektorem. Ks. Wincenty Granat
z powodów zdrowotnych nie mógł dokończyć swojej drugiej kadencji, więc zrobił to już
o. Krąpiec. Potem miał jeszcze swoje trzy kadencje. Był to czas rozbudowy KUL, na
którą wtedy jeszcze była szansa. Trzeba pamiętać, że władze traktowały uniwersytet
jak instytucję dochodową i obciążały nas podatkiem. KUL podatku nie płacił, więc próbowano
mu utrudniać życie w inny sposób. Np. nie pozwalano na żadne rozbudowy, a na naszym
terenie wznoszono inne budynki. Hotel, który kiedyś się nazywał „Unia”, a obecnie
nosi nazwę „Mercure”, powstał na terenie KUL-u w czasie moich studiów w latach 60.
Nam nie wolno było nic budować. O. Krąpiec zdobył natomiast pozwolenie na remont strychów
i piwnic. Tam właśnie mieliśmy zajęcia. Chociaż nie mieliśmy wielu studentów, nigdzie
nie było na studiach tak ciasno, jak tam.
Wtedy właśnie na Stolicę Piotrową
został wybrany kard. Karol Wojtyła, profesor KUL od 24 lat. Rektor Krąpiec przypomniał
sobie, że ostatni papież nie-Włoch ufundował swoim rodakom kolegium. Otóż on nie chciał,
żeby papież fundował nam kolegium, ale w sytuacji, gdy władza czuła się już słaba,
przypomniał ten fakt, czyniąc z niego pretekst do prośby o zgodę na budowę Kolegium
Jana Pawła II. Pozwolenie dostał. Ogromnie nam w tym pomagali przyjaciele z Polski
i z zagranicy, zwłaszcza z USA i Kanady. Dzięki temu mógł powstać jedenastokondygnacyjny
gmach Kolegium.
- Oprócz gmachu powstał też Instytut Jana Pawła II...
Ks. prof. A. Szostek MIC: Instytut powstał wcześniej. Była to wielka inicjatywa
ks. prof. Tadeusza Stycznia, najbliższego współpracownika i ucznia Ojca Świętego.
Wymagało to również ogromnego wysiłku uniwersytetu w stosunku do władz. Tak naprawdę
ks. Styczeń sam nie wierzył, że otrzyma pozwolenie na wydawanie nowego pisma. Walka
z Kościołem polegała m.in. na niedopuszczaniu do środków masowego przekazu. Nakłady
katolickich pism były żałośnie małe. Karol Wojtyła np., jeszcze zanim został kardynałem,
pisał w Tygodniku Powszechnym swój „Elementarz etyczny”. To był jedyny sposób propagowania
wiedzy etycznej w społeczeństwie, chociaż trochę szerzej niż przez książkę, której
nie wolno było drukować i która z dekretu państwowego miała bardzo niski nakład. W
końcu jednak władze państwowe pozwoliły na otwarcie kwartalnika. Odtąd wychodzi Ethos,
cieszący się dużym uznaniem w wielu środowiskach kwartalnik Instytutu Jana Pawła II.
Instytut działa do dziś. Pamiętam, że Ojciec Święty bardzo interesował się publikacjami
Instytutu. Kiedy odwiedzał KUL, program wizyty nie obejmował Instytutu Jana Pawła
II. Papież jednak chciał tam być i wszedł do pokoiku tak małego, że część pracowników
musiała wyjść, bo wszyscy nie mogli się zmieścić. To była błogosławiona wizyta zarówno
dla nas, którzyśmy się poczuli ogromnie uhonorowani, jak i dla uniwersytetu, który
może silniej zauważył, że istnieje taki Instytut i nie ma się gdzie pomieścić. Dzisiaj
już lokalowe warunki są nieco wygodniejsze.
- Ksiądz Profesor był rektorem
w latach 1998-2004. Jaki jest stan uczelni obecnie?
Ks. prof.
A. Szostek MIC: To jest młody jubilat. W przypadku uniwersytetu 90 lat to jeszcze
nie jest wiek, którym trzeba się chlubić. Owszem, w Polsce, ze względu na zmiany granic,
jest to jeden ze starszych uniwersytetów. Najstarszym jest Uniwersytet Jagielloński,
jest Uniwersytet Warszawski. Uniwersytet Wrocławski obchodził 300-lecie, w które wliczają
się lata, kiedy był na terenie Rzeszy Niemieckiej. KUL powstał w dużej mierze jako
kontynuacja tradycji Akademii Petersburskiej, ale także Uniwersytetu Jana Kazimierza
ze Lwowa i Uniwersytetu Stefana Batorego z Wilna. Stamtąd przybywali do nas ludzie.
KUL był nawet założony szybciej niż Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ma swoje
lata, ale nie czuje się stary.
Co więcej, od czasów rektoratu o. Krąpca, a
potem księdza, a dziś arcybiskupa, Stanisława Wielgusa, który był rektorem też przez
trzy kadencje, nastąpiła istotna zmiana. Uniwersytet zaczął być finansowany także
ze środków państwowych, jako że nasze dyplomy są respektowane i w kraju, i za granicą.
Gdyby nie ten krok, to plan Balcerowicza złamałby uczelnię. Byłby to wielki paradoks,
że w czasach tak trudnych ideologicznie, jakimi były czasy PRL-u, udało się przetrwać
KUL-owi, natomiast w czasach, kiedy wreszcie obręcz ideologiczna została zdjęta, upadłby
z powodów ekonomicznych. Trzeba podkreślić, że wielki wysiłek ks. rektora Wielgusa,
niewątpliwie jednego z najwybitniejszych rektorów w historii KUL-u, i jego współpracowników
pozwoliły uratować uniwersytet przed tym nieszczęściem. Co więcej, zaczął on rosnąć.
Trzeba pamiętać, że taki mały, elitarny uniwersytet dobrze funkcjonuje, kiedy ma sponsora.
Jeśli sponsora nie ma, a KUL nie ma, to, podobnie jak wszystkie uczelnie, podlega
pewnemu mechanizmowi: środki finansowe są proporcjonalne m.in. do liczby studentów,
profesorów, wydziałów i różnych uprawnień, które posiada. W tym kontekście mała uczelnia
nie ma szans przeżycia. Rozbudowanie uniwersytetu, przywrócenie pozamykanych za czasów
stalinowskich wydziałów było dyktowane zarówno odzyskaniem tradycji uniwersyteckiej,
jak i szansami możliwego rozwoju.
Teraz na uczelni studiuje około 20 tys.
osób, z których niecała połowa to studenci dojeżdżający, a ponad połowa – studenci
stacjonarni. Myślę, że uniwersytet ma się dobrze, chociaż ciągle wymaga troski od
strony personalnej, finansowej i ideowej. Każda z nich ma swoje znaczenie. Sytuacja
finansowa teraz jest taka, że ks. rektor Stanisław Wilk wystarał się o pełne finansowanie,
tzn. obejmujące także nakłady na inwestycje KUL-owskie. Dotąd były one pokrywane z
ofiar wiernych. Jakiś czas funkcjonowało to bardzo dobrze, jednak potem wymagało zmiany,
byśmy nie stali gorzej od innych uczelni.
Z punktu widzenia personalnego trzeba
pamiętać, że Lublin nie jest tak wielkim miastem jak Warszawa czy Kraków. Istnieje
stała tendencja, że każde wielkie miasto w Polsce jest magnesem także dla uczonych.
Niełatwo jest utrzymać dobry ośrodek naukowy w miejscu oddalonym od metropolii. To
jest los i dramat nie tylko Lublina. Mogą to potwierdzić rektorzy szeregu innych uczelni,
np. w Zielonej Górze czy innych miastach oddalonych od silnych ośrodków miejskich.
Najtrudniejszą jednak sprawą jest tożsamość ideowa uniwersytetu, który jako
jedyny w Polsce ma w swojej nazwie określenie „katolicki”. W czasach PRL-u tożsamość
uniwersytetu była poniekąd wyznaczona sytuacją polityczną, w jakiej się znalazła Polska.
Nawet bez wielkiego wysiłku rektora, profesorów czy studentów miał on swoją tożsamość.
To była wielka, często bohaterska postawa ludzi związanych z uczelnią. Wiążąc cię
z nią, decydowali się na pewien stan bycia pod pręgierzem, pod swoistą presją ze strony
władz, nie tylko ideologiczną, ale także finansową. Ale kto się zdecydował, wiedział
na co, ponieważ tożsamość uniwersytetu kształtowała się w dużej mierze w kontekście
walki z Kościołem, której elementy założył sobie komunizm. Po 1989 r., KUL powrócił
z jednej strony do sytuacji, w której był przed drugą wojną światową i w której jest
bardzo wiele uczelni katolickich w świecie. Z drugiej strony, na nowo musi budować
swoją tożsamość, określać, jakie jest jego miejsce, dlaczego jest uniwersytetem katolickim
i czym się różni od innych uczelni. Teraz otwiera się coraz więcej wydziałów teologii,
w przeróżnych przemówieniach bywa więcej pobożności niż na KUL-u. Musi on na nowo
tę tożsamość odzyskiwać. To jest pewien proces, wobec którego trzeba mieć trochę cierpliwości.
Bo nie chodzi tu o łatwy dekret rektora czy uchwałę senatu, tylko uświadomienie sobie,
czego bronimy i wobec czego bronimy, co jest racją bytu uniwersytetu, który po śmierci
Sługi Bożego Jana Pawła II przybrał jego imię. To także jest element pewnej tożsamości,
która obecnie na uczelni, choć stopniowo, jednak jest budowana.
- Ze względu
na położenie nawet, KUL stał się punktem odniesienia dla Kościołów lokalnych z
zagranicy. Są stypendyści Fundacji Jana Pawła II, ludzie z Ukrainy,
Białorusi, nawet z dalszych terenów Azji. Ich studia stanowią konkretną
pomoc dla tamtych Kościołów. Czego by można życzyć uczelni na 90-lecie?
Ks.
prof. A. Szostek MIC: Nawiasem mówiąc, to jest też jeden z elementów naszej tożsamości.
Mieliśmy świadomość, że w trudnych latach wiele zawdzięczamy m.in. innym uczelniom,
które nas wspomagały siłą naukową i stypendiami. Mamy poczucie zobowiązania wobec
tych, którzy teraz mają prawo oczekiwać naszej pomocy. Z tego powodu staramy się,
jak potrafimy, służyć także i studentom zza wschodniej granicy. Życzyć można, żeby
uniwersytet był coraz głębiej katolicki, tzn. z jednej strony wierny Kościołowi, a
z drugiej – „katolicki” w sensie: otwarty na dialog ze światem, otwarty na problemy
współczesnego świata, mieszczący w sobie to wszystko, co ma w sobie znamię prawdy,
której chrześcijaństwo i Kościół katolicki się nie boją