Ktoś musi ustąpić – rozmowa o sytuacji w Wietnamie z dyrektorem Agencji Informacyjnej
Église d’Asie, Régisem Anouilem
- Choć w minionych latach nastąpiła poprawa sytuacji Kościoła w Wietnamie, w ostatnich
tygodniach docierają do nas informacje o kolejnych demonstracjach katolików w Hanoi.
Co się stało, jak Pan ocenia tę sytuację?
R. Anouil: Od kilkunastu
lat Wietnam się otwiera, choć wciąż jest to ten sam komunistyczny reżim. Ale wraz
z reformami gospodarczymi nastąpiło też pewne otwarcie społeczne. Kościół obrał w
tej sytuacji drogę negocjacji z władzą, aby, na ile to możliwe, poszerzyć przestrzeń
wolności. Trzeba pamiętać, że obecność katolików w Wietnamie jest dość znacząca. Ocenia
się, że jest ich od 7 do 9 procent. Biskupi postanowili unikać konfrontacji i metodą
małych kroków dążyć do wolności.
To, co dzieje się teraz w Hanoi, ma długą
historię. Do grudnia ubiegłego roku demonstracje katolików były czymś nie do pomyślenia.
Ale w grudniu wyszli oni na ulice. Są to manifestacje w pełni pokojowe, ale o ogromnej
mocy. Po zakończeniu Mszy w katedrze katolicy udają się do położonego w pobliżu budynku
dawnej delegatury apostolskiej. Dziś nie ma nuncjusza ani delegata, ale ten budynek
wciąż istnieje. Od kilku tygodni, również w Hanoi, ale w innym miejscu, w parafii
redemptorystów w Thai Ha, katolicy gromadzą się na manifestacjach, aby odzyskać zagrabione
tereny.
- Ale od stycznia przez kilka miesięcy w Hanoi był spokój.
Co się stało, że katolicy znowu wyszli na ulicę?
R. Anouil:
Nie wydarzyło się nic konkretnego, ale katolicy uświadomili sobie, że droga negocjacji
prowadzi donikąd, że w tych negocjacjach zostali oszukani. Od 1990 r. niemal co roku
delegacja Stolicy Apostolskiej przybywa do Hanoi, aby razem z wietnamskimi biskupami
negocjować z władzami. W czasie ostatniej wizyty była mowa o budynku delegatury apostolskiej.
Rząd obiecał, że ten problem zostanie uregulowany. I że na razie nic się nie zmieni.
To znaczy, że ani ten majątek nie zostanie natychmiast zwrócony, ani nie będzie się
nim dysponować. A teraz się okazało, że władza jednostronnie narusza tę umowę. I dlatego
katolicy reagują, tym razem dość stanowczo. Arcybiskup Hanoi, a także inni biskupi
z północnej części kraju przypominają, że problem nie został jeszcze rozwiązany. Władze
wybrały jednak rozwiązanie siłowe.
- Do czego to może doprowadzić?
R.
Anouil: Bardzo trudno powiedzieć. Dziś można stwierdzić, że władze nie chcą bardzo
brutalnego rozwiązania, bo gdyby tak było, już by do niego doszło. Starają się raczej
prowokować katolików. Posyłają na nich młodzieżówki komunistyczne i zwykłych chuliganów,
aby podokuczać katolikom, którzy się modlą i w ten sposób protestują. Władze prowokują,
aby zobaczyć, jak daleko katolicy są w stanie się posunąć. A także po to, by mieć
pretekst to użycia bardziej drastycznych środków. Te manifestacje są dla rządu bardzo
niewygodne. Władze w Hanoi są świadome, że na wszystko zwraca uwagę opinia międzynarodowa,
a zwłaszcza Stany Zjednoczone, które bardzo uważnie śledzą rozwój wolności religijnej
w Wietnamie. Wiedzą zatem, że nie mogą się posunąć zbyt daleko. Z drugiej strony istnieje
problem restytucji majątków zagrabionych w różnych epokach. Komuniści boją się precedensu.
Obawiają się, że w ślad za katolikami pójdą protestanci, buddyści i inne organizacje
społeczne, które będą domagać się zwrotu zagrabionych im terenów.
- Czy
istnieje ryzyko zerwania dialogu?
R. Anouil: Trudno powiedzieć.
Arcybiskup Hanoi usilnie prosi o zakończenie konfliktu. Dziś niełatwo przewidzieć,
w jaki sposób mogłoby dojść do rozładowania napięcia. Chyba że jedna ze stron pójdzie
na ustępstwa.