29. audycja cyklu "U źródeł soborowego przełomu" w opracowaniu Aleksandra Kowalskiego.
Wśród
Żydów, którzy w latach drugiej wojny światowej padli ofiarą zagłady, wielkie znaczenie
zarówno dla relacji chrześcijańsko-żydowskich, jak i polsko-żydowskich, do dziś zachowuje
Janusz Korczak. Przyszły lekarz, wychowawca i pisarz urodził się pod koniec XIX wieku
(w 1878 albo 1879 r.) w silnie zasymilowanej, przesiąkniętej polską kulturą rodzinie
żydowskiej w Warszawie. Nazywał się Henryk Goldszmit, a literacki pseudonim, którego
używał od 20. roku życia, powstał trochę przypadkowo. W 1898 r. zgłosił się na konkurs
literacki, podpisując utwór imieniem i nazwiskiem wziętym z książki Józefa Ignacego
Kraszewskiego „Historia o Janaszu Korczaku i o pięknej miecznikównie”. Pracę wyróżniono,
ale informując o tym w gazecie, zmieniono imię na Janusz – i pisarz już przy takiej
wersji pozostał. Korczak z punktu widzenia ortodoksyjnego judaizmu był „Żydem niereligijnym”,
tzn. nie wypełniającym talmudycznych przepisów i nie uczęszczającym do synagogi. A
jednak nie można mu odmówić poczucia religijności.
Pisał o sobie w 1914 r.
w „Spowiedzi motyla”: „Jestem niby niedowiarkiem, że odrzucam obrzędy. Ale pozostała
mi wiara w Boga i modlitwa. Bronię tego, gdyż bez nich żyć nie można. Człowiek nie
może być tylko ślepym trafem”.
Ks. Jan Twardowski, z którym łączyła go znajomość
i przyjaźń, tak o nim mówił: „Stał poza oficjalnymi wyznaniami, chociaż tak często
mówił o Bogu i wracał do Biblii. Na grobie swej matki wyrył napis z Pięcioksięgu:
«Nie zapomniałem Twoich przykazań ani ich nie przestępowałem»”.
Swoich rodziców
wielki pedagog uważał za „bezwyznaniowych”, co nie oznacza jednak, że byli antyreligijni.
Jego ojciec, Józef Goldszmit, jeden z pierwszych pisarzy polsko-żydowskich, wydał
m.in. „Kalendarz dla Izraelitów na rok religijny od stworzenia świata 5642 czyli od
narodzenia Chrystusa 1881-1882”. Publikacja przeznaczona była dla Żydów mówiących
po polsku, a zachowujących święta religii mojżeszowej. Chyba nie przypadkiem Korczak
zadedykował zmarłym rodzicom książkę „Sam na sam z Bogiem – Modlitwy tych, którzy
się nie modlą”. „Matuś, Ojczulku. Dziękuję Wam za życie i za śmierć Waszą, za moje
życie i śmierć. Rozeszliśmy się na chwilę, aby się znów spotkać razem. Dziękuję, żeście
nauczyli słyszeć szept zmarłych i żywych. Dziękuję, że poznam tajemnicę Życia w pięknej
godzinie śmierci”.
Z domu wyniósł głównie wartości etyczne, ale na drodze życia
odkrył Boga: „Znalazłem Ciebie, mój Boże, cieszę się jak dziecko zbłąkane, co złej,
obcej oddane opiece tuli się wreszcie do drogiej piersi w rytm serca jej zasłuchane.
Kto winien, że zapatrzony w radosną zabawę, oddaliłem się od Ciebie, mój Boże? – że
kram z błyskotkami, huczna muzyka, małpka na łańcuchu, barwna gawiedź jarmarku pociągnęła
płochego? Poprzez kupę twych pomocników, faktorów, zastępców, co odpychali, mrozili,
zasłaniali, nie dali – do Ciebie mój Boże dążyłem”.
Spoglądając z perspektywy
czasu Korczak wyznał, że modlił się już za młodu: „Życie moje było trudne, ale ciekawe.
O takie właśnie prosiłem Boga w młodości: Daj mi, Boże, ciężkie życie, ale piękne,
bogate, górne”.
Henryk Goldszmit był pediatrą, ale zrezygnował z praktyki lekarskiej
i założył dom dla żydowskich sierot, poświęcając się pracy pedagogicznej. Jego postawę
w służbie dziecku dobrze wyraża napisana przez niego modlitwa wychowawcy:
„Nie
niosę Ci modłów długich, o Boże. Nie ślę westchnień licznych... Nie biję niskich
pokłonów, nie składam ofiary bogatej ku czci Twej i chwale. Nie pragnę wkraść się
w Twą możną łaskę, nie zabiegam o dostojne dary. Myśli moje nie mają skrzydeł,
które by pieśń niosły w niebiosa. Wyrazy moje nie mają barwy ani woni, ani kwiatów.
Znużony jestem i senny. Wzrok mój przyćmiony, grzbiet pochylony pod ciężarem wielkim
obowiązku. A jednak prośbę serdeczną zaniosę, o Boże. A jednak klejnot posiadam,
którego nie chcę powierzyć bratu-człowiekowi. Obawiam się, że człowiek nie zrozumie,
nie odczuje, zlekceważy, wyśmieje. Jeżeli jestem szarą pokorą wobec Ciebie, Panie,
to w prośbie mej staję przed Tobą – jako płomienne żądanie. Jeśli szepcę cicho,
to prośbę tę wygłaszam głosem nieugiętej woli Wzrokiem nakazu strzelam ponad chmury.
Wyprostowany żądam, bo już nie dla siebie. Daj dzieciom dobrą dolę, daj wysiłkom
ich pomoc, ich trudom błogosławieństwo. Nie najłatwiejszą prowadź ich drogą, ale najpiękniejszą. A
jako prośby mej zadatek przyjm jedyny mój klejnot: smutek. Smutek i pracę”.
Do
wychowanków pisał w 1919 r.: „Nic wam nie dajemy. Nie dajemy Boga, bo Go sami odszukać
musicie we własnej duszy, w samotnym wysiłku. Nie dajemy Ojczyzny, bo ją odnaleźć
musicie własną pracą serca i myśli. Nie dajemy miłości człowieka, bo nie ma miłości
bez przebaczenia, a przebaczać – to mozół, to trud, który każdy sam musi podjąć. Dajemy
wam jedno: tęsknotę za lepszym życiem, którego nie ma, ale kiedyś będzie, za życiem
prawdy i sprawiedliwości. Może ta tęsknota zaprowadzi was do Boga, Ojczyzny i Miłości”.
Korczak
był rzecznikiem współpracy Żydów z Polakami. W 1910 r. pisał: „Jesteśmy braćmi jednej
ziemi. Wieki wspólnej doli i niedoli – długa wspólna droga – jedno słońce nam przyświeca.
My wasze rany, wy nasze rany opatrujecie – a że mamy wady, wychowujemy się razem.
-ski i -berg, -icz i -sohn – społem, dziś na Solec [gdzie polska biedota], jutro na
Nalewki [gdzie biedota żydowska]. Rozpalmy wspólne ognisko, otwórzmy przy jego świetle
dusze nasze; co złe w ogień, co dobre, cenne, dostojne – do wspólnej skarbnicy. Jako
Żyd-Polak najbliżej jestem własnym sercem tego właśnie głosu”.
Wyrażał się
z uznaniem o Chrystusie i Jego nauce o miłości bliźniego. Duchowość Korczaka kształtowała
się w spotkaniu z polską kulturą chrześcijańską. Gdy w zaborze pruskim germanizatorzy
zabraniali dzieciom modlić się w ojczystym języku, pisał w 1907 r. w „Przeglądzie
Społecznym”: „Dzieciom skradziono ich modry polski paciorek – błękitną modlitwę, która
ich własna, a polska, z warg matki w zaraniu życia wyssana – płynąć miała do nieba.
Krzywda im się dzieje. Znaleziono [takich], którzy z dusz dziecięcych wypędzić pragną
szatana polskości”.
Jerzy Zawieyski wspomina: „Raz zaciągnął mnie Korczak do
oświetlonego kościoła na Krakowskim Przedmieściu już o zmierzchu. Trzymając mnie pod
ramię powiedział po prostu: Wejdźmy. I weszliśmy. Korczak uklęknął, gdy ja stałem,
i ze złożonymi rękami modlił się dłuższą chwilę. To był święty, duchowy brat św. Franciszka,
zawsze samotny, ubogi, bo to, co mógł mieć, dawał dzieciom i na dzieci. Kochał sieroty,
którym zastępował ojca i matkę”.
Pedagog modlił się na koloniach letnich dla
polskich dzieci, klękając z nimi i śpiewając swą ulubioną pieśń „Kiedy ranne wstają
zorze”, o której pisał w 1900 r.: „Pod wpływem tej melodii ugiąłem kolana, sam nuciłem
cicho i płakałem”.
W domu dla sierot polskich Korczak musiał się o modlitwę
spierać ze swą najbliższą tam współpracowniczką, Maryną Rogowską-Falską, osobą ideową
i oddaną dzieciom, ale przekonaną ateistką, która nawet nie wzięła udziału w pogrzebie
męża, bo wbrew jej woli miał charakter religijny, z przemowami księdza i rabina. Z
jej antyreligijnym nastawieniem Korczak nie mógł się pogodzić, uważając, że nie da
się tłumaczyć dzieciom tajemnic życia, narodzin i śmierci bez odniesienia do Boga.
Gdy w Kijowie, gdzie podczas pierwszej wojny światowej rozpoczęli współpracę, sprzeciwiała
się wspólnemu odmawianiu z wychowankami wieczornej modlitwy, miał powiedzieć: „Co
pani da dzieciom w zamian za to?”.
Cenił ówczesnych polskich socjalistów,
takich jak Falska, za ich wrażliwość na krzywdę społeczną, ale rozwiązanie problemów
widział inaczej niż oni: nie w walce klas, ale w wychowaniu człowieka. W Warszawie
pracował razem z Falską w polskim sierocińcu „Nasz Dom”, ale ze względu na różnice
w poglądach wycofał się stamtąd kilka lat przed wojną. Dbał o modlitwę w sierocińcu
żydowskim. Pisze jego biografka Hanna Mortkowicz-Olczakowa, córka Jakuba Mortkowicza,
wydawcy dzieł Korczaka: „Nie chciał pozwolić, żeby jego sieroty zaznały pustki i smutku
świąt bez radości i zabawy: Chanuki bez świeczki, Purymu bez ziarnka maku, Pesach
bez kawałka macy. Wychowując swe dzieci po polsku i po swojemu, sam ułożył dla nich
codzienną modlitwę. I odtąd sto dwadzieścia sierot w domu na Krochmalnej trzy razy
dziennie zwracało się do Boga pięknymi słowami Korczaka: «Błogosławionyś Ty, wiekuisty
Boże nasz»”.
Nie trzeba nawet dodawać, że ta formuła to typowe dla modlitwy
judaistycznej błogosławieństwo. W obliczu narastającego w Europie antysemityzmu pisarz
zwracał myśl ku Ziemi Świętej. W jego liście z 1933 r. czytamy: „Gdyby los zdarzył,
że przyjechałbym do Palestyny, to nie do ludzi, a do tych myśli, które zrodziłyby
się we mnie tam. Co mi powie góra Synaj, co Jordan, co jaskinia Machabeuszy, Tyberiada,
grób Chrystusa, uniwersytet, potem dopiero może Purym w Tel-Awiwie, gaje pomarańczowe.
I jak w tym oświetleniu przeżywałbym 2000 lat historii Europy, Polski i tułaczki Żydów”.
Odbył
dwie podróże do Palestyny – w 1934 i 1936 r. Przygotowywał się do nich, czytając też
Nowy Testament oraz chrześcijańskie opracowania o Ewangeliach i Chrystusie. Na statku
czytał na przemian Biblię i epopeje światowej literatury. Po powrocie pisał książkę
o dzieciach Biblii. Polski oryginał zaginął, ale zachowało się w przekładzie na hebrajski
opowiadanie o Mojżeszu. Obok Pisma Świętego wykorzystał w nim legendy rabinów. W latach
30. wygłaszał w Polskim Radiu powszechnie lubiane pogadanki pod tytułem: „Gadaninki
Starego Doktora”. Na pewien czas zmuszony był je przerwać, ale potem powrócił na antenę
i można go było słuchać jeszcze we wrześniu 1939 r., dopóki działało Polskie Radio.
Podczas okupacji pozostał z żydowskimi sierotami i znalazł się z nimi w getcie warszawskim.
Gdy polscy przyjaciele chcieli go z niego wyrwać, odmówił. Doceniając polską pomoc
dla ludności getta, był nawet razem z innymi Żydami współtwórcą projektu pomnika wdzięczności
„Tym, którzy za cenę życia…”. Pisał pamiętnik, w którym znajdujemy modlitwę wprost
nieprawdopodobną jak na warunki, w jakich żył: „Dzięki Ci, dobry Boże, za łąkę i barwne
zachody, za rześki wietrzyk zachodni po upalnym dniu znoju i mozołu. Dobry Boże, który
wymyśliłeś tak mądrze, że kwiaty mają zapach, świętojanki świecą na ziemi, iskry gwiazd
na niebie”.
Z całych sił dbał o materialne i duchowe potrzeby wychowanków.
W 1941 r. widziała się z nim w getcie Maria Czapska. Powiedział jej: „Mam cztery Ewangelie.
W tej szkole przypadkiem na stosie przeróżnej makulatury znalazłem Listy Apostolskie.
Panią proszę o litanię do Matki Boskiej, chcę bowiem ułożyć coś w tym rodzaju dla
naszego użytku, jakąś błagalną inwokację. Dzieci muszą się modlić”.
Prosił
o „Litanię loretańską” zapewne ze względu na takie jej „żydowskie” wezwania, jak „Wieżo
Dawidowa” czy „Arko Przymierza”. Kiedy latem 1942 r. hitlerowcy zarządzili transport
mieszkańców sierocińca do obozu zagłady w Treblince, ruszył na czele 200 wychowanków
na punkt przeładunkowy Umschlagplatz. Towarzyszyli mu inni wychowawcy. Został z sierotami
do końca, choć chciano go ratować. Tak to opisał poległy w niespełna rok po nim żydowski
poeta Władysław Szlengel:
„Ktoś doleciał – papier miał w dłoni, coś tłumaczył
i wrzeszczał nerwowo: Pan może wrócić... jest kartka od Brandta. Korczak niemo
potrząsnął głową. Nawet wiele im nie tłumaczył, tym, co przyszli z łaską niemiecką, jakże
włożyć w te głowy bezduszne co znaczy samo zostawić dziecko... Tyle lat... w tej
wędrówce upartej, by w dłoń dziecka kulę dać słońca, jakże teraz zostawi strwożone,
pójdzie z nimi... dalej... do końca”.
Wymarsz z domu sierot znamy z relacji
wielu świadków. Są podawane różne daty, najczęściej przyjmuje się 5 sierpnia. Do opisu
tego wydarzenia najodpowiedniejsze są słowa poetów. Jerzy Ficowski w zbiorze „Odczytanie
popiołów” (z 1983 r.) pisze:
„Co robił Stary Doktor w bydlęcym wagonie jadącym
do Treblinki dnia 5 sierpnia przez kilka godzin krwiobiegu przez brudną rzekę
czasu
nie wiem
co robił Charon dobrowolny przewoźnik bez wiosła co
rozdał dzieciom resztę zdyszanego tchu i zostawił dla siebie tylko mróz po
grzbiecie
nie wiem
czy kłamał im na przykład małymi dawkami znieczulającymi iskał
spocone główki z płochliwych wszy strachu
nie wiem
ale za to ale
potem ale tam w Treblince całe ich przerażenie cały płacz były przeciwko
niemu
ach to było już tylko ileś tam minut czyli życie całe czy to mało
czy dużo nie było mnie tam nie wiem
zobaczył Stary Doktor nagle że dzieci
się stały stare jak on coraz starsze tak musiały dogonić siwiznę popiołu
kiedy
więc go uderzył askar czy esesman zobaczyły że Doktor stał się dzieckiem
jak one coraz mniejszym i mniejszym że się nie urodził
odtąd ze Starym
Doktorem pełno ich nigdzie
wiem”.
Ta ofiara życia była konsekwentnym
dopełnieniem obranej drogi w służbie dzieciom. Korczaka powszechnie ceni się zarówno
w Polsce, jak i za granicą, zwłaszcza w Izraelu, a także w Niemczech. Jest patronem
licznych inicjatyw. Wielkie znaczenie ma uznanie dla tego Żyda ze strony katolików.
Z szacunkiem wyrażał się o nim kard. Stefan Wyszyński. Porównuje się go ze św. Maksymilianem
Kolbem. Władysław Bartoszewski powiedział, że mimo różnic światopoglądu i sposobu
myślenia stanowią oni jedność, a ich śmierć była znakiem dla współczesnych. A Jan
Paweł II wspomniał go podczas kanonizacji o. Kolbego jako postać wybijającą się wśród
tych, co w czasie drugiej wojny światowej „poświęcili swe życie we wspaniałomyślnej
służbie bliźniemu”. Posłuchajmy jeszcze słów poety, Czesława Miłosza:
„Korczak
i Kolbe spotykają się z sobą, gdy dochodzi do czynu, który możliwy jest tylko dzięki
temu samemu tajemniczemu darowi miłości”. Aleksander Kowalski