2008-09-01 16:49:15

Janusz Korczak


29. audycja cyklu "U źródeł soborowego przełomu" w opracowaniu Aleksandra Kowalskiego.

Wśród Żydów, którzy w latach drugiej wojny światowej padli ofiarą zagłady, wielkie znaczenie zarówno dla relacji chrześcijańsko-żydowskich, jak i polsko-żydowskich, do dziś zachowuje Janusz Korczak. Przyszły lekarz, wychowawca i pisarz urodził się pod koniec XIX wieku (w 1878 albo 1879 r.) w silnie zasymilowanej, przesiąkniętej polską kulturą rodzinie żydowskiej w Warszawie. Nazywał się Henryk Goldszmit, a literacki pseudonim, którego używał od 20. roku życia, powstał trochę przypadkowo. W 1898 r. zgłosił się na konkurs literacki, podpisując utwór imieniem i nazwiskiem wziętym z książki Józefa Ignacego Kraszewskiego „Historia o Janaszu Korczaku i o pięknej miecznikównie”. Pracę wyróżniono, ale informując o tym w gazecie, zmieniono imię na Janusz – i pisarz już przy takiej wersji pozostał. Korczak z punktu widzenia ortodoksyjnego judaizmu był „Żydem niereligijnym”, tzn. nie wypełniającym talmudycznych przepisów i nie uczęszczającym do synagogi. A jednak nie można mu odmówić poczucia religijności.

Pisał o sobie w 1914 r. w „Spowiedzi motyla”: „Jestem niby niedowiarkiem, że odrzucam obrzędy. Ale pozostała mi wiara w Boga i modlitwa. Bronię tego, gdyż bez nich żyć nie można. Człowiek nie może być tylko ślepym trafem”.

Ks. Jan Twardowski, z którym łączyła go znajomość i przyjaźń, tak o nim mówił: „Stał poza oficjalnymi wyznaniami, chociaż tak często mówił o Bogu i wracał do Biblii. Na grobie swej matki wyrył napis z Pięcioksięgu: «Nie zapomniałem Twoich przykazań ani ich nie przestępowałem»”.

Swoich rodziców wielki pedagog uważał za „bezwyznaniowych”, co nie oznacza jednak, że byli antyreligijni. Jego ojciec, Józef Goldszmit, jeden z pierwszych pisarzy polsko-żydowskich, wydał m.in. „Kalendarz dla Izraelitów na rok religijny od stworzenia świata 5642 czyli od narodzenia Chrystusa 1881-1882”. Publikacja przeznaczona była dla Żydów mówiących po polsku, a zachowujących święta religii mojżeszowej. Chyba nie przypadkiem Korczak zadedykował zmarłym rodzicom książkę „Sam na sam z Bogiem – Modlitwy tych, którzy się nie modlą”. „Matuś, Ojczulku. Dziękuję Wam za życie i za śmierć Waszą, za moje życie i śmierć. Rozeszliśmy się na chwilę, aby się znów spotkać razem. Dziękuję, żeście nauczyli słyszeć szept zmarłych i żywych. Dziękuję, że poznam tajemnicę Życia w pięknej godzinie śmierci”.

Z domu wyniósł głównie wartości etyczne, ale na drodze życia odkrył Boga: „Znalazłem Ciebie, mój Boże, cieszę się jak dziecko zbłąkane, co złej, obcej oddane opiece tuli się wreszcie do drogiej piersi w rytm serca jej zasłuchane. Kto winien, że zapatrzony w radosną zabawę, oddaliłem się od Ciebie, mój Boże? – że kram z błyskotkami, huczna muzyka, małpka na łańcuchu, barwna gawiedź jarmarku pociągnęła płochego? Poprzez kupę twych pomocników, faktorów, zastępców, co odpychali, mrozili, zasłaniali, nie dali – do Ciebie mój Boże dążyłem”.

Spoglądając z perspektywy czasu Korczak wyznał, że modlił się już za młodu: „Życie moje było trudne, ale ciekawe. O takie właśnie prosiłem Boga w młodości: Daj mi, Boże, ciężkie życie, ale piękne, bogate, górne”.

Henryk Goldszmit był pediatrą, ale zrezygnował z praktyki lekarskiej i założył dom dla żydowskich sierot, poświęcając się pracy pedagogicznej. Jego postawę w służbie dziecku dobrze wyraża napisana przez niego modlitwa wychowawcy:

„Nie niosę Ci modłów długich, o Boże. Nie ślę westchnień licznych...
Nie biję niskich pokłonów, nie składam ofiary bogatej ku czci Twej i chwale.
Nie pragnę wkraść się w Twą możną łaskę, nie zabiegam o dostojne dary.
Myśli moje nie mają skrzydeł, które by pieśń niosły w niebiosa.
Wyrazy moje nie mają barwy ani woni, ani kwiatów. Znużony jestem i senny.
Wzrok mój przyćmiony, grzbiet pochylony pod ciężarem wielkim obowiązku.
A jednak prośbę serdeczną zaniosę, o Boże.
A jednak klejnot posiadam, którego nie chcę powierzyć bratu-człowiekowi. Obawiam się, że człowiek nie zrozumie, nie odczuje, zlekceważy, wyśmieje.
Jeżeli jestem szarą pokorą wobec Ciebie, Panie, to w prośbie mej staję przed Tobą – jako płomienne żądanie.
Jeśli szepcę cicho, to prośbę tę wygłaszam głosem nieugiętej woli
Wzrokiem nakazu strzelam ponad chmury.
Wyprostowany żądam, bo już nie dla siebie.
Daj dzieciom dobrą dolę, daj wysiłkom ich pomoc, ich trudom błogosławieństwo. Nie najłatwiejszą prowadź ich drogą, ale najpiękniejszą.
A jako prośby mej zadatek przyjm jedyny mój klejnot: smutek. Smutek i pracę”.

Do wychowanków pisał w 1919 r.: „Nic wam nie dajemy. Nie dajemy Boga, bo Go sami odszukać musicie we własnej duszy, w samotnym wysiłku. Nie dajemy Ojczyzny, bo ją odnaleźć musicie własną pracą serca i myśli. Nie dajemy miłości człowieka, bo nie ma miłości bez przebaczenia, a przebaczać – to mozół, to trud, który każdy sam musi podjąć. Dajemy wam jedno: tęsknotę za lepszym życiem, którego nie ma, ale kiedyś będzie, za życiem prawdy i sprawiedliwości. Może ta tęsknota zaprowadzi was do Boga, Ojczyzny i Miłości”.

Korczak był rzecznikiem współpracy Żydów z Polakami. W 1910 r. pisał: „Jesteśmy braćmi jednej ziemi. Wieki wspólnej doli i niedoli – długa wspólna droga – jedno słońce nam przyświeca. My wasze rany, wy nasze rany opatrujecie – a że mamy wady, wychowujemy się razem. -ski i -berg, -icz i -sohn – społem, dziś na Solec [gdzie polska biedota], jutro na Nalewki [gdzie biedota żydowska]. Rozpalmy wspólne ognisko, otwórzmy przy jego świetle dusze nasze; co złe w ogień, co dobre, cenne, dostojne – do wspólnej skarbnicy. Jako Żyd-Polak najbliżej jestem własnym sercem tego właśnie głosu”.

Wyrażał się z uznaniem o Chrystusie i Jego nauce o miłości bliźniego. Duchowość Korczaka kształtowała się w spotkaniu z polską kulturą chrześcijańską. Gdy w zaborze pruskim germanizatorzy zabraniali dzieciom modlić się w ojczystym języku, pisał w 1907 r. w „Przeglądzie Społecznym”: „Dzieciom skradziono ich modry polski paciorek – błękitną modlitwę, która ich własna, a polska, z warg matki w zaraniu życia wyssana – płynąć miała do nieba. Krzywda im się dzieje. Znaleziono [takich], którzy z dusz dziecięcych wypędzić pragną szatana polskości”.

Jerzy Zawieyski wspomina: „Raz zaciągnął mnie Korczak do oświetlonego kościoła na Krakowskim Przedmieściu już o zmierzchu. Trzymając mnie pod ramię powiedział po prostu: Wejdźmy. I weszliśmy. Korczak uklęknął, gdy ja stałem, i ze złożonymi rękami modlił się dłuższą chwilę. To był święty, duchowy brat św. Franciszka, zawsze samotny, ubogi, bo to, co mógł mieć, dawał dzieciom i na dzieci. Kochał sieroty, którym zastępował ojca i matkę”.

Pedagog modlił się na koloniach letnich dla polskich dzieci, klękając z nimi i śpiewając swą ulubioną pieśń „Kiedy ranne wstają zorze”, o której pisał w 1900 r.: „Pod wpływem tej melodii ugiąłem kolana, sam nuciłem cicho i płakałem”.

W domu dla sierot polskich Korczak musiał się o modlitwę spierać ze swą najbliższą tam współpracowniczką, Maryną Rogowską-Falską, osobą ideową i oddaną dzieciom, ale przekonaną ateistką, która nawet nie wzięła udziału w pogrzebie męża, bo wbrew jej woli miał charakter religijny, z przemowami księdza i rabina. Z jej antyreligijnym nastawieniem Korczak nie mógł się pogodzić, uważając, że nie da się tłumaczyć dzieciom tajemnic życia, narodzin i śmierci bez odniesienia do Boga. Gdy w Kijowie, gdzie podczas pierwszej wojny światowej rozpoczęli współpracę, sprzeciwiała się wspólnemu odmawianiu z wychowankami wieczornej modlitwy, miał powiedzieć: „Co pani da dzieciom w zamian za to?”.

Cenił ówczesnych polskich socjalistów, takich jak Falska, za ich wrażliwość na krzywdę społeczną, ale rozwiązanie problemów widział inaczej niż oni: nie w walce klas, ale w wychowaniu człowieka. W Warszawie pracował razem z Falską w polskim sierocińcu „Nasz Dom”, ale ze względu na różnice w poglądach wycofał się stamtąd kilka lat przed wojną. Dbał o modlitwę w sierocińcu żydowskim. Pisze jego biografka Hanna Mortkowicz-Olczakowa, córka Jakuba Mortkowicza, wydawcy dzieł Korczaka: „Nie chciał pozwolić, żeby jego sieroty zaznały pustki i smutku świąt bez radości i zabawy: Chanuki bez świeczki, Purymu bez ziarnka maku, Pesach bez kawałka macy. Wychowując swe dzieci po polsku i po swojemu, sam ułożył dla nich codzienną modlitwę. I odtąd sto dwadzieścia sierot w domu na Krochmalnej trzy razy dziennie zwracało się do Boga pięknymi słowami Korczaka: «Błogosławionyś Ty, wiekuisty Boże nasz»”.

Nie trzeba nawet dodawać, że ta formuła to typowe dla modlitwy judaistycznej błogosławieństwo. W obliczu narastającego w Europie antysemityzmu pisarz zwracał myśl ku Ziemi Świętej. W jego liście z 1933 r. czytamy: „Gdyby los zdarzył, że przyjechałbym do Palestyny, to nie do ludzi, a do tych myśli, które zrodziłyby się we mnie tam. Co mi powie góra Synaj, co Jordan, co jaskinia Machabeuszy, Tyberiada, grób Chrystusa, uniwersytet, potem dopiero może Purym w Tel-Awiwie, gaje pomarańczowe. I jak w tym oświetleniu przeżywałbym 2000 lat historii Europy, Polski i tułaczki Żydów”.

Odbył dwie podróże do Palestyny – w 1934 i 1936 r. Przygotowywał się do nich, czytając też Nowy Testament oraz chrześcijańskie opracowania o Ewangeliach i Chrystusie. Na statku czytał na przemian Biblię i epopeje światowej literatury. Po powrocie pisał książkę o dzieciach Biblii. Polski oryginał zaginął, ale zachowało się w przekładzie na hebrajski opowiadanie o Mojżeszu. Obok Pisma Świętego wykorzystał w nim legendy rabinów. W latach 30. wygłaszał w Polskim Radiu powszechnie lubiane pogadanki pod tytułem: „Gadaninki Starego Doktora”. Na pewien czas zmuszony był je przerwać, ale potem powrócił na antenę i można go było słuchać jeszcze we wrześniu 1939 r., dopóki działało Polskie Radio. Podczas okupacji pozostał z żydowskimi sierotami i znalazł się z nimi w getcie warszawskim. Gdy polscy przyjaciele chcieli go z niego wyrwać, odmówił. Doceniając polską pomoc dla ludności getta, był nawet razem z innymi Żydami współtwórcą projektu pomnika wdzięczności „Tym, którzy za cenę życia…”. Pisał pamiętnik, w którym znajdujemy modlitwę wprost nieprawdopodobną jak na warunki, w jakich żył: „Dzięki Ci, dobry Boże, za łąkę i barwne zachody, za rześki wietrzyk zachodni po upalnym dniu znoju i mozołu. Dobry Boże, który wymyśliłeś tak mądrze, że kwiaty mają zapach, świętojanki świecą na ziemi, iskry gwiazd na niebie”.

Z całych sił dbał o materialne i duchowe potrzeby wychowanków. W 1941 r. widziała się z nim w getcie Maria Czapska. Powiedział jej: „Mam cztery Ewangelie. W tej szkole przypadkiem na stosie przeróżnej makulatury znalazłem Listy Apostolskie. Panią proszę o litanię do Matki Boskiej, chcę bowiem ułożyć coś w tym rodzaju dla naszego użytku, jakąś błagalną inwokację. Dzieci muszą się modlić”.

Prosił o „Litanię loretańską” zapewne ze względu na takie jej „żydowskie” wezwania, jak „Wieżo Dawidowa” czy „Arko Przymierza”. Kiedy latem 1942 r. hitlerowcy zarządzili transport mieszkańców sierocińca do obozu zagłady w Treblince, ruszył na czele 200 wychowanków na punkt przeładunkowy Umschlagplatz. Towarzyszyli mu inni wychowawcy. Został z sierotami do końca, choć chciano go ratować. Tak to opisał poległy w niespełna rok po nim żydowski poeta Władysław Szlengel:

„Ktoś doleciał – papier miał w dłoni, coś tłumaczył i wrzeszczał nerwowo:
Pan może wrócić... jest kartka od Brandta. Korczak niemo potrząsnął głową.
Nawet wiele im nie tłumaczył, tym, co przyszli z łaską niemiecką,
jakże włożyć w te głowy bezduszne co znaczy samo zostawić dziecko...
Tyle lat... w tej wędrówce upartej, by w dłoń dziecka kulę dać słońca,
jakże teraz zostawi strwożone, pójdzie z nimi... dalej... do końca”.

Wymarsz z domu sierot znamy z relacji wielu świadków. Są podawane różne daty, najczęściej przyjmuje się 5 sierpnia. Do opisu tego wydarzenia najodpowiedniejsze są słowa poetów. Jerzy Ficowski w zbiorze „Odczytanie popiołów” (z 1983 r.) pisze:

„Co robił Stary Doktor w bydlęcym wagonie
jadącym do Treblinki dnia 5 sierpnia
przez kilka godzin krwiobiegu
przez brudną rzekę czasu

nie wiem

co robił Charon dobrowolny
przewoźnik bez wiosła
co rozdał dzieciom resztę
zdyszanego tchu
i zostawił dla siebie
tylko mróz po grzbiecie

nie wiem

czy kłamał im na przykład
małymi dawkami
znieczulającymi
iskał spocone główki
z płochliwych wszy strachu

nie wiem

ale za to ale potem ale tam
w Treblince
całe ich przerażenie cały płacz
były przeciwko niemu

ach to było już tylko
ileś tam minut czyli życie całe
czy to mało czy dużo
nie było mnie tam nie wiem

zobaczył Stary Doktor nagle
że dzieci się stały
stare jak on
coraz starsze
tak musiały dogonić siwiznę popiołu

kiedy więc go uderzył
askar czy esesman
zobaczyły że Doktor
stał się dzieckiem jak one
coraz mniejszym i mniejszym
że się nie urodził

odtąd ze Starym Doktorem
pełno ich nigdzie

wiem”.

Ta ofiara życia była konsekwentnym dopełnieniem obranej drogi w służbie dzieciom. Korczaka powszechnie ceni się zarówno w Polsce, jak i za granicą, zwłaszcza w Izraelu, a także w Niemczech. Jest patronem licznych inicjatyw. Wielkie znaczenie ma uznanie dla tego Żyda ze strony katolików. Z szacunkiem wyrażał się o nim kard. Stefan Wyszyński. Porównuje się go ze św. Maksymilianem Kolbem. Władysław Bartoszewski powiedział, że mimo różnic światopoglądu i sposobu myślenia stanowią oni jedność, a ich śmierć była znakiem dla współczesnych. A Jan Paweł II wspomniał go podczas kanonizacji o. Kolbego jako postać wybijającą się wśród tych, co w czasie drugiej wojny światowej „poświęcili swe życie we wspaniałomyślnej służbie bliźniemu”. Posłuchajmy jeszcze słów poety, Czesława Miłosza:

„Korczak i Kolbe spotykają się z sobą, gdy dochodzi do czynu, który możliwy jest tylko dzięki temu samemu tajemniczemu darowi miłości”.
 
Aleksander Kowalski
 







All the contents on this site are copyrighted ©.