2008-07-15 17:39:22

Ciężko wyjść na ulicę i powiedzieć: jestem katolikiem – rozmowa z Igą i Piotrem Bajerami


- Czy Australia czeka w ogóle na Papieża?
 
I. Bajer: Katolicka część Australii – jak najbardziej. Jest wielkie poruszenie, wielki entuzjazm i oczekiwanie. A jeżeli chodzi o niekatolicką część, tu już się mówi o pieniądzach: czy to się opłaca, czy nie? Mówi się o prawach podatnika: skąd takie wydatki? tyle infrastruktury, przygotowań – komu to potrzebne?

- Jeśli już mówimy o katolickiej części Australii, wprowadźmy słuchaczy w kontekst tego kraju. Katolicy są tu mniejszością.
 
P. Bajer: Zdecydowanie tak, są mniejszością, nie wiem dokładnie, ile procent jest katolików, ile anglikanów, ile protestantów, ale przypuszczam, że katolików, tzn. ludzi, którzy przyznają się do katolicyzmu, jest około 20-25 proc. Widzieliśmy w telewizji, że w szkołach katolickich dzieci przygotowywały się do tej wizyty, odprawiane były Drogi Krzyżowe. Tak więc w szkołach katolickich na pewno o tym rozmawiano, w jakiej mierze, trudno powiedzieć, bo nawet katolicyzm australijski jest trochę inny niż np. ten w Polsce.

- Jaką Australię Papież zastanie? Co to za kraj?

 
P. Bajer: Ekonomicznie jest to kraj niesamowicie rozwinięty, społeczeństwo jest bogate. Problemy socjalne również bywają, ale można je rozwiązać – pieniędzy na to nie brakuje, rząd zarówno federalny, jak i stanowy, jest gotowy do pomocy. Jeśli natomiast chodzi o duchową stronę, to wydaje mi się, że jest to kraj niesamowicie ubogi. Jan Paweł II mówił chyba o tym ubóstwie duchowym. Tu rzeczywiście to widać, bo ludzie praktycznie nie chodzą do kościoła. Ci, którzy chodzą do kościoła – nie myślę tylko o katolikach – są napiętnowani, mówi się o nich „świątobliwi”, a dokładniej „kościelni”.
 
I. Bajer: W sensie negatywnym, oczywiście.
 
P. Bajer: Ciemnogród. My także należymy do tego Ciemnogrodu, ale jesteśmy z tego dumni.

- Brak ducha może być odczuwany w sposób bardzo dotkliwy. Ale społeczeństwo próbuje ten głód duchowy w jakiś inny sposób zaspokoić. Pomocne mogą się w tym okazać różnego rodzaju metody psychologiczne. Wspomnieliście w rozmowie o próbie wprowadzania psychologii pozytywnej, nawiązującej do, już utartych, zwyczajów w rodzinach katolickich.

 
P. Bajer: To jest na pewno ciekawe. Ja pracuję w szkole anglikańskiej, w której wielu nauczycieli to katolicy, choć niepraktykujący. Nasza szkoła stara się zapobiec problemom pojawiającym się w społeczeństwie, jak na przykład depresja. Trendy obecne w Australii wskazują na to, że upodabniamy się do Stanów Zjednoczonych. To znaczy, że coraz więcej ludzi – mimo że są bogaci, nie głodują – traci sens życia, nie ma jakichś głębszych celów. Nasza szkoła stara się temu zapobiec. W związku z tym przyjęła, czy raczej myśli o przyjęciu programu, który powstał w Stanach Zjednoczonych. Chodzi w nim o to, by „stworzyć” w człowieku głębię. Mieliśmy w tym roku konferencję dla wszystkich nauczycieli z mojej szkoły. W jej trakcie jako pewną nowość ukazano wiele postulatów pozytywnej psychologii, jak na przykład to, żeby wyznaczyć sobie cel w życiu, być wdzięcznym za to, co się ma, za małe rzeczy. Były także panele i grupy dyskusyjne. W rozmowie z moimi kolegami, niepraktykującymi katolikami, stwierdzaliśmy, że jest to religia. Mówi się o dziękowaniu za to, co mamy – praktycznie rzecz ujmując, u nas dzieje się to co wieczór. Ja modlę się z moimi dziećmi. Dziękujemy za małe i duże rzeczy, za słońce, za powietrze. „Intelektualiści” tymczasem odsuwają to na bok, bo dla nich to nie ma w ogóle sensu.

- Wspomniał Pan o modlitwie razem z dziećmi. Czy łatwo jest wprowadzać dzieci w chrześcijaństwo w kraju, który chrześcijańskim aż tak bardzo nie jest?
 
I. Bajer: Podchodzimy do całej sprawy w ten sposób: wiara, życie duchowe zaczyna się u dziecka od kołyski. Jeżeli my tego nie wprowadzimy w domu, skąd one mają to przyjąć, mieszkając właśnie w Australii, którą my nazywamy wręcz areligijnym krajem, gdzie religią jest sport: futbol australijski oraz gry i zabawy na powietrzu. My jesteśmy Polakami. Mieliśmy to szczęście spotkać się tu, po drugiej stronie świata. Było to błogosławieństwo, tak miało być, że mieliśmy się zejść razem. Mamy trójkę pięknych dzieci i uważamy, że jeśli od początku nie wprowadzimy dzieci w życie katolickie, w życie duchowe, to tu, w Australii, one nie mają żadnej innej możliwości, by to poznać. Dlatego od małego zaczynaliśmy od najprostszych rzeczy, od chodzenia do kościoła. Ja pamiętam z Polski, z własnego dzieciństwa, jak się szło do kościoła i było to oczekiwanie. Wchodziło się do kościoła, siadało w ławce i siedziało w ciszy. Tylko tak człowiek się zachowywał. Wszyscy się tak zachowywali i my też. Tutaj idzie się z dziećmi do kościoła i dzieci trzeba nauczyć, żeby przez godzinę wytrzymały, siedząc spokojnie w ławce.
 
P. Bajer: Skoro mówimy o różnicach, to np. w Polsce ciężko sobie wyobrazić, że w kościele jest dźwiękoszczelny pokój przeznaczony dla rodziców z dziećmi, gdzie dzieci sobie „wariują” i robią, co chcą. Co ciekawe, w psychologii pozytywnej mówi się o znaczeniu rytuału. My natomiast, jak mi się wydaje, zbyt mało staramy się wytłumaczyć, dlaczego robi się to lub tamto. A pozytywna psychologia twierdzi, że rytuał jest niesamowicie ważny, że właśnie to dziękczynienie, pacierz, odmawianie modlitwy jest niezwykle istotne.

- Mówiliście, że środowiska katolickie dużo sił wkładają w to, żeby przygotować się na przyjazd Papieża. Czego oczekujecie po tej wizycie? Co może wnieść w wasze życie rodzinne, w życie tutejszego Kościoła?

I. Bajer: Może tutejsza katolicka wspólnota nabierze siły. Może przyjazd Papieża będzie dla nas czymś bardzo doniosłym. A ci, którzy przyjdą tylko popatrzeć? Nie spodziewam się wielkich zmian, rzeszy ludzi niewierzących, w których nagle coś się zmieni. Musimy być realistami.

P. Bajer: Ja z kolei mam nadzieję, że być może wzmocni to Kościół. Niestety, rzesze w tutejszym Kościele katolickim wykazują pewne tendencje w kierunku Kościoła protestanckiego. My oboje studiowaliśmy na uniwersytecie prowadzonym przez Kościół katolicki, no i, niestety, niektóre rzeczy, które żeśmy poznali i które nam wykładano... po prostu włosy na głowie dęba stawały i musieliśmy czasem sami bronić pewnych prawd, w które wierzymy. Przykładem może być obrona różańca, gdy profesor na uniwersytecie katolickim wykłada, że to zabobon, że tylko stare kobiety sobie paciorki odmawiają. Także musieliśmy z takimi rzeczami walczyć i mówić, że człowiek modli się na najróżniejsze sposoby i nie można nikomu odebrać tego typu modlitwy.
 
I. Bajer: ...albo spowiedź! „Rzecz zbędna! Iść do kogoś, kogo nie znam, i o sobie opowiadać. Wystarczy, że w cichości ducha powiem Panu Bogu, jakie mam grzechy, co zawiniłem, i tak Pan Bóg mnie przecież usłyszy” – to właśnie wykładano studentom, z których większość właściwie nie była katolikami.

P. Bajer: Oprócz tego często tłumaczy się, że w Australii Kościół katolicki jest Kościołem misyjnym. W związku z tym, jeżeli nie ma księdza, to zamiast spowiedzi indywidualnej można sobie pozwolić na spowiedź grupową itd. Oczywiście wiemy, iż w prawie jest tak, że jeżeli jest ksiądz, to należy wtedy jak najszybciej odbyć taką spowiedź. Tutaj natomiast wielu księży i zakonnic dochodziło do przekonania, że jest to zupełnie wystarczające, że podobnie odbywa się to w Kościołach protestanckich. Trudno powiedzieć, jaki wpływ ma tego typu nauczanie na samą wspólnotę katolicką, ale tak jak w Stanach Zjednoczonych seminaria świecą pustkami, księży jest bardzo mało. Być może wizyta Papieża odnowi, pobudzi ludzi do zainteresowania się, do odwagi powiedzenia, kim są. Bo to wcale nie jest łatwe. W Polsce trudno jest zapewne zrozumieć, jak ciężko jest tu wyjść na ulicę i powiedzieć: jestem katolikiem.
 
I. Bajer: Tak nam się wydaje. My jeździmy do Polski z dziećmi co parę lat. Osoby, mieszkające teraz w Polsce mogą powiedzieć: nie znacie realiów. Zgadzam się, mieszkając tyle tysięcy kilometrów z dala od Polski, mamy prawdopodobnie wyidealizowany obraz tego, co się dzieje, pamiętając nasze dzieciństwo. Czasami kładziemy dzieci spać i, siadając przy herbacie, mówimy do siebie: Wiesz, co? Gdybyśmy byli w Polsce, może byłoby łatwiej wychować dzieci w duchu katolickim? Bo przecież i najbliższa rodzina byłaby na miejscu i ten Kościół nadal jednak jest obecny we wszystkich aspektach życia. Tutaj chodzimy z dziećmi, spotykamy się z Polakami, którzy są katolikami tak samo jak my. O religii się nie mówi. Może chodzi też o to, żeby dzieci widziały dziadków, znajomych, którzy zachowują te same wartości i tradycje. Nasze dzieci jeszcze tego nie powiedziały, ale boję się, że któregoś dnia możemy usłyszeć: Mamo, po co my to robimy? Mój kolega z klasy w niedzielę rano idzie na mecz i cały dzień spędza poza domem ze swoim tatą, grając w piłkę. Po co my znowu idziemy do kościoła? I nam z Piotrem wydaje się, że gdybyśmy byli w Polsce, byłoby to łatwiejsze do wytłumaczenia, dlaczego my to robimy i jaka jest tego wartość.

P. Bajer: Warto by tutaj jeszcze dodać, że obecnie naszego najstarszego syna przygotowujemy do komunii. Podczas gdy w Polsce jest to na pewno sprawą łatwą, bo dzieci chodzą na religię czy mają ją w szkole, to my z naszym dzieckiem chodzimy na religię raz w miesiącu. Jedziemy 90 kilometrów do polskiej parafii, by spotkać się z polskim księdzem, bo, niestety, tu, gdzie mieszkamy, takiej możliwości akurat nie mamy.

Rozm. ks. J. Polak SI/ rv







All the contents on this site are copyrighted ©.