Dynamiczna obecność - rozmowa o Eucharystii z abp. Piero Marinim
Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny w Quebecu może stać się antidotum na postępującą
sekularyzację - uważa abp Piero Marini. Przewodniczący Papieskiego Komitetu
ds. Międzynarodowych Kongresów Eucharystycznych mówi o historii kongresów,
kulcie Eucharystii oraz swej wieloletniej posłudze papieskiego ceremoniarza.
- Skąd wzięła się idea organizowania takich kongresów i jakie cele są im
stawiane?
Abp. P. Marini: Międzynarodowe kongresy eucharystyczne
sięgają swymi korzeniami końca XIX wieku. Organizowano wówczas wiele kongresów. Można
powiedzieć, że to był wiek kongresów. Również w Kościele katolickim pojawił się pomysł,
aby zorganizować kongres i to taki, który będzie dotyczył serca Kościoła, czyli Eucharystii.
Żył wtedy jeszcze św. Pierre-Julien Eymard (1811-1868), który rozpalił miłością do
Eucharystii wiele osób. Była wśród nich Emilie-Marie Tamisier (1834-1910). Z tak wielkim
entuzjazmem chłonęła ona podejście do Eucharystii ks. Eymarda, że wysunęła propozycję
zorganizowania kongresu eucharystycznego. Tak więc pierwszy kongres eucharystyczny
zorganizowano z inicjatywy kobiety. Oczywiście wsparli ją świeccy, kapłani, biskupi,
pobłogosławił temu również papież Leon XIII.
Pierwszy Kongres Eucharystyczny
odbył się w roku 1881 w Lille we Francji. Oczywiście początkowo, zwłaszcza pod koniec
XIX w., kiedy bardzo rozwijała się masoneria, ale dużo też było ignorancji religijnej,
kongresy miały na celu rozbudzanie wiary w Chrystusa obecnego w Eucharystii. Było
to więc swoiste remedium na ignorancję i obojętność religijną tamtych czasów. Pierwsze
kongresy eucharystyczne odbywały się inaczej niż obecne. Patrzono wówczas na Kościół
bardziej pod kątem zewnętrznej skuteczności. Stąd wielkie zgromadzenia, wielkie manifestacje.
Kongresy eucharystyczne ukierunkowane były zwłaszcza na fakt rzeczywistej obecności
Chrystusa w Eucharystii. Organizowano na przykład ogromne procesje po to, by tę obecność
Chrystusa ukazać miastu, niemal na kształt obejmowania miasta w posiadanie. Kongresy
eucharystyczne w jakiś sposób wyrażały też życie Kościoła. Ich ewolucja przez lata
odzwierciedla ówczesne potrzeby Kościoła. Początkowo, na progu XX w., promowały one
częstą Komunię Świętą dorosłych, Pierwszą Komunię Świętą dzieci. Przypomnijmy, że
Pius X polecił temu właśnie sprzyjać. Odbywające się wówczas kongresy cechował masowy
udział dzieci pierwszokomunijnych.
Kongresy eucharystyczne rozwinęły się w
Kościele również poza środowiskiem francuskim. Szczególnie za pontyfikatu Piusa XI
stały się one czynnikiem misyjnym: poprzez kongresy prowadzono misję i świadectwo
Kościoła. Rozwinęły się więc one w różnych częściach świata. Z czasem zaakcentowano
zbawczy wymiar Eucharystii w rzeczywistości ludzkiej. Kongresy wniosły swój wkład
w odnowę społeczeństwa i Kościoła.
Trzeci etap przeżywania kongresów eucharystycznych
rozpoczął się od połowy ubiegłego wieku, od pontyfikatu Piusa XII. Ten właśnie papież
wprowadził wielkie reformy liturgii, zwłaszcza Wigilii Paschalnej i Wielkiego Tygodnia.
Był to czas, kiedy od około pół wieku działał już Ruch Liturgiczny. Poza adoracją
i procesją eucharystyczną podczas kongresów coraz bardziej akcentowano sprawowanie
Mszy Świętej. Dlatego też w roku 1960, na Kongresie Eucharystycznym w Monachium, po
raz pierwszy Mszę zamykającą nazwano Statio Orbis. Tę nazwę wywodzącą się ze
średniowiecza słynny liturgista Josef Jungmann SJ odniósł do celebracji kongresu.
Było to niemal u progu Soboru Watykańskiego II. Odtąd kongresy eucharystyczne, akcentujące
rzeczywistą obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina oraz procesje przesunęły
akcent na źródło tych elementów, czyli sprawowanie Eucharystii. Tytuł statio
wskazuje na działanie wspólnoty. To właśnie ona, oczywiście gromadzona przez Pana,
tworzy statio. Przedmiotem stało się więc zgromadzenie celebrujące. Po dziś
dzień, szczególnie po Soborze Watykańskim II, usiłuje się ten właśnie aspekt akcentować.
Ostatnia zmiana, niemal kodyfikacja nowej wizji kongresów eucharystycznych
nastąpiła w roku 1973. Opublikowano wówczas rytuał z obrzędami Komunii poza Mszą Świętą,
procesji i z rozdziałem dotyczącym kongresów eucharystycznych. Ten właśnie rozdział
akcentuje celebrację liturgiczną stanowiącą punkt wyjścia dla każdego kongresu. Wyszczególniono
tam również, co powinno poprzedzać kongres: sesje studyjne i modlitwa, w której centrum
winno się znaleźć Słowo Boże oraz sprawowanie Eucharystii. Od tego momentu można mówić
o nadaniu kongresom eucharystycznym pewnego stylu.
- Co może wnieść
49. Międzynarodowy Kongres Eucharystycznyw życie Kościoła? Abp.
P. Marini: Wiadomo, że w Quebecu, po części podobnie jak i w Europie Zachodniej,
doszło do wielkiego kryzysu związanego z sekularyzacją. Biskupi Quebecu, zwłaszcza
kard. Marc Ouellet, Prymas Kanady, uważają, że przeżycie tego kongresu i powrót do
kluczowych części naszej wiary mogłyby się stać momentem duchowego odrodzenia Kanady
i Quebecu. Wiemy, że miasto to obchodzi 400-lecie założenia. Przez Quebec weszła do
Ameryki Północnej ewangelizacja. Tak więc wszystkie elementy kongresu, połączone z
Eucharystią, mają pomóc Kanadzie w ponownym odkryciu korzeni chrześcijaństwa w tym
kraju oraz w spojrzeniu w przyszłość o lepszej perspektywie, z pogłębieniem celebracji
eucharystycznej.
- Kult Eucharystii szerzony jest również poprzez adoracje
poza Mszą Świętą. Jakie szczególne znaczenie ma adoracja? Abp.
P. Marini: Przyzwyczailiśmy się pojmować adorację eucharystyczną jako wydarzenie
kongresu, czy też nabożeństwo poza Mszą Świętą. Ja też od młodości przywykłem do czterdziestogodzinnego
nabożeństwa. Również Rok Eucharystii obfitował w wiele wystawień Najświętszego Sakramentu.
Mogłoby to prowadzić do wniosku, że adoracja ma miejsce jedynie poza Mszą Świętą.
To jednak jest tylko fragmentaryczne ujęcie adoracji. Adoracja przede wszystkim jest
częścią celebracji Mszy. Nie można sprawować Eucharystii bez adorowania. W miejscu
sprawowania Eucharystii winniśmy zdjąć z nóg sandały, gdyż jest to miejsce święte.
Adoracja bierze swój początek z obecności Ofiary. Kiedy sprawujemy Eucharystię, Pan
za każdym razem powtarza: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane oraz:
To jest kielich Krwi Mojej, która za was i za wielu będzie wylana. Forma, w
której sprawuje się Eucharystię, pochodzi z Ostatniej Wieczerzy i ma postać wieczerzy,
jednak jej treścią jest Męka: mamy Chrystusa, który umarł, zmartwychwstał i jest obecny
w Eucharystii.
W celebracji Mszy rozpoczyna się więc adorowanie Bożej obecności.
Jest to adoracja obecności dynamicznej, a nie statycznej. Ta sama adoracja poza sprawowaniem
Mszy Świętej – jak mówi rytuał z roku 1973 – winna nam przypominać obecność Pana i
Jego ofiary, która jest dla nas darem. Winna nam przypominać, że Bóg jest w naszym
życiu obecny. Jestem z wami aż do skończenia świata. Powinna nam też przypominać
o wymiarze przyszłości, gdyż Pan obecny w Eucharystii przychodzi nas zbawić. Przychodzi,
aby wziąć nas za rękę i nas prowadzić, aby dać nam nadzieję. Jest to obecność, która
ukierunkowuje nas na przyszłość; która mówi, do czego jesteśmy przeznaczeni. Dlatego
więc jest to obecność dynamiczna. Oczywiście, adorację tej obecności winny zawsze
charakteryzować dwa wymiary: osobisty i wspólnotowy. Adoracja zawsze ma miejsce we
wspólnocie, zwłaszcza podczas Eucharystii. Pan ukazuje się wszystkim uczniom. Św.
Tomasz Apostoł mówi: Pan mój i Bóg mój, jednak adoracja ma miejsce we wspólnocie.
To jest jej pierwszy wymiar. Oprócz tego, rzecz jasna, jest też wymiar osobisty.
-
Nie możemy wciąż sprawować Eucharystii z prawosławnymi, protestantami, anglikanami.
Ołtarz zamiast łączyć, wskazuje na brak jedności. Czy wspólna celebracja nie jest
możliwa?
Abp. P. Marini: W ostatnich latach zawsze podkreślaliśmy
dwa aspekty. Z jednej strony ból, gdy widzi się Szatę Pańską porwaną i podzieloną.
Pamiętam, że dwa razy (o ile się nie mylę w latach 1987 i 1995) w Bazylice św. Piotra
Jan Paweł II koncelebrował z patriarchą Dimitriosem I, a później Bartłomiejem I. I
był tam moment bólu, bo po zakończeniu pierwszej części, Liturgii Słowa, trzeba się
było pożegnać i rozdzielić. Papież pożegnał patriarchę, który wrócił na swe miejsce,
gdyż nie można było sprawować Eucharystii razem, nie można było stanąć przy jednym
ołtarzu. Z drugiej strony wiemy jednak, że ta komunia, powrót do jedności i wypełnienie
modlitwy Pańskiej z Ostatniej Wieczerzy aby byli jedno jest owocem Ducha. To
również jest darem. Jednak darem takim, na który i my po części winniśmy zasłużyć.
Tej jedności nie ma także z powodu naszych grzechów.
Uważam, że w ekumenizmie
poczyniliśmy postępy. Na początku modliliśmy się o nawrócenie innych, gdyż to inni
winni się nawrócić. Obecnie zrozumieliśmy, że owszem, trzeba się modlić o nawrócenie
innych, ale przede wszystkim należy się modlić o własne nawrócenie. To my mamy się
nawrócić. Tylko wówczas, kiedy nasze serce zostanie oczyszczone i kiedy sami się nawrócimy,
Pan da nam łaskę jedności, tego byśmy mogli sprawować Eucharystię razem.
-
Rytuały sprawowania Eucharystii dokładnie precyzują, jak powinna wyglądać celebracja
tego sakramentu, pozostawiając kapłanowi pewien margines swobody interpretacyjnej.
Ale ten margines dla wielu jest mały. Słyszy się o odstępstwach i nadużyciach w sposobie
sprawowania liturgii, które tłumaczone bywają lepszym przekazem istoty Eucharystii,
bliższym opisom z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Czy zdaniem Księdza Arcybiskupa
liturgię powinno się jeszcze zrewidować?
Abp. P. Marini: Reforma
liturgii już była. Pamiętam słowa Jana Pawła II z listu apostolskiego Vigesimus
quintus annus, gdzie stwierdził, że reformę liturgiczną możemy już uznać za zakończoną.
A było to powiedziane dwadzieścia lat temu. Słowem: reforma się dokonała. Teraz jest
czas na duszpasterstwo liturgiczne. Myślę, że te słowa są wciąż aktualne. Obrzędy
zostały odnowione. Duch nowej liturgii wydał owoce poprzez powrót do Pisma Świętego,
przez powrót do zasad celebracji z czasów Ojców Kościoła, jak to postulował Sobór.
Teraz, po odnowieniu rytów, winniśmy pomyśleć o formacji. Zarówno o formacji duchowieństwa,
formacji wiernych, a przede wszystkim o jakości naszych liturgii.
Można powiedzieć,
że liturgia posoborowa przyniosła nam wielkie otwarcie na dostosowanie. Mogą go dokonywać
Konferencje Episkopatów, jak to wskazane jest w księgach liturgicznych. Może go także
dokonywać celebrans poprzez wybór takiej czy innej formuły, takiego czy innego obrzędu,
biorąc pod uwagę potrzeby wspólnoty. Powiedziałbym, że dzisiejszą liturgię cechuje
równowaga między normami, tak aby sprawowana była zgodnie z pragnieniem Kościoła,
a pewnym, powiedzmy osobistym udziałem, dostosowaniem do wspólnoty, poprzez dodanie
czy to chwil ciszy, czy innych elementów właściwych wspólnocie. Zachowano w tym równowagę.
Najważniejszą rzeczą jest formacja.
Chciałbym tu dodać jeszcze jedno. Nie
powinniśmy myśleć, że najpiękniejszą celebracją jest ta, w której wszystkie reguły
zostają zachowane w sposób absolutny. Uszanowanie reguł samo z siebie nie gwarantuje
piękna celebracji. Liturgię winno się sprawować sercem. Zależy ona od naszych uczuć,
od wiary, z którą przyjmujemy Słowo Boże, od nawrócenia serca, które się w nas dokonuje,
od naszego spotkania z Chrystusem. Również przemiana serca, oprócz tego, co zapisane
jest w regułach, nadaje wartość sprawowanej celebracji.
- Przez wiele lat,
jako ceremoniarz Jana Pawła II i Benedykta XVI, był Ksiądz Arcybiskup odpowiedzialny
za przygotowanie liturgicznej oprawy papieskich celebracji. Tak rozbudowana liturgia
wymaga od mistrza ceremonii szczególnego uporządkowania, spokoju, koordynacji wielu
bardzo drobnych spraw. Czym była dla Księdza Arcybiskupa ta posługa?
Abp.
P. Marini: Muszę powiedzieć, że było to dla mnie, może nie najważniejszą, ale
z pewnością główną częścią życia. Za papieskie ceremonie odpowiadałem od roku 1987
do 2007, czyli dwadzieścia lat. Funkcję tę podjąłem w wieku 45 lat, obecnie mam 65
lat. Był to więc dla mnie kluczowy okres życia. Można powiedzieć, że otrzymałem Boży
dar zajmowania się papieskimi ceremoniami, przepracowawszy dwadzieścia dwa lata w
biurach Stolicy Apostolskiej zajmujących się reformą liturgiczną. Najpierw w Radzie
ds. Liturgii, kiedy trwał jeszcze Sobór Watykański II, a później w Kongregacji Kultu
Bożego miałem okazję z bliska towarzyszyć konkretnemu wdrażaniu reformy liturgicznej
przy redagowaniu ksiąg. Później, wraz z Janem Pawłem II, mogłem zobaczyć kształt tej
reformy w rzeczywistości. I to nie tylko podczas celebracji sprawowanych w Rzymie,
ale i na całym świecie, gdyż Jan Paweł II sporo podróżował. Papież stał się najbardziej
autorytatywnym przedstawicielem liturgii Soboru Watykańskiego II. W ten sposób, dzięki
papieskiemu zaufaniu, mogłem zauważyć konkretne uwspółcześnienie liturgii praktycznie
we wszystkich wspólnotach świata. Działo się to również poprzez otwarcie i dostosowanie
do różnorodnych kultur, z włączeniem niektórych elementów właściwych kulturze afrykańskiej,
azjatyckiej czy amerykańskiej. Było to dla mnie wielkim ubogaceniem. Ta międzynarodowa
perspektywa pozwoliła mi w praktyce dostrzec to, co leżało u początków reformy liturgicznej,
tzn. troskę, aby liturgia była dla Kościołów lokalnych czymś własnym, w tym sensie,
że sprawująca ją wspólnota musi uznawać ją za swoją, ale też, aby była to liturgia
Kościoła powszechnego. Obecność papieża pełniącego posługę Piotrową sprawiała, że
wszystkie te niewielkie wspólnoty afrykańskie czy azjatyckie czuły się częścią większej
wspólnoty Kościoła katolickiego, powszechnego.
- Będąc blisko Jana Pawła
II miał Ekscelencja z pewnością okazję widzieć go w różnych sytuacjach, także nietypowych.
Która z nich szczególnie zapisała się w pamięci Księdza Arcybiskupa?
Abp.
P. Marini: Mam wiele wspomnień bliskiego kontaktu z Janem Pawłem II. Pamiętam
chwile radosne, jak ta, kiedy byliśmy na Filipinach w roku 1995, przy okazji Światowych
Dni Młodzieży. W tym czasie przypadły moje urodziny. Podczas kolacji orszaku papieskiego
zostało to zauważone. Zgasło światło, wniesiono tort z zapalonymi świecami. Wówczas
chyba pierwszy raz w życiu gasiłem świeczki na torcie. Do śpiewu dołączył Ojciec Święty
i wtedy wszyscy, wraz z nim, wznieśliśmy toast. Ten klimat świętowania przedłużył
się na następny dzień. W zakrystii papież, choć wiedział, zapytał mnie ile to lat
skończyłem. I wspominał: Ja, gdy miałem 53 lata, to byłem już arcybiskupem, a nawet
kardynałem! I tak z dziesięć minut rozmawialiśmy w czasie, który papież na ogół
przeznaczał na modlitwę, ale wtedy chciał ze mną porozmawiać. Dopiero potem rozpoczął
przygotowanie do Mszy… To jedno ze wspomnień.
Kolejne, którego nie mogę zapomnieć,
związane jest z dniem, kiedy widziałem go po raz ostatni. Było to w piątek, 1 kwietnia
2005 roku. Poszedłem go odwiedzić. Nie mógł już mówić, ale patrzył na mnie. Stałem
blisko niego, obok łóżka. Byłem zakłopotany, nie wiedziałem, co robić. Powiedziałem:
Ojcze Święty, módl się za mnie, módl się za nas, módl się za Kościół. Po pewnym
czasie papież, który miał ręce wyciągnięte na łóżku, podniósł dłoń opierając rękę
na łokciu. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Zobaczył to lekarz, który właśnie nadszedł,
i powiedział: Weź go za rękę. Zrobiłem to. I tak trwaliśmy. Nie wiem ile –
minutę, trzy, może cztery minuty… Czasu nie pamiętam, bo w takich chwilach czas nie
istnieje. To było pożegnanie ofiarowane mi przez papieża. Tego uścisku rąk, w milczeniu,
nie mogę zapomnieć…
- Piero Marini jakiego znamy z ekranów telewizyjnych
to człowiek spokojny, opanowany, wszystko widzący, perfekcjonista. Czy to prawdziwy
obraz osoby Księdza Arcybiskupa?
Abp. P. Marini: Cóż, zależy co
się rozumie pod pojęciem spokoju. Jeśli pogodę ducha, brak zdenerwowania podczas celebracji
– to tak. Jedną z podstawowych cech ceremoniarza kierującego liturgią jest dawanie
dobrego przykładu. Mówiliśmy o adoracji Eucharystii. Pierwszym, który daje przykład
wiernym ma być celebrans. Właśnie dlatego my, księża, sprawujemy liturgię przed ludźmi,
aby nas widziano. Mamy obowiązek w jakiś sposób uobecniać osobę Chrystusa, który się
ofiaruje. Ceremoniarz, będąc osobą widoczną, winien zachować spokój i opanowanie,
by pomagać ludziom wejść w inny wymiar. Ceremoniarz, który się denerwuje, który z
pośpiechem przewraca strony, który daje jakieś znaki – z pewnością nie jest dobrym
mistrzem ceremonii. W tym sensie więc wydaje mi się, że jestem człowiekiem spokojnym.
Wewnątrz jednak nieraz brakowało tego spokoju, zwłaszcza kiedy widziałem, że niektóre
sprawy nie działy się tak, jak zostały przygotowane. To jednak zawsze jest częścią
normalnego życia.
Perfekcjonista? Tak. Po części jest to mój defekt. Stale
widzę coś, co nie idzie dobrze i trudno, by jakaś celebracja całkowicie mnie usatysfakcjonowała,
bo zawsze coś ludzkiego ujdzie uwadze. Tu jednak wchodzimy w równowagę między tym,
co ludzkie, a tym, co Boskie. Oczywiście, każda celebracja dąży do doskonałości liturgii
niebiańskiej. Na ziemi jednak musimy akceptować również ograniczenia naszej upadłej,
ludzkiej natury.
- Po latach u boku Jana Pawła II przyszło Księdzu Arcybiskupowi
podjąć odpowiedzialność za kongresy eucharystyczne. Ma Ekscelencja już jakieś konkretne
pomysły czy plany?
Abp. P. Marini: Nasz papieski komitet przygotowuje
międzynarodowe kongresy eucharystyczne. Daje mi to radość dalszego zajmowania się
Eucharystią. Mam nadzieję podjąć również sprawę krajowych kongresów eucharystycznych,
gdyż po części to one stanowią perspektywę przyszłej pracy naszego komitetu. Chcielibyśmy
wesprzeć rozwój krajowych kongresów eucharystycznych, nie tylko poprzez ich promowanie,
ale przede wszystkim przez obecność i popieranie jakości celebracji. Nie poprzez tworzenie
nowych norm, czy wydawanie rozporządzeń dla konferencji episkopatów, ale przez służbę
biskupom, aby we współpracy z nimi sprawowanie Eucharystii było prawdziwym źródłem
życia Kościoła. To właśnie od niej zależy życie i działalność Kościoła. Stwierdził
to Sobór, my czasem o tym zapominamy, jednak – jak mówili pierwsi chrześcijanie –
nie możemy żyć bez Eucharystii, gdyż to ona określa naszą tożsamość: sprawując ją
ukazujemy, kim jesteśmy.
Rozm. ks. Józef Polak SJ/ RV (Wywiad
dla miesięcznika Posłaniec: www.poslaniec.net)