2008-02-19 19:42:38

Kościół na gruzach ateizmu - rozmowa z bp. Marianem Buczkiem


Po 70 latach ateizmu połowa mieszkańców wschodniej Ukrainy to niewierzący. Ludzie czują jednak głód Boga. Wykorzystują to sekty, ale odradza się i Kościół rzymskokatolicki. Gdy jest duszpasterz, wierni zjawiają się wręcz nie wiadomo skąd. Powstają nowe ośrodki duszpasterskie, a inicjatywy charytatywne służą całemu społeczeństwu – mówi niedawno mianowany biskup koadiutor diecezji charkowsko-zaporoskiej Marian Buczek.

 
- Od 4 listopada ponad minęło 100 dni odkąd Ksiądz Biskup przybył do diecezji diecezji charkowsko-zaporoskiej i objął posługę. Sytuacja jest tu zupełnie inna, niż na zachodzie Ukrainy. Z pewnością całą diecezję Ksiądz Biskup już zdążył lepiej poznać...?

 
Bp M. Buczek: Oczywiście, sytuacja, w jakiej się znalazłem, jest inna niż było we Lwowie. Tam pracowałem 17 lat, w tym 5 lat jako biskup pomocniczy. Na wielkich terenach wschodniej Ukrainy mieszka najwięcej ludności, bo 20 milionów. Większość jest oficjalnie prawosławna, ale nieoficjalnie ponad połowę stanowią niewierzący, niepraktykujący. Katolików łacińskich jest 50-60 tys. Moja diecezja rozciąga się na 7 województw, przeważnie przemysłowych. Mamy tu górnictwo i wielki przemysł energetyczny. W każdym województwie jest już po kilku księży, nieraz po kilka lub kilkanaście kościołów. Dominuje tu prawosławie moskiewskie. Innych prawosławnych Kościołów praktycznie nie ma, co najwyżej jednostki. W niektórych województwach współpraca ekumeniczna układa się całkiem dobrze. Nasi kapłani wręcz „podciągają” w pracy duszpasterskiej księży prawosławnych, którzy widząc działalność księdza łacińskiego próbują go jakoś naśladować. Nie zawsze im to wychodzi. W niektórych województwach jest całkiem dobrze, a w niektórych, jak zwykle, ekumenizm jeszcze nie dojrzał, żeby móc go realizować w praktyce.

- Sytuacja, w której ponad połowa ludzi to niewierzący cechuje właściwie diecezję misyjną...!

 
Bp M. Buczek: Oczywiście! Często mówię, że pracuję w diecezji misyjnej. Wtedy pada pytanie: „Jak to możliwe, przecież to jest Europa?!”. Zgadza się. Jednak kiedy podaję liczby i odległości, kiedy opisuję mentalność ludzi, to wtedy słyszę: „Faktycznie, ta diecezja jest chyba inna niż diecezje w centralnej i zachodniej Ukrainie. Podobnie obszarem „misyjnym” jest diecezja odesko-symferopolska. Leży ona na południowym wschodzie kraju, obejmując też Krym. Nie ma tam jeszcze zbyt wielu parafii, ale pamiętajmy, że te diecezje istnieją samodzielnie dopiero pięć i pół roku. I tam już się dużo zmieniło. Porównuję to z tym, co opowiadają księża, którzy pracują prawie od początku, albo siostry zakonne - od czego zaczynali. Ja już widzę na przykład po kilkadziesiąt osób, czy zbudowany nowy kościół. Nieraz jest nawet ksiądz, są siostry zakonne; to jest wielki postęp i ta „misyjność” diecezji powoli jakby ustępuje miejsca rozwojowi religijnemu.

- Czy widać w ludziach głód Boga, albo zainteresowanie religią?
 
Bp M. Buczek: Oczywiście, i to widać nie tylko wśród naszych katolików. Mamy w Kościele różne grupy świeckich, tworzymy nawet ruchy kościelne, choćby malutkie grupy, za które księża odpowiadają. Weźmy na przykład Charków. Ja mieszkam przy samej katedrze i obserwuję to dzień w dzień. Odprawiam zawsze Mszę w katedrze. Przychodzą na liturgię z rana czy wieczorem ludzie absolutnie niewierzący. Potem pytają kapłana czy biskupa: „Co to jest? Co to za Kościół? Jaka wiara?”. W samym Charkowie mamy stale kilkanaście osób, które się przygotowują do Chrztu, do sakramentu małżeństwa. Gdy jedna grupa odchodzi, przychodzi następna. Na przykład w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia ochrzciłem dorosłego człowieka, a w samą wigilię na Pasterce udzielałem pierwszej Komunii św. pięciorgu starszym osobom. I po raz pierwszy jako ksiądz – a mam już 29 lat kapłaństwa – zauważyłem wielką radość w oczach tych ludzi, którzy przyjmowali Pana Jezusa po przygotowaniu przez siostry. Następne grupy zgłaszają się do proboszcza i stoją „w kolejce” do przygotowania.

Tak samo przygotowują się pary narzeczonych do sakramentu małżeństwa. Początkowo bywa tak, że pytają: „Po co? Moi koledzy czy koleżanki prawosławni zawarli ślub od razu, a my jeszcze nie? My chcemy już!”. Proboszcz wtedy mówi: „Jeszcze nie! Najpierw przygotowanie”. I większość tych ludzi po przygotowaniu, nim przystąpią do sakramentu małżeństwa, dziękuje księżom, że teraz poznali, czym jest małżeństwo katolickie, odpowiedzialność, zagrożenia, że teraz wiedzą, ku czemu idą i że przyjmują to świadomie.

- Wspomniał Ksiądz Biskup: „mieszkam przy katedrze”. Jak wygląda sprawa struktur diecezjalnych?
 
Bp M. Buczek: Diecezja jest podzielona na siedem dekanatów: w każdym województwie po jednym. Z księżmi jest tam różnie: jest ich od kilku do kilkunastu. Gdy chodzi o mieszkanie biskupa, to praktycznie go nie ma; trzeba je wybudować. Ale dzięki Bogu jest plac przy samej katedrze. Tam były siostry franciszkanki służebnice Krzyża, te, które pracują m. in. w Laskach, a w Charkowie też pracują wśród niewidomych. Zbudowały sobie wcześniej taki malutki domek, a teraz przeniosły się do mieszkania w bloku. I to było opatrznościowe, bo kiedy przyszedłem do Charkowa, miałem się gdzie zatrzymać. Wprawdzie są to takie maluteńkie klitki, które trudno nawet nazwać celami zakonnymi, ale mam swoje niezależne lokum. Mieszkanie przy katedrze jest bardzo ważne. Księżom łatwo tu trafić, a wszyscy wiedzą, że biskup już jest na stałe. Pytano mnie kiedyś, czy naprawdę zamieszkam w Charkowie, czy może przeniosę się do Zaporoża, gdzie przeprowadził się dotychczasowy ordynariusz, bp Padewski, bo tam są lepsze warunki mieszkaniowe? Odpowiedziałem, że skoro jestem biskupem koadiutorem charkowsko-zaporoskim, to moim obowiązkiem jest, bez względu na warunki, pracować i mieszkać tutaj. Potem, jeśli Pan Bóg pozwoli i pomoże, zbudujemy rezydencję, która będzie nie tylko siedzibą biskupa, ale i parafii. Bo parafia katedralna nie ma nic. Sale parafialne mieszczą się w metalowych barakach budowlanych. Tam odbywa się katecheza, przygotowanie do sakramentów, różne spotkania, tam też mieści się kuchnia dla ubogich itd. Gdy przyjeżdżają dziennikarze zza granicy, to robią zdjęcia i dziwią się, jak siostry czy księża mogą pracować w takich warunkach. Odpowiadam: nie przejmujcie się tym, biskup da sobie radę.

- Jeśli chodzi o pomoc charytatywną: kuchnię dla ubogich prowadzą u Was siostry orionistki wydając posiłki trzy razy w tygodniu...

 
Bp M. Buczek: Tak. Starają się też o fundusze za granicą, gdyż na miejscu trudno jeszcze zdobyć sponsorów. Przychodzą tam ludzie bezdomni, którzy nocują w kanałach ciepłowniczych. Równocześnie te same siostry udzielają im pomocy medycznej. Na co dzień widzę, jak wyglądają te rany i oparzenia. Wiem, że praca tych sióstr jest heroiczna. Z kolei siostry franciszkanki służebnice Krzyża pracują w internacie i szkole dla dzieci niewidomych. Prowadzą duszpasterstwo, ale i zajęcia praktyczne, gdyż fachowe przygotowanie odbyły w Polsce. Są również wietnamskie siostry pracujące z Wietnamczykami w Charkowie. Oficjalnie na wielkich bazarach miejskich handluje 5 tys. Wietnamczyków, z których około stu to rzymscy katolicy. Raz w miesiącu jest dla nich Msza św. w katedrze, siostry ich katechizują, pomagają im. Staram się, ażeby kilka razy w roku przyjechał z Polski ksiądz wietnamski, aby nieco pogłębił ich wiarę. Natomiast tę comiesięczną Mszę po wietnamsku odprawia proboszcz katedry. Z trudem mu to przychodzi, ale pomaga mu siostra Wietnamka. Gdy pytałem młodzież wietnamską, która zna język rosyjski, czy rozumieją tę liturgię, odpowiadają, że tak i że całkiem dobrze mu to wychodzi. Z kolei siostry honoratki prowadzą przy katedrze katechezę dla dorosłych i dzieci. Na obrzeżach Charkowa mamy siostry karmelitanki, modlące się za diecezję i za cały ten Wschód, który był pozbawiony religii.

Dodajmy, że na terenie obecnej diecezji charkowsko-zaporoskiej przez ponad 70 lat nie było ani jednego czynnego kościoła czy kaplicy, w ogóle nic. Zachowało się zaledwie kilka kościołów, gdyż wiele wysadzono w powietrze i zrównano z ziemią. Niektóre z tych ocalałych kościołów władze zaczynają oddawać, bo wierni są wszędzie. Brakuje nam tylko kapłanów, choć – dzięki Bogu – są kapłani diecezjalni i zakonni z Polski, jeden ze Słowacji. Misjonarze św. Wincentego a Paulo pracują z Afrykańczykami, którzy studiują, lub po studiach zostali w Charkowie. Odprawiają im Mszę św. po francusku lub angielsku. Księża misjonarze wraz z siostrami orionistkami zajmują się także dziećmi ulicy. Zbierają je w dwóch dzielnicach wieczorem (Charków ma 5 wielkich dzielnic), przewożą na nocleg, myją, karmią, opiekują się nimi i myślą o stworzeniu jakiegoś domu, w którym mogłyby one dojść do normalnego stanu. Siostry chciałyby się podjąć resocjalizacji tego młodego pokolenia, które wychowuje się na ulicy.

- W takich sytuacjach praca duszpasterska okazuje się bardzo pożyteczna dla społeczeństwa. Jak postrzegają Kościół miejscowe władze?

 
Bp M. Buczek: Bardzo pozytywnie, gdyż widzą, ile się robi i to nie tylko w Charkowie. Warto wspomnieć Zaporoże (tam jest konkatedra), gdzie bracia albertyni prowadzą kuchnię dla ubogich. Tam władze wojewódzkie i miejskie już zaczynają refinansować te wydatki, widząc dobro pracy, którą objęci są ci biedni ludzie. Władz to przecież nic nie kosztuje, gdy chodzi o pomieszczenia czy zatrudnienie pracowników, bo zakonnicy robią to bardzo dobrze i jest to doceniane. Podobnie w Charkowie: na ile to jest możliwe, siostry zakonne wpływają na podopiecznych tak, że niektórzy zaczynają myśleć o Panu Bogu. To jest posługa dla wszystkich potrzebujących; nie ma podziału na katolików, czy niekatolików, wierzących, czy niewierzących. Tam jest prawdziwa miłość bliźniego.

- W pustkę spowodowaną 70-letnim okresem, kiedy kultu religijnego nie można było sprawować oficjalnie, często uderzają sekty.

Bp M. Buczek: Tak, ostatnie oficjalne badania religijności pokazały, że w 2007 r. na Ukrainie wspólnoty protestanckie przewyższyły liczbę parafii prawosławnych. Sekty docierają do różnych środowisk: do młodzieży poprzez muzykę, wśród starszych szerzą działalność charytatywną czy pseudo-charytatywną i tym ludzi pociągają. Czemu tak się dzieje? Ludzie po tych 70 latach pozbawienia jakichkolwiek przejawów religijności, są skłonni przyjąć Pana Boga i wiarę od tego, kto pierwszy przyszedł, kto pierwszy dał Pismo Święte, coś powiedział. Choć są i przypadki, że po iluś latach uczestniczenia w różnych zebraniach sekt protestanckich, ludzie mówią: „To nie dla nas”. Przechodzą czasem do Cerkwi prawosławnej, ale duża część skłania się i ku Kościołowi katolickiemu. Sekty tworzą małe grupy. My też mamy małe grupy, bo jest nas niewielu, ale ci wierni duchowo się podtrzymują nawzajem, spotykają się w kościele, czy we własnych domach. Tam nieraz przychodzą też księża czy siostry zakonne i to się rozwija. Natomiast prawosławie niby ma wielu wiernych, ale ci wierni się nie gromadzą i się nawzajem nie znają. Bolączką jest to, że brakuje im prawdziwej katechezy, pogłębienia wiary.

- By się gromadzić nie wystarczą mieszkania, potrzeba konkretnych miejsc kultu. Jak to wygląda na terenie diecezji charkowsko-zaporoskiej?
 
Bp M. Buczek: Jeżeli nie ma możliwości kupienia placu pod budowę świątyni, kupujemy budynek i w nim urządzamy kaplicę. Tak jest na Rohaniu, wielkiej, rozwijającej się dzielnicy Charkowa. Przy kaplicy mieszka również ksiądz i z miesiąca na miesiąc przybywa ludzi. Budujemy też większe kaplice czy kościoły z prawdziwego zdarzenia. W samym Charkowie tak powstały ośrodki karmelitów i misjonarzy. Teraz budują kościół marianie, a karmelitanki wybudowały klasztor pod Charkowem. Podobnie grekokatolicy budują w Charkowie cerkiew. Blisko karmelitanek są greckokatoliccy ojcowie bazylianie. Nie widać natomiast budujących się cerkwi prawosławnych. Na taką liczbę ludności, która powinna być prawosławna, tych cerkwi winno też być bardzo wiele.

- Czasami się okazuje, że kościoły istnieją, ale są pozamykane lub mieszczą się w nich jakieś inne instytucje. Jak wygląda sprawa kościoła w Dniepropietrowsku, który sprzedano z przeznaczeniem do rozbiórki?

 
Bp M. Buczek: Ta sytuacja jest w dalszym ciągu w punkcie wyjścia. Kościół został sprzedany firmie amerykańskiej z Kalifornii. Ta firma uważając się za właściciela budynku, zaczęła go burzyć, aby tam urządzić kasyno na Euro 2012. Okazało się, że na ścianach tego kościoła odkryto freski i malowidła z końca XIX w. Władze konserwatorskie Ukrainy zabroniły wszelkich robót, uważając świątynię za zabytek, a takich zabytków jest na wschodniej Ukrainie bardzo mało. Postąpiono słusznie, chcąc to zachować. Władze wyszły z propozycją, że dadzą tej firmie inny plac pod budowę, a nam oddadzą kościół. Choć minęło już kilka miesięcy, sytuacja nie posunęła się jednak do przodu. Liczę, że uda się to rozwiązać, bo najwyraźniej władze dostrzegły, że jest tam duża grupa wiernych, kilkaset a nie kilkanaście osób, a przecież w XXI wieku nikt świątyń na Ukrainie nie będzie burzył.

- Ludzie oczekują konkretnej posługi duszpasterskiej. Czy ma z nimi kto pracować? Jak wygląda sytuacja seminarium duchownego?

 
Bp M. Buczek: Gdy chodzi o powołania do seminarium diecezjalnego, to sądząc po liczbie wiernych, powinniśmy mieć wystarczająco kleryków. Mamy ich 11, w tym roku będzie święconych trzech, a może nawet czterech prezbiterów. Pan Bóg powoli nam błogosławi. Jednak gdybyśmy mieli więcej kapłanów, dla wszystkich znalazłoby się miejsce, ponieważ są już oddane kościoły, gdzie duszpasterz dojeżdża raz w tygodniu i to z dalekich odległości: nieraz po 150, czy 170 km. Gdyby tam ksiądz osiadł na stałe, to pewnie wiernych byłoby więcej, bo ludzie chcą kapłana. Mamy kilka przykładów, gdzie ksiądz dojeżdżał raz w miesiącu, potem raz w tygodniu, teraz zamieszkał na stałe, a liczba wiernych bardzo szybko się powiększa. Jest codziennie Msza św., a nawet dwie i wierni się znajdują nie wiadomo skąd.

- Kończąc naszą rozmowę zapytam, co jest najważniejsze obecnie, zdaniem księdza Biskupa?
 
Bp M. Buczek: Najważniejsze, żeby kapłani znaleźli czas na pogłębienie wiary wśród dorosłych i młodzieży.

Rozmawiał o. Józef Polak SJ/ RV








All the contents on this site are copyrighted ©.