Co łączy Biblię, piłkę i komunikację? Rozmowa z o. Markiem Grzechem, werbistą,
pracującym od dziewięciu lat w Zambii
Przyzwyczailiśmy się, że jak ktoś widzi skrót BBC, to myśli od razu o angielskiej
firmie medialnej British Broadcasting Corporation. Tymczasem okazuje się, że
skrót można również rozszyfrować jako – Bible, Ball and Communication,
czyli Biblia, piłka, komunikacja. To ojca autorski program prowadzony w Livingstone.
Na czym on polega, dlaczego właśnie takie zestawienie?
O. M.
Grzech: BBC w warunkach Livingstone oznacza pewien specyficzny program promocji
młodzieży. W roku 1999 rozpocząłem pracę w wydawnictwie. Zorganizowałem najpierw tak
zwane kluby dziennikarskie w parafiach miejskich. Miałem już około 60 członków
tych grup w różnych parafiach. Aby dotrzeć do młodzieży, która nie mogła uczestniczyć
w takim kursie, otworzyliśmy razem z moją młodzieżą klub sportowy, który nazywa się
Communication United Sports Club. Można by to określić jako Zjednoczone Kluby Sportowe
„Communite”. Communite – nie znaczy wspólnota [w rzeczywistości ‘community’ – przyp.
red.]. Jesteśmy wspólnotą, a Communite pochodzi od tej nazwy Communication United.
Na
to nakłada się również Biblia, czyli jest też program formacyjny?
O.
M. Grzech: Właśnie, w ramach tych klubów dziennikarskich jednym z najważniejszych
przedmiotów jest Biblia. Pierwsi misjonarze dotarli do Livingstone dopiero w 1931
roku, ale protestanci, anglikanie byli wcześniej. Wiemy, że ich ewangelizacja bazuje
przede wszystkim na Biblii. Także dla nas wszystkich jest ona takim fundamentem, również
i dla mojego klubu, dla mojej młodzieży. Aby moja młodzież miała więcej rozeznania
w Biblii, pokochała Biblię, czytała Biblię, żyła Biblią, otworzyliśmy specjalny przedmiot
Bible Studies – Studiowanie Biblii, Bible sharing – Kręgi biblijne i dzielenie się
Biblią. Dlatego w naszym programie występuje słowo „Biblia”.
Ta praca nie
zaczynała się od zupełnego zera i bez przygotowania. Lata temu pierwsze
polskie kalendarzyki kieszonkowe wydawali właśnie księża werbiści, a wstępniaki do
nich firmował właśnie mój rozmówca, ks. Marek. Co spowodowało taką nagłą zmianę
– z Polski gdzieś do głębokiej Afryki, do Zambii?
O. M. Grzech:
Tak już w życiu bywa. W 1992 r. pojechałem do Zambii jako redaktor z wydawnictwa
Verbinum. Zaprosił mnie mój kolega o. Stanisław Zyś. Pokazał mi pracę, wprowadził
mnie w te warunki i pokochałem wtedy Zambię. Chciałem nawet zostać od razu, ale podlegamy
pewnym regułom w zgromadzeniu misyjnym. Dopiero gdy się znalazł zastępca na moje miejsce
w wydawnictwie w Warszawie, mogłem wyjechać do Zambii i to się stało dopiero w 1998
roku. Co o tym zdecydowało? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia,
czy też jakiś konkretny fakt?
O. M. Grzech: Powiem szczerze,
że od pierwszego wejrzenia. Ja bardzo się interesuję komunikacją społeczną, mediami,
a wtedy diecezja Livingstone nie miała jeszcze takiego departamentu.
Zaczęły
się więc kursy, które ojciec prowadzi. Jaki jest owoc po tych latach?
O.
M. Grzech: Dzięki łasce Bożej i otwartości młodzieży mamy już pewne efekty. Aktualnie
w wydawnictwie pracuje mój były student, wychowanek klubów dziennikarskich, któremu
pomogłem skończyć studia uniwersyteckie z massmediów w Lusace. On teraz pracuje ze
mną i mam nadzieję, że będzie godnym moim następcą i lepszym następcą, bo zna wszystkie
języki, no i jest z tego kraju. Ja już się powoli starzeję, 44 razy miałem malarię.
Najlepsze
kadry, najlepszy personel można wyłowić wówczas, kiedy ma się oparcie w społeczności
lokalnej. Jak działają kluby dziennikarskie?
O.
M. Grzech: W każdej parafii istnieje klub dziennikarski. Uczestniczy w nim po
sześciu, siedmiu, czasami dziesięciu młodych ludzi, dziewczęta, chłopcy. Bardzo ciekawe
obserwacje poczyniłem. Kiedy w jednej parafii ogłosiłem, że otwieramy klub – proszę
sobie wyobrazić – przyszły całe rodziny. Prawdopodobnie spowodowane było to tym, że
przyjeżdża nowy misjonarz, prawdopodobnie ma coś do zaoferowania, może jakieś jedzenie,
może jakieś stypendium. No, to najlepiej iść całą rodziną, bo nie wiadomo, kto zostanie
wybrany. Najpierw wyeliminowaliśmy wszystkie osoby poniżej 16 roku życia, to zostało
chyba jeszcze 15. Później wszystkim powyżej 40. też podziękowaliśmy – powinni zajmować
się rodziną. Ja byłem przede wszystkim skoncentrowany na młodzieży. W końcu zostało
tylko sześć osób. Zajęcia odbywają się przede wszystkim w niedzielę, bo wtedy młodzież
przychodzi do kościoła i mogę się z nimi spotkać. Nie mamy żadnych klas, wszystko
się odbywa pod drzewem i wtedy jest chłód. Każdy ma jakiś zeszyt, najbiedniejszym
kupuję sam. I rozpoczynają się lekcje, tak jak to się robi w normalnej szkole. Co
to jest komunikacja? Jak się komunikuje? Bariery w komunikacji. Jak komunikuje się
w Zambii? Ciekawa rzecz: każdy z nich co miesiąc musi oddać jakąś pracę i w czasie
dyskusji nad nią musi się wypowiedzieć. Dziewczęta na początku bały się otworzyć usta,
a broń Boże nie można było im krytykować chłopców. Powiedziałem: słuchajcie, drogie
panie, jeśli chcecie zostać w moim klubie, to musicie, niestety, się otworzyć, musicie
być krytyczne, nawet wobec swoich kolegów. Wtedy chłopcy się zbuntowali – to jest
nie możliwe, żeby nas krytykować. Ale po jakimś czasie udało nam się i rzeczywiście,
niektóre z tych pań dzisiaj pracują jako PR (public relations) w różnych prywatnych
firmach, a przeważnie w organizacjach pozarządowych, które przyjeżdżają do Livingstone.
Ja jestem z tego bardzo dumny. Jedna osoba pracuje w radiu prywatnym. Dwie panie pracują
w NGO [Non-Governmental Organization, organizacje pozarządowe – przyp. red.].
Skoro
na początku był aż tak wielki sukces, że trzeba było sobie radzić poprzez eliminację
tych, którzy się nie nadawali, skąd później akcent na sport?
O. M. Grzech:
Przeczytałem kiedyś ulotkę, że w Livingstone jest 73% młodzieży. Analizowaliśmy
później w ramach naszych zajęć w klubach dziennikarskich, czy coś możemy dla nich
zrobić. Jak dotrzeć do nich z Biblią? Jak dotrzeć z naszym programem? Na pewno wśród
tej około 130-tysięcznej rzeszy młodzieży w Livingstone są talenty niezwykłe. No i
wtedy wpadliśmy na pomysł, by otworzyć klub sportowy. Nawet nazwa nie pochodzi ode
mnie, ale od jednej z dziewcząt, która brała udział w kursie – Communication United
Sports Club – Communite – skrót pochodzi właśnie od niej. I tak się zaczęło. Ciekawe,
że – chyba tak jak to jest wszędzie na świecie – kobiety są bardziej otwarte na nowe
idee, więc od tych dziewcząt się zaczęło. Pierwszy klub sportowy to był Communite
dziewcząt, klub futbolowy. To był rok 2001. Pierwszy żeński klub sportowy, który powstał
w Livingstone. Ludzie mówili, że „muzungu” (biali) to są tacy dziwacy, bo było to
takie dosyć niespotykane. Mieliśmy duże osiągnięcia, ale był problem – nasze dziewczyny
nigdzie w Livingstone nie mogły grać, bo nie było żadnych klubów. Musieliśmy jechać
do Lusaki, aby po dwóch latach po raz pierwszy zagrać porządne mecze. Wprawdzie przegraliśmy
te mecze, ale było to wielkie przeżycie dla tych dziewcząt i udało mi się je przekonać,
żeby potraktowały sport nie jako cel życiowy, ale jako możliwość spełnienia się i
rozpoczęcia jakichś studiów, jakiejś nauki. Cztery skończyły studium nauczycielskie,
są nauczycielkami, dwie, chociaż skończyły szkoły hotelarskie, sędziują mecze ekstraklasy.
Jedna została przyjęta na tzw. panel międzynarodowy i po kursie, jeśli zda go dobrze,
będzie mogła sędziować mecze międzynarodowe. Jest to ogromny awans, bo w Zambii być
kobietą naprawdę nie jest łatwo. Ośmioro, dwanaścioro dzieci, obciążenie kulturowe,
dużo pracy. Nie zawsze te kobiety mają wsparcie w swoich mężach czy w rodzinie. Staramy
się przez nową generację tych dziewcząt, tej młodzieży wytyczyć pewne szlaki, pomóc
im i dać przykład. Od dziewcząt się zaczęło, później przyszły kolejne
kluby.
O. M. Grzech: Tak, to było w marcu 2001, w czerwcu założyliśmy
następny klub – Net Ball. W 2002 powstał najważniejszy klub sportowy, czyli Communite
chłopców, i zaczęliśmy od razu od drugiej ligi. Chłopcy, przyszli do mnie wtedy na
pierwsze spotkanie bez butów, boso. Nie mieliśmy nawet korków, nie było dosłownie
nic, tylko piłka, i tak to się zaczęło. Miałem ogromne poparcie wśród starszych trenerów,
wspaniałych ludzi i po pięciu latach osiągnęliśmy pełny szczyt. W ubiegłym roku dostaliśmy
promocję do pierwszej ligi, a nasz klub został ogłoszony, chyba jako jedyny klub kościelny
w Zambii, najlepszym klubem roku. Dostaliśmy nawet troszkę pieniędzy z ministerstwa
sportu i związku piłki nożnej Zambii. Miniony rok był jednak dla nas dosyć trudny
ze względów finansowych. Nie udało mi się zorganizować odpowiedniego zaplecza finansowego
na sport dla moich pierwszoligowców i niestety w tym roku wrócimy z powrotem do drugiej
ligi. Zauważyłem jednak, że zawodowy sport to nie jest mój cel. Mój cel jest taki,
żeby pomóc ludziom się zrealizować, a prowadzenie pierwszoligowego klubu w Zambii
jest niesamowicie kosztowne. Zambia nie ma dostępu do morza; litr benzyny czy ropy
kosztuje dwa razy tyle, co w Europie. Także środków finansowych za bardzo nie mamy,
więc w tej sytuacji, prawdopodobnie wycofam klub zupełnie z rozgrywek ligowych, ale
chciałbym go prowadzić jako klub amatorski, a pieniądze, które ewentualnie otrzymam,
chciałbym przekazać na ich studia, na to, żeby zdobyli jakiś zawód, żeby założyli
porządną rodzinę. Jesteśmy aktualnie w kontakcie z pewną organizacją pozarządową w
Hiszpanii. Przyjechali do nas w tym roku, zrobili o nas film i prawdopodobnie nawet
im będzie łatwiej nas wspomóc jako amatorski klub niż zawodowy. Dzięki nim planujemy
w przyszłości otworzyć Instytut im. Jana Pawła II – Centrum Formacyjne Młodzieży.
Będą trzy departamenty – sport, komunikacja społeczna i duchowość. W duchowości będzie
apostolat biblijny, katechetyka itd.
W ten sposób doszliśmy do trzeciego
aspektu – formacji, który w tym skrócie BBC jest określony jako Bible,
czyli Pismo święte.
O. M. Grzech: Tak, to jest podstawa.Chciałbym się tu podzielić ciekawą obserwacją. Nie jestem jedynym, który próbuje
przez sport pomóc młodzieży się zorganizować, ale dziękuję Bogu za tę ideę, że zacząłem
najpierw od spraw religijnych. W 2003 roku otworzyliśmy szkołę trenerską; poza tymi
trzema, o których wspomniałem jest jeszcze siedem innych młodzieżowych klubów Communite.
I przyjechał pewien młody człowiek z Norwegii, po akademii sportowej, i chciał ze
swoją koleżanką też coś zrobić w Livingstone, ale, niestety, nie udało się. Na pierwszym
spotkaniu z młodzieżą padło pytanie: do jakiego Kościoła należycie? Powiedział, że
jest niewierzący. Proszę sobie wyobrazić, młodzież opuściła spotkanie. Nie można rozmawiać
z kimś, kto nie wierzy. My misjonarze, kiedy jedziemy do Zambii, mówimy, że jest to
kraj misyjny. Młody człowiek z Norwegii przyjeżdża, nie może się pomodlić, nie umie
nic powiedzieć o Panu Bogu. Kto kogo powinien teraz „misjonować”? Czasami się wydaje,
że moi chłopcy czy dziewczęta z moich klubów sportowych, gdyby przyjechali do Europy,
prawdopodobnie przeżyliby niezły szok religijny i kulturowy. Pewnie by się zastanawiali:
i oni nas uczą o Panu Bogu?
Minęło dziewięć lat pracy, konkretnego zaangażowania.
Jak słyszeliśmy, sukcesów nie brakowało. Co motywuje do tego, żeby tam być, pracować?
Nie
chciałbym używać wielkich słów. Ale powiem ojcu szczerze, ja już nie mam ani braci,
ani sióstr, moja jedyna siostra zmarła. Ta młodzież to są jakby moje dzieci. Ja im
nawet powiedziałem: nie jesteście dla mnie partnerami, jesteście jak moje dzieci.
Będę was traktował bardzo surowo, bo chcę, żebyście do czegoś doszli. Ta miłość do
ludzi jest motorem, że się tam zostaje. I chciałbym zostać jak najdłużej. Modlę się
tylko, żeby moi kochani rodzice byli zdrowi. Są już w podeszłym wieku, niedawno świętowali
53 lata małżeństwa. Zawsze mówię o mojej mamie, że jest aniołem, bo wytrzymać 53 lata
z Grzechem [nazwisko rodowe – przyp. red.] nie jest łatwo (śmiech). Ale oboje są kochani.