Kłopoty, które mamy ze zrozumieniem
„Pieśni nad Pieśniami”, wynikają z naszej słabej wiary. Kim bowiem jest dla nas Bóg?
Bytem wszechpotężnym, Stworzycielem nieba i ziemi, Odkupicielem? Każdy z tych terminów
ma swoją głęboką treść, ale czy one są zdolne również pobudzić naszą wiarę, która
często pozostaje tylko na poziomie rozumu?
Wiara bowiem jest często pojmowana
jako misternie zbudowany system intelektualny. Ale czy jest on dość silny, aby pobudzić
naszą wolę, a tym bardziej rozpalić miłość? Staramy się być może realizować naszą
wiarę, często nawet z trudem i wysiłkiem, ale czy to już jest miłość?
To, co
nas zachwyca w żywotach świętych, to ich miłość. Ich wiara przechodzi w miłość, ta
staje się motorem ich życia, a ich wiara rozpalona miłością porywa innych. „Pieśń
nad Pieśniami” to księga o gorącej i pełnej żaru miłości dwojga ludzi. Ta zaś miłość
jest symbolem – tak rozumiało tę księgę wczesne chrześcijaństwo i Żydzi – jako znak
miłości Boga do ludzi, tej samej, o której mówi Ozeasz i tej samej, która pchnęła
Jezusa ku śmierci krzyżowej dla zbawienia człowieka. Czy my jednak potrafimy słowami
tej księgi, prawdziwie, bez kłamstwa, powiedzieć o Bogu, że jest On naszym ukochanym?
A czy Jezus, widząc nasze nastawienie życiowe może do nas powiedzieć: „Przyjaciółko
moja, piękna moja, gołąbko moja”? Potrzeba nam więcej miłości, ona powinna kształtować
naszą wiarę. A przy okazji zapytajmy, czy potrafimy zobaczyć w miłości dwojga młodych
ludzi odblask miłości Boga, jak to widział autor „Pieśni nad Pieśniami”?
Oto
Pan jest już blisko, oto już nadchodzi. Czy nasze serce jest tak przygotowane, by
przyjąć Go z miłością jako umiłowanego, ukochanego, najdroższego?