21 listopada – Dzień Życia Kontemplacyjnego - wywiad z przeorem kamedułów
"Chciałem poświęcić wszystko, co mam, i dlatego wstąpiłem do kamedułów, najsurowszego
zakonu w Polsce" - mówi o. Ambroży. Od razu jednak dodaje, że nie jest to surowość,
której nie można by ogarnąć miłością do Pana Jezusa i w niej żyć. 21 listopada
przypada Dzień Życia Kontemplacyjnego. Publikujemy wywiad z przeorem
w klasztorze – eremie oo. kamedułów pw. Pięciu Braci Męczenników w Bieniszewie.
Na
początek wprowadźmy naszych słuchaczy. Jesteśmy gośćmi u ojców kamedułów. Nieczęsto
się zdarza, żeby do takiego klasztoru wejść. Kim jesteście?
O. Ambroży:
Jesteśmy zgromadzeniem eremickim powstałym w 1520 r. po reformie Pawła Justinianiego,
który odszedł z Camaldoli jako przełożony eremu i założył własne zgromadzenie, które
zostało nazwane najpierw Towarzystwem św. Romualda, a potem – od najważniejszego eremu
– Kongregacją Eremitów Kamedułów Góry Koronnej.
Eremici, czyli zgromadzenie
mnichów. Na czym polega wasza reguła?
O. Ambroży: Jesteśmy mnichami,
ale eremitami, tzn. takimi, którzy żyją z jednej strony we wspólnocie, ale również
osobno. Spotykamy się przede wszystkim na Mszy św., na Liturgii Godzin – brewiarzu,
poza tym kilkanaście razy w roku w milczeniu również w refektarzu oraz kilka razy
w roku na rekreacjach w trystece (trysteka – tj. ‘trzeci poziom’, czyli trzecie piętro,
z greckiego słowa znajdującego się w Nowym Testamencie).
Patrząc z zewnątrz,
reguła wydaje się trudna. Czy tak ją odbieracie?
O. Ambroży:
Dla tych, którzy żyją już kilkadziesiąt lat, raczej ona trudną nie jest. Zdarzają
się tacy, którzy po kilku czy kilkunastu latach odchodzą, stwierdzając, że ta droga
była jednak dla nich jakąś pomyłką lub może niezrozumieniem swojego powołania czy
jego złym odczytaniem.
Okazją naszej rozmowy jest wizyta, Prefekta Kongregacji
ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, ks. kard.
Franca Rodé, składana przy okazji beatyfikacji Stanisława Papczyńskiego. Czy często
można wejść do środka, zobaczyć, jak kameduli żyją?
O. Ambroży:
Ks. kard. Franc Rodé może wejść codziennie. On jest naszym przełożonym z ramienia
Ojca Świętego Benedykta XVI i jest nawet powyżej naszego Przełożonego Generalnego.
On może nas odwiedzać nawet i kilka razy dziennie, jeżeli tego pragnie. Nie mamy,
oczywiście, przed nim nic do ukrycia.
A inni?
O. Ambroży:
Zależy, kto. Nasz tradycyjny dystans do kobiet nie jest wyrzeczeniem się czegoś złego,
tylko rezygnujemy dla Pana Boga z tego, co dla mężczyzny jest najlepsze – towarzystwa
kobiety, jak mówi już o tym Księga Rodzaju.
Jeżeli chodzi o parafian, o
okolicznych mieszkańców? Mogą czasami zajrzeć do was?
O.
Ambroży: Tutaj, w Bieniszewie jest akurat taka tradycja, że ludzie przychodzą
na niedzielną Mszę św. i to przychodzą już od czasów zaborów, kiedy erem był zamknięty
i po prostu teraz trudno byłoby im powiedzieć, że są tutaj niepotrzebni. Ludzie mają
ogromne nabożeństwo do obrazu Matki Boskiej, ale również i do Pięciu Braci Męczenników,
których kult datuje się przynajmniej od 1218 r., nie tyle w naszym eremie, co w kościele
parafialnym w Kazimierzu Biskupim.
Ich relikwie macie u siebie. Zacznijmy
zatem od kamedułów w Bieniszewie...
O. Ambroży: Kameduli do Bieniszewa
przyszli w 1663 r. Była to fundacja Alberta Kadzidłowskiego, jeden z najuboższych
naszych eremów w całej kongregacji. Zawsze był sponsorowany, czy to przez Wigry, czy
przez Bielany. W ostatnich czasach, przed wojną czy po wojnie – przeważnie przez erem
w Krakowie.
Już powiedzieliśmy, że są dwa klasztory jeszcze oprócz Bieniszewa
– Wigry i Bielany.
O. Ambroży: Wigry są oczywiście zamknięte. Mieliśmy
w Polsce jeszcze kilka innych klasztorów, jak Rytwiany, który również jest w tej chwili
zamknięty. Mieliśmy Szaniec, z którego pozostała tylko nazwa wioski – Kameduli – i
wbity w pole krzyż na miejscu eremu. Mieliśmy jeszcze erem na warszawskich Bielanach,
był erem w Pożajściu na Litwie. Były próby otworzenia eremu na Ukrainie, ale tam po
1,5 roku fundacja nie doszła do skutku.
A kameduli na świecie dzisiaj?
O.
Ambroży: Są dwie kongregacje kamedułów na świecie. Starsza wywodzi się bezpośrednio
od św. Romualda. Trudno mówić, że została założona przez niego, bo on reformował wiele
klasztorów i dopiero po jego śmierci Papież Paschalis II w 1117 r. połączył te wszystkie
klasztory reformy Romualdowej w jedną kongregację pod władzą przeora w Camaldoli.
Nasza kongregacja natomiast powstała w 1520 r. po reformie Pawła Justinianiego i do
tej pory istnieje praktycznie cały czas.
Ilu jest obecnie wszystkich kamedułów?
O.
Ambroży: Nie patrzyłem na zbiór, ale możemy sprawdzić. Na świecie będzie około
45-48 eremitów – profesów wieczystych, poza tym będzie kilku profesów czasowych i
paru nowicjuszy. U nas jest 8-10, na Bielanach będzie około 17-18, w tym paru nowicjuszy.
Pytanie
nieco na skróty: kto się nadaje do kamedułów? Jaki typ osobowości i jakie pragnienia
musi mieć człowiek, który chciałby do was dołączyć?
O. Ambroży:
Nad tym się trzeba zastanawiać długo i to zarówno kandydat, jak i wspólnota. Jest
na to przepisanych przynajmniej 5 i pół roku. Musi to być człowiek o pewnej równowadze
psychicznej, z którą będzie potrafił zaowocować w swoim życiu. Nie jest wymagane żelazne
zdrowie, ale jakieś zdrowie do prowadzenia życia pustelniczego jest wymagane, ponieważ
my żyjemy również z pracy ręcznej i tego elementu w naszym życiu, tak jak w życiu
Apostołów, nie da się wyeliminować.
Czy obecnie są powołania, kandydaci...?
O.
Ambroży: Zgłaszają się nawet codziennie, ale nie wszyscy się nadają. Niektórzy
mają już powyżej 40 lat, jakieś choroby i ograniczenia, związane np. z ich dotychczasowym
życiem. Tak więc przynajmniej ja wolę długo pomyśleć nad tym, czy kandydat będzie
się nadawał, czy nie. W wieku powyżej 35 lat jest już trochę trudno uformować mężczyznę.
Rzadko się udaje, żeby taki człowiek mógł przystosować się do naszego typu życia,
a myślę, że do innych typów również. Człowiek po pewnym okresie ma już swoje przyzwyczajenia
i trudno jest się dostosować do wspólnoty.
Opiszmy waszą wspólnotę lokalną
tutaj w Bieniszewie.
O. Ambroży: Nasza wspólnota tutaj, w Bieniszewie,
składa się z 2 kapłanów, jest 2 starszych braci powyżej 70. roku życia, jeden z nich
ma skończone 89,5 lat, drugi ma trochę mniej. Jest 2 profesów wieczystych, którzy
zaczęli już studia filozoficzno-teologiczne, są po pierwszym roku. Jest 2 profesów
czasowych, którzy w tej chwili pracują jako kucharze i odbywają swoją formację.
Oprócz
kościoła, do którego wspólnie uczęszczacie na Liturgię Godzin, widzieliśmy
bardzo ładnie uporządkowany teren i domki – oddzielne, zatem każdy mieszka oddzielnie?
O.
Ambroży: Domków jest 6, więc nie każdy mieszka oddzielnie. Mieszkają przede wszystkim
kapłani i studenci, natomiast profesi czasowi na razie zamieszkują w nowicjacie, bo
i tak nowicjat trzeba zimą ogrzewać, a tam jest 8 cel. Brat Leonard zamieszkuje bliżej
furty, on już ma 89,5 roku skończone.
Nie sposób pominąć pytania, chociaż
ono będzie nieco bardziej osobiste. Co Ojca urzekło i pociągnęło właśnie do tego zakonu,
a nie innego?
O. Ambroży: Myślę, że jeśli chciałem poświęcić się
Panu Bogu, to chciałem poświęcić wszystko, co mam, i dlatego wstąpiłem do kamedułów.
Jeżeli wybrać jakiś zakon, to stwierdziłem, że taki, jaki najsurowszy w Polsce znajdę
i dlatego wybrałem kamedułów.
Czy doświadcza Ojciec tej surowości?
O.
Ambroży: W pewnym sensie tak. Biorąc pod uwagę wszystkie moje ograniczenia duchowe
i fizyczne, to jest to jakaś surowość życia na pewno. Nie jest to jednak surowość,
do której nie można by podejść z wiarą i ogarnąć ją miłością do Pana Jezusa i tak
żyć – jest to możliwe.
Jak słyszałem, był Ojciec w Krakowie, był Ojciec
również we Frascati pewien czas. Porównując te klasztory, jaka jest między nimi różnica?
O.
Ambroży: Różnica jest oczywiście, w tej chwili w Krakowie jest coraz mniej mnichów,
część umarła, część odeszła, we Frascati Włochów samych jest połowa, a reszta to są
nasi eremici z innych eremów, przyjezdni, zatem jakaś różnica jest. Są i podobieństwa:
oba eremy są dosyć mocno zaniedbane, ale to wynika w obu przypadkach z zaniedbań wielowiekowych,
a nie z ostatnich 5 czy 10 lat.
Z jednej strony ludzie, którzy idą do zakonu,
odchodzą od świata, a z drugiej strony – świat w jakiś sposób może pomagać
wam, licząc na to, że i wasza pomoc ze strony duchowej jest i może być wielka. Czy
ludzie wam pomagają i jak mogą wam pomóc?
O. Ambroży: Centralną
myślą duchowości bł. Pawła Justinianiego, naszego założyciela, jest „żyć sam na sam
z Bogiem i dla Boga samego”. Ludzie, szczególnie tutaj, w okolicach Bieniszewa, Konina,
tę naszą służbę Panu Bogu w jakiś sposób doceniają i naprawdę nas wspierają i duchowo,
i materialnie, także my, przynajmniej tutaj, w okolicach Bieniszewa, tę pomoc odczuwamy.
A
to jest od najbliższej drogi przynajmniej 2 kilometry...
O. Ambroży:
Tak, od Konina, od stacji PKP jest 11 kilometrów, a do Kazimierza jest 4,5 kilometrów,
tak że nawet, jeżeli ludzie przychodzą tutaj na piechotę z Kazimierza na Mszę św.
w niedzielę, to mają 4,5 kilometra do przejścia lasem. Niektórzy pokonują ten dystans
nawet zimą.
Czy macie jakieś specjalne prośby o wsparcie duchowe, modlitewne?
O.
Ambroży: Tak, oczywiście potrzebujemy tego wsparcia, potrzebujemy nie tyle może
licznych powołań, ale dobrych. Potrzebujemy tych, którzy rzeczywiście chcieliby się
poświęcić Panu Bogu i są do tego zdolni – potrafią odczytać, że będą mogli takie życie
prowadzić.
Co by Ojciec chciał powiedzieć ludziom, którzy nie wiedzą
nic o kamedułach, może wydaje im się, że żyjecie w świecie zupełnie odizolowanym.
Co chciałby im Ojciec przekazać?
O. Ambroży: Myślę, że to, co mówił
mój przełożony, o. Piotr Rostworowski: że te nasze dwie wieże kościoła wyciągnięte
do nieba są jak dwie ręce wyciągnięte w modlitwie do Pana Boga i my tu za cały świat
i w łączności z całym światem się modlimy i chcemy otaczać również ich swoją miłością
poprzez Boga.