2007-10-27 12:35:24

Bp Jan Ozga (Kamerun): marzy mi się Chrystus w afrykańskiej rodzinie - wywiad


RV: Księże Biskupie, chciałam zapytać o obraz Kamerunu, obraz Kościoła w Kamerunie. Dlaczego pytam? Kiedy my, w Europie patrzymy na Afrykę, widzimy przede wszystkim głodne dzieci z wystającymi brzuszkami i cały czas wołanie o pomoc. Czy jest tylko taka Afryka? Czy tylko taki jest Kamerun?

Bp Jan Ozga: Obraz jest złożony, nie jest on jednolity, dlatego, że są ludzie, którzy należą do sfery administracyjnej, czy pracują w projektach międzynarodowych i ich życie jest zupełnie inne, i są ci, którzy żyją na wioskach. Na przykład moja diecezja Doumé – Abong’Mbang, która ma 37 tysięcy km², jest położona całkowicie w lasach tropikalnych. Nie ma ośrodków przemysłowych, nie ma dróg, nie ma ani kilometra asfaltu, jak gdzie indziej. Nie mogę powiedzieć, że w Kamerunie jest głód, natomiast mamy tzw. awitaminozę, to znaczy, że dzieci jedzą tylko maniok, czy coś innego i to powoduje problemy ze zdrowiem. Inna kwestia to dzieci, które urodziły się już z chorobą AIDS. Ten obraz jest realny, ale nie jest to cała prawda o Afryce. Jest też obszar, gdzie ludzie żyją w zupełnie innych warunkach, w miastach, gdzie jest telefon, gdzie jest telewizja, internet i gdzie ludzi stać na bardzo wiele. Jeżeli chodzi o diecezję gdzie pracuję, to staramy się utrzymywać linię Kościoła misyjnego, którą w pierwszym, zasadniczym wymiarze jest przesłanie ewangeliczne. Dlatego, że Chrystus ze Słowem Bożym i ze swoją Osobą jest odpowiedzią na wszystkie pytania, jakie mogą się pojawić. I wiemy, że praca socjalna bez zasadniczego fundamentu, jakim jest wiara, runie. Mamy przykłady wielu projektów międzynarodowych, które nie mają etycznych podstaw i to wszystko idzie w ruinę. Dlatego też naszą zasadniczą misją jest ewangelizacja poprzez Słowo Boże, sprawowanie Sakramentów Świętych, kontakty, konferencje, rozmowy – znaczy tworzenie takiego właściwego nastroju, który powoduje, że spotkany człowiek to przesłanie przyjmie i zacznie zachowywać się jak chrześcijanin. I to jest bardzo ważna sprawa. Podam przykład: któraś z kobiet chciała pojechać na spotkanie pewnego ruchu kościelnego. Siostra zakonna pyta się: „Jak ty sobie dasz finansowo radę?”. A ona mówi: „Nie ma problemu; kupię 5 kg cukru, zrobię bimber, sprzedam Pigmejom (u nas mówi się Baka), zarobię i za to wrócę”. Na to siostra mówi: „Ale czy ty wiesz, co spowoduje twój sprzedany alkohol? Będą cierpienia, będą płacze dzieci, będą żony bite, itd.”. I ona powiada: „To w takim razie zastanowię się, co zrobię”. Po trzech dniach przychodzi i mówi: „Nie jadę na to spotkanie”. „Dlaczego nie jedziesz?”. „Bo jeżeli moje pieniądze mają być źródłem cierpienia innego, to ja nie chcę”. Stąd też, tutaj chodziłoby o tego typu przesłanie, że najistotniejszą sprawą jest zaproponowanie osoby Chrystusa, nie narzucanie, a zaproponowanie Jego nauki i Kościoła. Następnie jest kwestia socjalna. W dwóch kierunkach działają misjonarze. Pierwszym jest szkolnictwo. Szkolnictwo jest publiczne i prywatne. Prywatne jest płatne i chcemy poprzez uczestnictwo Kościoła w tej akcji, uzupełnić to, co brakuje w szkołach publicznych. Mianowicie, oprócz inteligencji dajemy również etykę. Jest taka integralna formacja człowieka. Formacja intelektu, ale formacja też sumienia, formacja duszy ludzkiej.

RV: Czy Kościół prowadzi swoje szkoły, czy się włączacie w nauczanie państwowe?

Bp Jan Ozga: Kościół prowadzi swoje szkoły, ale oczywiście w porozumieniu z Ministerstwem Oświaty. Ministerstwo ma prawo do interwencji, kontroli i formacji naszych nauczycieli. Tak więc formację mamy własną, ale mamy też i państwową. W diecezji Doumé - Abong’Mbang mamy 21 szkół katolickich, do których obecnie uczęszcza około 3,5 tysiąca dzieci i młodzieży. Swego czasu radiosłuchacze pomogli mi bardzo spłacić długi tych szkół i dzisiaj cieszę się, że każdego ranka na czołach trzech i pół tysiąca kameruńskich dzieci jest znak Krzyża św. Dla mnie to jest szalenie ważna sprawa, dlatego jeszcze raz z serca dziękuję. Kolejny wymiar działalności misyjnej ma charakter samarytański. Człowiek ma potrzeby ducha, ma potrzeby ciała, ale czasem jest też i chory. A więc mamy takie maleńkie szpitaliki, gdzie pracują zasadniczo siostry zakonne i przyjmują ludzi chorych, bardzo często opuszczonych i starają się jakoś im pomagać. Problem polega na tym, że diecezja leży we wschodniej części kraju, gdzie jest klimat tropikalny. U nas ludzie leczą się, albo inaczej, chorują wtedy, gdy mają pieniądze. I to jest bardzo przykre, ale oni sami mówią: „Po co pójdę do szpitala, skoro nie mam na zapłatę ani za wizyty, ani za lekarstwa”. Więc próbujemy z pomocą radiosłuchaczy, przyjaciół, bliskich jakoś organizować pomoc szukając ludzi dobrej woli, którzy chcieliby pomóc. Mamy też znany problem choroby AIDS, gdzie na przykład rodzice zmarli zostawiając siedmioro dzieci. Któreś z dzieci jest chore, no to siostra musi za darmo coś zrobić, ale my za darmo leków nie otrzymujemy. Więc jakoś próbujemy tę potrójną misję Kościoła misyjnego spełniać. Ewangelizacja, nauczanie i właśnie lecznictwo.

RV: Jeden z misjonarzy pracujących w Afryce powiedział, że gdy jedzie na wakacje to się staje takim „żebrakiem”. Czy Ksiądz Biskup też tak się czuje, gdy przyjeżdża do Rzymu, czy do Polski? „Żebrze” na swoje dzieła?

Bp Jan Ozga: Tutaj pomógł mi jeden z nieżyjących już miejscowych biskupów. Powiadał on, że tak samo się czuł, gdy przyjeżdżał do Europy jako Afrykańczyk. Któregoś razu w pewnej organizacji, gdzie go potraktowano troszeczkę inaczej niż należało, powiedział tak: „Moi drodzy, ja sam nie potrzebuję niczego. Przyjechałem do was po to, żeby prosić dla innych. Jeżeli chcecie, pomóżcie. Mnie nie pomagajcie”. Ja też miałem przez długi czas ten problem wyciągania ręki i to jest trudne. Wiele drzwi się zamyka. Jest wiele komentarzy, że nie uzdrowimy Afryki, że jej nie nakarmimy itd. A ja odpowiadam na to bardzo prostym zdaniem: „Jeżeli pomogę jednemu człowiekowi w Afryce, to bieda na całym świecie zmniejszy się o jedną osobę”. I dla mnie sama ta ewangeliczna danina jest najważniejsza. Pomóż jednemu człowiekowi, a zrobisz bardzo wiele! Chodzi o wytworzenie tzw. solidarności międzyludzkiej, już nie patrząc na religię, bo na przykład u nas szkoły są dla wszystkich. Mamy tam protestantów, muzułmanów, różnych ludzi. Tak samo w naszych szpitalach leczymy wszystkich ludzi. To poczucie bycia żebrakiem jest czasami wzmożone w momencie, kiedy napotykam reakcję negatywną. Wtedy ma się to poczucie, ale ja wpisuję je w całość Krzyża misyjnego, który trzeba nieść ze względu na to, że tą drogą szedł sam Chrystus i my nie możemy iść inną drogą.

RV: Chętniej pomagają ci, którzy sami mniej mają? Czy to jest też Księdza Biskupa doświadczenie?

Bp Jan Ozga: Moje doświadczenie jest takie, że biedny rozumie biednego. I stąd też największa pomoc płynie od ludzi biednych. Miałem taki przypadek po Mszy św. w jednej parafii w Polsce, podczas animacji misyjnej. Przyszła pani i mówi: „Ja księdzu biskupowi dam 50 zł, bo mi zostało jeszcze 100 zł do końca miesiąca”. Ja mówię: „Dobrze proszę pani, jestem bardzo wdzięczny, ale nie wiem jak pani przeżyje tę resztę dni”. Wieczorem ona przychodzi jeszcze raz i po mszy, w zakrystii mówi tak: „Proszę księdza biskupa, ja i bez tych drugich 50 zł jakoś wyżyję do końca miesiąca. Proszę je jeszcze przyjąć”. Oczywiście przyjąłem, podziękowałem bardzo, ale pomyślałem sobie, że zostać tak bez grosza czekając na emeryturę, która jak wiemy różnie wygląda, było to dla mnie wielkim, miłym zaskoczeniem i podbudową.

RV: Żeby dzieci mogły się uczyć pomagają w tym między innymi też Polacy. Płacą przez „Adopcję serca”..

Bp Jan Ozga: Ta „Adopcja serca” pozwala wielu dzieciom chodzić do szkoły. W diecezji Doumé, jak mówiłem, uczymy około 3,5 tysiąca dzieci. Trudno mi powiedzieć dokładnie, jaki procent korzysta z tej pomocy, ale dzisiaj 30 Euro w naszym przeliczeniu pozwala dziecku iść do szkoły. Dlatego nie podobają mi się te adopcje serca, gdzie jak widziałem w diecezjach włoskich, dawanych jest 200 Euro na miesiąc, gdzie się płaci ubranie, jedzenie i szkołę. Dlaczego? Chciałem stworzyć grupę współpracy między rodzicami i powiedziałem im: „Waszym zadaniem jest znaleźć jedzenie i ubranie dla dziecka. Ja natomiast z siostrami zakonnymi z różnych zgromadzeń postaramy się o na przykład zapłacenie szkoły”. Chodzi mi o stworzenie kręgu współpracy. Nie wszystko za darmo. Absolutnie - mówię oficjalnie z całą świadomością - że dawanie pieniędzy i branie całkowitej odpowiedzialności jest powrotem do punktu wyjścia. Oznacza to zatem niestety zacofanie i analfabetyzm, bo odbieramy odpowiedzialność rodzicom. Moją wizją jest stworzenie współpracy. Wtedy mam kontakt z rodzicami, z siostrami, z nauczycielami i z dzieckiem. I to jest piękne, że na końcu roku organizujemy Mszę św. za tych, którzy w Polsce pomagają. Katedra była pełna, a poza tym, w ciągu roku, każdy kto z Polski pomaga otrzymuje zdjęcie dziecka i może nawiązać kontakt z tym dzieckiem poprzez siostrę.

RV: Ta akcja prowadzona jest już od kilku lat. Dzięki „Adopcji serca” zapewniacie możliwość zdobycia wykształcenia dzieciom w Kamerunie. Czy pamięta Ksiądz Biskup jakąś sytuację, która szczególnie chwyciła za serce? Chodzi mi o dzieci, które już zdobyły jakieś wykształcenie.

Bp Jan Ozga: Mnie najbardziej zapisała się w pamięci sytuacja, kiedy otrzymaliśmy w ramach pomocy dzieciom mleko, które przyszło tym razem z Włoch. Każda siostra otrzymała worek mleka w proszku i zorganizowaliśmy podział. Dwa razy w tygodniu dzieci przychodziły z kubkami, żeby móc się napić tego mleka. Można sobie wyobrazić, jakie te kubki były: oczywiście największe, jakie były w domu. No, ale miara była jedna. Któregoś dnia, na początku tej akcji, siostra dała mleko chłopcu, on upił troszeczkę i postawił na swojej ławce. Siostra pyta się: „Dlaczego nie wypiłeś tego mleka, czy nie jest dobre?”. A on powiedział: „Nie, jest bardzo dobre, ale w domu mam braci i siostry. Oni nigdy w życiu nie kosztowali mleka i chcę im zanieść”. Ta sytuacja bardzo mocno zapisała się w mojej pamięci. Przecież to małe dziecko mogłoby takich szklanek wypić trzy czy cztery, a tymczasem chciało się podzielić. Potrafiło już zachować się wspaniale. To jest taka sytuacja, która bardzo mi pomogła zrozumieć, że jest sens pomagać takim ludziom, bo w nich potem wytwarzamy znów potrzebę dzielenia się. W innych akcjach, na przykład wśród starszych, ktoś pomaga klerykom, czy studentom. Mówię w ten sposób: „Dobrze, ja ci pomogę, ale gdy ty zaczniesz zarabiać pieniądze, przedstawisz mi jednego chłopaka ze wsi, któremu będziesz pomagał”. Chcemy wytworzyć taki solidarności. I robią to. Zdarzają się sytuacje, kiedy ojciec i matka umierają. Syn zostaje sam. Pierwszy, czy drugi rok jakichś studiów. Wraca do wioski, bierze maczetę i idzie do buszu, bo nie ma szans finansowych. Cieszę się, bo mam już kilku takich, których wyciągnąłem z buszu z dokumentami uniwersyteckim, ponieważ nie mieli za co skończyć studiów. Przyjaciele pomogli skończyć, teraz są profesorami w szkole i dostają misję: „Masz znaleźć jednego i jemu pomóc. I powiedz mu w ten sam sposób: jak ty do czegoś kiedyś dojdziesz, to masz znów znaleźć jedną osobę i w ten sposób jej pomóc”. I tak to się dzieje, tak pomagam.

RV: I to jest szansa, żeby w ogóle pomóc Afryce?!

Bp Jan Ozga: Tak, to jest szansa, aby wytworzyć poczucie solidarności i podzielić się z drugim, oczywiście na gruncie solidarności ludzkiej, tradycyjnej i chrześcijańskiej.

RV: Jaka jest afrykańska rodzina?

Bp Jan Ozga: W 2005 roku przeżywaliśmy 50-lecie utworzenia diecezji Doumé – Abong’Mbang. Tę jubileuszową celebrację przygotowaliśmy poprzez 5-letni synod. Jeden rok był poświęcony rodzinie. Gdy zakończyliśmy synod pytałem się wszystkich delegatów, którzy byli reprezentantami wszystkich rodzin i plemion: „Co zrobimy teraz po 2005 roku do 2015? Co chcielibyście zrobić?”. Wszyscy powiedzieli, musimy zająć się rodziną. Rodzina afrykańska dzisiaj przeżywa kryzys wartości tradycyjnych. Nie ma tego respektu, jaki był kiedyś, wartości tradycyjnych. Ja nie mówię absolutnie o religijnych. To powoduje, że rodzina ma rozluźnione kontakty. Do tego trzeba dodać dzisiejsze media, które dostępne są zwłaszcza w większych ośrodkach. Szczególną kwestią jest poligamia. Problem jest też z tak zwanymi małżeństwami na próbę, tj. na pięć, sześć miesięcy, do roku i zmiana partnera. W Europie, jak widzimy, zaczyna się pojawiać ten sam układ. Następnie kwestia słynnej choroby AIDS, która niszczy tę warstwę społeczną między 12. a 35. rokiem życia. Dlatego w ciągu sześciu lat skoncentrujemy się na tym temacie, by zaproponować chrześcijańską wizję rodziny i wartości etycznych, jakie Chrystus nam dał w odniesieniu do rodziny. Stąd też podstawą jest Słowo Boże, a więc Biblia, potem Familiaris Consortio i wszystkie dokumenty Kościoła katolickiego na temat rodziny, małżeństwa i życia. Bo jest i u nas kwestia obrony życia jako takiego. Przez te 6 lat spróbujemy pomóc duszpastersko w jakimś stopniu jakiejś konkretnej młodej dziewczynie, konkretnemu młodemu chłopcu, by ich rodzina była trwała. By sami zrozumieli, jaka jest ich misja. Jak wychowywać dzieci w duchu i chrześcijańskim, i Bożym, i ludzkim. Bo u nas zawsze zaczynamy odwrotnie. Zaczynamy od wartości ludzkich i tradycyjnych, a potem przechodzimy do wartości ewangelicznych. Oczywiście jest tak zwana inkulturacja, pewnego rodzaju styk tych rzeczywistości kultury afrykańskiej z Ewangelią. Stąd też w 2013 r., jak Bóg da dożyć, spróbujemy zrobić syntezę tego.

RV: Misyjne marzenie?

Bp Jan Ozga: Aby Chrystus znalazł swoje miejsce w rodzinie afrykańskiej i by ludzie zaczęli funkcjonować w swoim codziennym życiu osobistym, rodzinnym, społecznym jako chrześcijanie. Aby na co dzień były takie postawy chrześcijańskie - to jest moje marzenie.

Rozm. B. Zajączkowska








All the contents on this site are copyrighted ©.