Bp Jan Ozga (Kamerun): marzy mi się Chrystus w afrykańskiej rodzinie - wywiad
RV: Księże Biskupie, chciałam zapytać o obraz Kamerunu, obraz Kościoła w Kamerunie.
Dlaczego pytam? Kiedy my, w Europie patrzymy na Afrykę, widzimy przede wszystkim głodne
dzieci z wystającymi brzuszkami i cały czas wołanie o pomoc. Czy jest tylko taka Afryka?
Czy tylko taki jest Kamerun?
Bp Jan Ozga: Obraz jest złożony, nie jest
on jednolity, dlatego, że są ludzie, którzy należą do sfery administracyjnej, czy
pracują w projektach międzynarodowych i ich życie jest zupełnie inne, i są ci, którzy
żyją na wioskach. Na przykład moja diecezja Doumé – Abong’Mbang, która ma 37 tysięcy
km², jest położona całkowicie w lasach tropikalnych. Nie ma ośrodków przemysłowych,
nie ma dróg, nie ma ani kilometra asfaltu, jak gdzie indziej. Nie mogę powiedzieć,
że w Kamerunie jest głód, natomiast mamy tzw. awitaminozę, to znaczy, że dzieci jedzą
tylko maniok, czy coś innego i to powoduje problemy ze zdrowiem. Inna kwestia to dzieci,
które urodziły się już z chorobą AIDS. Ten obraz jest realny, ale nie jest to cała
prawda o Afryce. Jest też obszar, gdzie ludzie żyją w zupełnie innych warunkach, w
miastach, gdzie jest telefon, gdzie jest telewizja, internet i gdzie ludzi stać na
bardzo wiele. Jeżeli chodzi o diecezję gdzie pracuję, to staramy się utrzymywać linię
Kościoła misyjnego, którą w pierwszym, zasadniczym wymiarze jest przesłanie ewangeliczne.
Dlatego, że Chrystus ze Słowem Bożym i ze swoją Osobą jest odpowiedzią na wszystkie
pytania, jakie mogą się pojawić. I wiemy, że praca socjalna bez zasadniczego fundamentu,
jakim jest wiara, runie. Mamy przykłady wielu projektów międzynarodowych, które nie
mają etycznych podstaw i to wszystko idzie w ruinę. Dlatego też naszą zasadniczą misją
jest ewangelizacja poprzez Słowo Boże, sprawowanie Sakramentów Świętych, kontakty,
konferencje, rozmowy – znaczy tworzenie takiego właściwego nastroju, który powoduje,
że spotkany człowiek to przesłanie przyjmie i zacznie zachowywać się jak chrześcijanin.
I to jest bardzo ważna sprawa. Podam przykład: któraś z kobiet chciała pojechać na
spotkanie pewnego ruchu kościelnego. Siostra zakonna pyta się: „Jak ty sobie dasz
finansowo radę?”. A ona mówi: „Nie ma problemu; kupię 5 kg cukru, zrobię bimber, sprzedam
Pigmejom (u nas mówi się Baka), zarobię i za to wrócę”. Na to siostra mówi: „Ale czy
ty wiesz, co spowoduje twój sprzedany alkohol? Będą cierpienia, będą płacze dzieci,
będą żony bite, itd.”. I ona powiada: „To w takim razie zastanowię się, co zrobię”.
Po trzech dniach przychodzi i mówi: „Nie jadę na to spotkanie”. „Dlaczego nie jedziesz?”.
„Bo jeżeli moje pieniądze mają być źródłem cierpienia innego, to ja nie chcę”. Stąd
też, tutaj chodziłoby o tego typu przesłanie, że najistotniejszą sprawą jest zaproponowanie
osoby Chrystusa, nie narzucanie, a zaproponowanie Jego nauki i Kościoła. Następnie
jest kwestia socjalna. W dwóch kierunkach działają misjonarze. Pierwszym jest szkolnictwo.
Szkolnictwo jest publiczne i prywatne. Prywatne jest płatne i chcemy poprzez uczestnictwo
Kościoła w tej akcji, uzupełnić to, co brakuje w szkołach publicznych. Mianowicie,
oprócz inteligencji dajemy również etykę. Jest taka integralna formacja człowieka.
Formacja intelektu, ale formacja też sumienia, formacja duszy ludzkiej.
RV:
Czy Kościół prowadzi swoje szkoły, czy się włączacie w nauczanie państwowe?
Bp
Jan Ozga: Kościół prowadzi swoje szkoły, ale oczywiście w porozumieniu z Ministerstwem
Oświaty. Ministerstwo ma prawo do interwencji, kontroli i formacji naszych nauczycieli.
Tak więc formację mamy własną, ale mamy też i państwową. W diecezji Doumé - Abong’Mbang
mamy 21 szkół katolickich, do których obecnie uczęszcza około 3,5 tysiąca dzieci i
młodzieży. Swego czasu radiosłuchacze pomogli mi bardzo spłacić długi tych szkół i
dzisiaj cieszę się, że każdego ranka na czołach trzech i pół tysiąca kameruńskich
dzieci jest znak Krzyża św. Dla mnie to jest szalenie ważna sprawa, dlatego jeszcze
raz z serca dziękuję. Kolejny wymiar działalności misyjnej ma charakter samarytański.
Człowiek ma potrzeby ducha, ma potrzeby ciała, ale czasem jest też i chory. A więc
mamy takie maleńkie szpitaliki, gdzie pracują zasadniczo siostry zakonne i przyjmują
ludzi chorych, bardzo często opuszczonych i starają się jakoś im pomagać. Problem
polega na tym, że diecezja leży we wschodniej części kraju, gdzie jest klimat tropikalny.
U nas ludzie leczą się, albo inaczej, chorują wtedy, gdy mają pieniądze. I to jest
bardzo przykre, ale oni sami mówią: „Po co pójdę do szpitala, skoro nie mam na zapłatę
ani za wizyty, ani za lekarstwa”. Więc próbujemy z pomocą radiosłuchaczy, przyjaciół,
bliskich jakoś organizować pomoc szukając ludzi dobrej woli, którzy chcieliby pomóc.
Mamy też znany problem choroby AIDS, gdzie na przykład rodzice zmarli zostawiając
siedmioro dzieci. Któreś z dzieci jest chore, no to siostra musi za darmo coś zrobić,
ale my za darmo leków nie otrzymujemy. Więc jakoś próbujemy tę potrójną misję Kościoła
misyjnego spełniać. Ewangelizacja, nauczanie i właśnie lecznictwo.
RV:
Jeden z misjonarzy pracujących w Afryce powiedział, że gdy jedzie na wakacje to
się staje takim „żebrakiem”. Czy Ksiądz Biskup też tak się czuje, gdy przyjeżdża do
Rzymu, czy do Polski? „Żebrze” na swoje dzieła?
Bp Jan Ozga: Tutaj pomógł
mi jeden z nieżyjących już miejscowych biskupów. Powiadał on, że tak samo się czuł,
gdy przyjeżdżał do Europy jako Afrykańczyk. Któregoś razu w pewnej organizacji, gdzie
go potraktowano troszeczkę inaczej niż należało, powiedział tak: „Moi drodzy, ja sam
nie potrzebuję niczego. Przyjechałem do was po to, żeby prosić dla innych. Jeżeli
chcecie, pomóżcie. Mnie nie pomagajcie”. Ja też miałem przez długi czas ten problem
wyciągania ręki i to jest trudne. Wiele drzwi się zamyka. Jest wiele komentarzy, że
nie uzdrowimy Afryki, że jej nie nakarmimy itd. A ja odpowiadam na to bardzo prostym
zdaniem: „Jeżeli pomogę jednemu człowiekowi w Afryce, to bieda na całym świecie zmniejszy
się o jedną osobę”. I dla mnie sama ta ewangeliczna danina jest najważniejsza. Pomóż
jednemu człowiekowi, a zrobisz bardzo wiele! Chodzi o wytworzenie tzw. solidarności
międzyludzkiej, już nie patrząc na religię, bo na przykład u nas szkoły są dla wszystkich.
Mamy tam protestantów, muzułmanów, różnych ludzi. Tak samo w naszych szpitalach leczymy
wszystkich ludzi. To poczucie bycia żebrakiem jest czasami wzmożone w momencie, kiedy
napotykam reakcję negatywną. Wtedy ma się to poczucie, ale ja wpisuję je w całość
Krzyża misyjnego, który trzeba nieść ze względu na to, że tą drogą szedł sam Chrystus
i my nie możemy iść inną drogą.
RV: Chętniej pomagają ci, którzy sami
mniej mają? Czy to jest też Księdza Biskupa doświadczenie?
Bp Jan Ozga:
Moje doświadczenie jest takie, że biedny rozumie biednego. I stąd też największa
pomoc płynie od ludzi biednych. Miałem taki przypadek po Mszy św. w jednej parafii
w Polsce, podczas animacji misyjnej. Przyszła pani i mówi: „Ja księdzu biskupowi dam
50 zł, bo mi zostało jeszcze 100 zł do końca miesiąca”. Ja mówię: „Dobrze proszę pani,
jestem bardzo wdzięczny, ale nie wiem jak pani przeżyje tę resztę dni”. Wieczorem
ona przychodzi jeszcze raz i po mszy, w zakrystii mówi tak: „Proszę księdza biskupa,
ja i bez tych drugich 50 zł jakoś wyżyję do końca miesiąca. Proszę je jeszcze przyjąć”.
Oczywiście przyjąłem, podziękowałem bardzo, ale pomyślałem sobie, że zostać tak bez
grosza czekając na emeryturę, która jak wiemy różnie wygląda, było to dla mnie wielkim,
miłym zaskoczeniem i podbudową.
RV: Żeby dzieci mogły się uczyć pomagają
w tym między innymi też Polacy. Płacą przez „Adopcję serca”..
Bp Jan Ozga:
Ta „Adopcja serca” pozwala wielu dzieciom chodzić do szkoły. W diecezji Doumé,
jak mówiłem, uczymy około 3,5 tysiąca dzieci. Trudno mi powiedzieć dokładnie, jaki
procent korzysta z tej pomocy, ale dzisiaj 30 Euro w naszym przeliczeniu pozwala dziecku
iść do szkoły. Dlatego nie podobają mi się te adopcje serca, gdzie jak widziałem w
diecezjach włoskich, dawanych jest 200 Euro na miesiąc, gdzie się płaci ubranie, jedzenie
i szkołę. Dlaczego? Chciałem stworzyć grupę współpracy między rodzicami i powiedziałem
im: „Waszym zadaniem jest znaleźć jedzenie i ubranie dla dziecka. Ja natomiast z siostrami
zakonnymi z różnych zgromadzeń postaramy się o na przykład zapłacenie szkoły”. Chodzi
mi o stworzenie kręgu współpracy. Nie wszystko za darmo. Absolutnie - mówię oficjalnie
z całą świadomością - że dawanie pieniędzy i branie całkowitej odpowiedzialności jest
powrotem do punktu wyjścia. Oznacza to zatem niestety zacofanie i analfabetyzm, bo
odbieramy odpowiedzialność rodzicom. Moją wizją jest stworzenie współpracy. Wtedy
mam kontakt z rodzicami, z siostrami, z nauczycielami i z dzieckiem. I to jest piękne,
że na końcu roku organizujemy Mszę św. za tych, którzy w Polsce pomagają. Katedra
była pełna, a poza tym, w ciągu roku, każdy kto z Polski pomaga otrzymuje zdjęcie
dziecka i może nawiązać kontakt z tym dzieckiem poprzez siostrę.
RV: Ta
akcja prowadzona jest już od kilku lat. Dzięki „Adopcji serca” zapewniacie możliwość
zdobycia wykształcenia dzieciom w Kamerunie. Czy pamięta Ksiądz Biskup jakąś sytuację,
która szczególnie chwyciła za serce? Chodzi mi o dzieci, które już zdobyły jakieś
wykształcenie.
Bp Jan Ozga: Mnie najbardziej zapisała się w pamięci
sytuacja, kiedy otrzymaliśmy w ramach pomocy dzieciom mleko, które przyszło tym razem
z Włoch. Każda siostra otrzymała worek mleka w proszku i zorganizowaliśmy podział.
Dwa razy w tygodniu dzieci przychodziły z kubkami, żeby móc się napić tego mleka.
Można sobie wyobrazić, jakie te kubki były: oczywiście największe, jakie były w domu.
No, ale miara była jedna. Któregoś dnia, na początku tej akcji, siostra dała mleko
chłopcu, on upił troszeczkę i postawił na swojej ławce. Siostra pyta się: „Dlaczego
nie wypiłeś tego mleka, czy nie jest dobre?”. A on powiedział: „Nie, jest bardzo dobre,
ale w domu mam braci i siostry. Oni nigdy w życiu nie kosztowali mleka i chcę im zanieść”.
Ta sytuacja bardzo mocno zapisała się w mojej pamięci. Przecież to małe dziecko mogłoby
takich szklanek wypić trzy czy cztery, a tymczasem chciało się podzielić. Potrafiło
już zachować się wspaniale. To jest taka sytuacja, która bardzo mi pomogła zrozumieć,
że jest sens pomagać takim ludziom, bo w nich potem wytwarzamy znów potrzebę dzielenia
się. W innych akcjach, na przykład wśród starszych, ktoś pomaga klerykom, czy studentom.
Mówię w ten sposób: „Dobrze, ja ci pomogę, ale gdy ty zaczniesz zarabiać pieniądze,
przedstawisz mi jednego chłopaka ze wsi, któremu będziesz pomagał”. Chcemy wytworzyć
taki solidarności. I robią to. Zdarzają się sytuacje, kiedy ojciec i matka umierają.
Syn zostaje sam. Pierwszy, czy drugi rok jakichś studiów. Wraca do wioski, bierze
maczetę i idzie do buszu, bo nie ma szans finansowych. Cieszę się, bo mam już kilku
takich, których wyciągnąłem z buszu z dokumentami uniwersyteckim, ponieważ nie mieli
za co skończyć studiów. Przyjaciele pomogli skończyć, teraz są profesorami w szkole
i dostają misję: „Masz znaleźć jednego i jemu pomóc. I powiedz mu w ten sam sposób:
jak ty do czegoś kiedyś dojdziesz, to masz znów znaleźć jedną osobę i w ten sposób
jej pomóc”. I tak to się dzieje, tak pomagam.
RV: I to jest szansa,
żeby w ogóle pomóc Afryce?!
Bp Jan Ozga: Tak, to jest szansa, aby wytworzyć
poczucie solidarności i podzielić się z drugim, oczywiście na gruncie solidarności
ludzkiej, tradycyjnej i chrześcijańskiej.
RV: Jaka jest afrykańska
rodzina?
Bp Jan Ozga: W 2005 roku przeżywaliśmy 50-lecie utworzenia
diecezji Doumé – Abong’Mbang. Tę jubileuszową celebrację przygotowaliśmy poprzez 5-letni
synod. Jeden rok był poświęcony rodzinie. Gdy zakończyliśmy synod pytałem się wszystkich
delegatów, którzy byli reprezentantami wszystkich rodzin i plemion: „Co zrobimy teraz
po 2005 roku do 2015? Co chcielibyście zrobić?”. Wszyscy powiedzieli, musimy zająć
się rodziną. Rodzina afrykańska dzisiaj przeżywa kryzys wartości tradycyjnych. Nie
ma tego respektu, jaki był kiedyś, wartości tradycyjnych. Ja nie mówię absolutnie
o religijnych. To powoduje, że rodzina ma rozluźnione kontakty. Do tego trzeba dodać
dzisiejsze media, które dostępne są zwłaszcza w większych ośrodkach. Szczególną kwestią
jest poligamia. Problem jest też z tak zwanymi małżeństwami na próbę, tj. na pięć,
sześć miesięcy, do roku i zmiana partnera. W Europie, jak widzimy, zaczyna się pojawiać
ten sam układ. Następnie kwestia słynnej choroby AIDS, która niszczy tę warstwę społeczną
między 12. a 35. rokiem życia. Dlatego w ciągu sześciu lat skoncentrujemy się na tym
temacie, by zaproponować chrześcijańską wizję rodziny i wartości etycznych, jakie
Chrystus nam dał w odniesieniu do rodziny. Stąd też podstawą jest Słowo Boże, a więc
Biblia, potem Familiaris Consortio i wszystkie dokumenty Kościoła katolickiego na
temat rodziny, małżeństwa i życia. Bo jest i u nas kwestia obrony życia jako takiego.
Przez te 6 lat spróbujemy pomóc duszpastersko w jakimś stopniu jakiejś konkretnej
młodej dziewczynie, konkretnemu młodemu chłopcu, by ich rodzina była trwała. By sami
zrozumieli, jaka jest ich misja. Jak wychowywać dzieci w duchu i chrześcijańskim,
i Bożym, i ludzkim. Bo u nas zawsze zaczynamy odwrotnie. Zaczynamy od wartości ludzkich
i tradycyjnych, a potem przechodzimy do wartości ewangelicznych. Oczywiście jest tak
zwana inkulturacja, pewnego rodzaju styk tych rzeczywistości kultury afrykańskiej
z Ewangelią. Stąd też w 2013 r., jak Bóg da dożyć, spróbujemy zrobić syntezę tego.
RV:
Misyjne marzenie?
Bp Jan Ozga: Aby Chrystus znalazł swoje miejsce
w rodzinie afrykańskiej i by ludzie zaczęli funkcjonować w swoim codziennym życiu
osobistym, rodzinnym, społecznym jako chrześcijanie. Aby na co dzień były takie postawy
chrześcijańskie - to jest moje marzenie.