W największej ciemności dostrzegał przebłyski dobra – wspomnienia o bp. Jeżu
Słynął z poczucia humoru, optymizmu i pogody ducha – tak zmarłego
w Rzymie bp. Ignacego Jeża wspominają polscy kardynałowie i biskupi. Wskazują, że
mimo niełatwego życia patrzył w przyszłość zawsze z nadzieją i uczył jej młodszych
od siebie księży i biskupów.
Publikujemy wspomnienia
pochodzących ze Śląska pasterzy o zmarłym seniorze episkopatu.
Kard.
Stanisław Nagy Śmierć bp. Ignacego Jeża to dla mnie szok. Jeszcze
rano siedział przy mnie i jadł śniadanie. Był spokojny. Taki jak zawsze. Mieliśmy
nawet razem jechać do Watykanu. On jednak wyszedł na chwilkę i potem już się nie pojawił.
Przychodzi mi na myśl poniedziałkowy wieczór w Ambasadzie Polskiej przy Stolicy Apostolskiej.
Wspominał jak przeżywał obóz w Dachau. Mówił o tym w sposób nowy. Ja obóz odbierałem
jako ten Vernichtugslager, gdzie ustawicznie niszczono każdego człowieka. Tymczasem
w jego ujęciu nawet tam można było dostrzec światła nadziei i dobra. Wskazywał, że
w zależności od tego, jak ludzie przeżywali obóz i panujące w nim ciężkie warunki,
przetrwali, albo zginęli. On sam nie uważał się za męczennika. Wspominał dzień wyzwolenia
z obozu. Mówił, że jak przyjechali żołnierze amerykańscy, to zaczęli od tego, że zdjęli
strażników, a następnie ich aresztowali. Więźniów obozu nie wypuścili od razu w obawie
przed rozprzestrzenieniem się tyfusu. W pamięci zachowuję bp. Ignacego Jeża jako wielkiego
biskupa, budowniczego Kościoła koszalińskiego. Zarazem jako męczennika. Męczennika,
który nie przeżywał swego męczeństwa jako bohaterstwa, ale jako zwyczajny odcinek
losu ludzkiego.
Abp Damian Zimoń
Kiedy
zapraszaliśmy bp. Ignacego do Rzymu przekonując go, że skoro obchodzi 70. rocznicę
święceń kapłańskich, to warto pojechać od razu się do tego pomysłu zapalił. Powiedział
nawet: no jak wam umrę, to mnie przywieziecie. Przyjechał i brał udział we wszystkich
spotkaniach, jeszcze w poniedziałek wieczorem ostatnią Mszę św. odprawiliśmy wspólnie
w bazylice św. Sabiny na Awentynie, przy św. Jacku. Tam złożyliśmy mu życzenia z okazji
jubileuszu kapłaństwa.
Niesamowite jest to, że umarł tutaj wśród swoich. Nie
umarł ani w Katowicach, ani w Koszalinie, gdzie tyle zrobił, ale właśnie na terytorium
neutralnym, a tak ważnym, jakim jest Rzym. Modliliśmy się za niego. Nieraz zastanawiałem
się nad tym, jak przeżyjemy śmierć seniora naszego episkopatu. To był człowiek niezwykle
lubiany. Jeszcze niedawno miał pełne humoru rekolekcje dla biskupów. A pomysł tego,
żeby to właśnie je prowadził zrodził się w Piekarach. Bp Jeż był bardzo przywiązany
do Matki Boskiej Piekarskiej.
On nigdy nie narzekał. Nawet jak wspominał swój
pobyt w Dachau. Wiele razy o tym mówił i pisał, ale nie w kategoriach dramatycznych,
ale zawsze z ogromną nadzieją. Był optymistą, pozostał uśmiechnięty do końca swoich
dni. Myślę, żpe to nie jest przypadek, że zmarł w Rzymie właśnie 16 października.
Jan Paweł niezwykle go szanował.
Śmiało mogę powiedzieć, że zmarł jeden z
najbardziej zasłużonych kapłanów archidiecezji katowickiej i członków polskiego episkopatu.
To na jego barkach spoczęło organizowanie nowo powstałej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
Mówi się, że pierwszy biskup jest „męczennikiem diecezji”. On był nim naprawdę. Przeszedł
Dachau, potem były prześladowania komunistów. Mimo to kochał ludzi, był im oddany,
zawsze uśmiechnięty. Tę cechę wyniósł z domu. Jego matka była kobietą zawsze radosną
i rozmodloną.
Abp Alfons Nossol
Rano zamieniliśmy jeszcze
ostatnie słowa. Przy śniadaniu powiedział do mnie: jak cię widzę to od razu myślę
o ewangelicznej radości życia. Odpowiedziałem na to: a ja uczę się od księdza biskupa
dojrzałości chrześcijańskiej. Skwitował to z uśmiechem: no, nie przesadzaj!. I tak
żeśmy się rozstali.
Dla mnie był przykładem prawdziwego chrześcijanina. Mimo
trudnego doświadczenia Dachau nigdy nie przestał być optymistą. Dal niego ustawą zasadniczą
bycia chrześcijaninem była Ewangelia. Radość wypływającą z chrześcijaństwa głosił
całym swym życiem. Nawet w tym piekle, jakim był obóz koncentracyjny. Nawet tam dostrzegał
wiele dobroci zarówno w tych, którzy cierpieli jak i nawet w oprawcach potrafił dostrzec
odruchy ludzkie czy chrześcijańskie. Pomagał tym, którym pomagać nie wolno było. Załatwiał
im lekarstwa. Strażnicy przymykali na to oczy.
Pamiętam jak wspominał Wigilię
Bożego Narodzenia w Dachau. Był wtedy szefem izby chorych. Ubłagał komendanta SS i
ten przyniósł mu hostie i butelkę wina. Wychodząc dodał: „musicie się spieszyć, mnie
nie będzie przez dwie godziny. Tym, którzy was pilnują dałem wolne. Odprawiajcie Mszę
byle szybko”. Bp Jeż zaprosił na tę niezwykłą Eucharystię wszystkich, którzy chcieli
i mogli się ruszać. Skazańcy wracając do swych baraków zabierali ze sobą Komunię Św.
Przeżył to Boże Narodzenie, jakby było pierwszym w jego życiu. Myślę, że właśnie dlatego,
że w tym ziemskim piekle obozowym spotkał się z prawdziwie ludzkimi odruchami zawsze
miał nadzieję i tej nadziei uczył nas, młodszych księży i biskupów. On nigdy nie rozpaczał.
Nawet w mrokach ciemności dostrzegał przebłyski światłości. Powtarzał, że nadziei
nigdy nie wolno porzucić.
Bp Wiktor Skworc
Siedzieliśmy dzisiaj o szóstej rano przy tym samym
stole przy śniadaniu. Był zmęczony, ale był optymistyczny i chciał uczestniczyć w
tym drugim dniu naszej pielgrzymki. Pan Bóg chciał jednak inaczej i dzisiaj jego pielgrzymka
dobiegła kresu tutaj właśnie, w Rzymie. 16 października jest dla nas ważną datą. Pamiętamy
Księdza Bp. Ignacego jako pielgrzyma, którego ziemska wędrówka rozpoczęła się na terenie
diecezji tarnowskiej.
Urodził się dzień przed rozpoczęciem I wojny światowej
w Radomyślu Wielkim. Żartując mówił, że to nie dlatego wojna wybuchła, że się urodził.
A potem losy wojenne rzuciły jego rodziców na Morawy, gdyż ojciec był urzędnikiem
austriackim. Mieszkali na Morawach, a po wojnie znaleźli się w Katowicach. Wielu się
on kojarzy ze Śląskiem, bo tam się wykształcił, tam został kapłanem, stamtąd poszedł
na biskupstwo. Stał się biskupem pomocniczym w Gorzowie a potem biskupem w Koszalinie,
ale urodził się na terenie diecezji tarnowskiej i myśmy o tym pamiętali. Parę lat
temu, kiedy obchodził swoje 90 urodziny był naszym gościem. Właśnie w Radomyślu Wielkim
celebrował Mszę św., spotkał się ze swoimi rodakami w tamtej parafii. Tam umieściliśmy
przy chrzcielnicy tablicę, która upamiętniała fakt jego urodzin i to, że był pierwszym
biskupem koszalińskim po właściwie tysiącletniej przerwie, kiedy struktura kościelna
została zreorganizowana w 1972 roku.
Bp Ignacy Jeż to senior polskiego episkopatu,
niezwykły człowiek. Do końca przeżył obóz w Dachau, miał wielki kult do św. Józefa.
Właściwie jemu przypisywał swoje wyzwolenie. A przeżył obóz także dzięki temu, że
Pan Bóg go obdarzył niezwykłą psychiką. Był optymistą w każdej sytuacji, choć życie
mu nie szczędziło sytuacji trudnych. Kiedy patrzymy dzisiaj, już z innej perspektywy
na jego życie, to musimy dziękować Panu Bogu, że nam dał poznać Księdza Bp. Ignacego,
który do końca tryskał optymizmem i zachęcał nas do wielkiej ufności Bogu. Właściwie
tę ufność praktykował w swojej posłudze kapłańskiej i biskupiej. Przecież biskupem
pomocniczym w Gorzowie został w czasach komunistycznych. Potem w trudnych czasach
budował podstawy diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
Dla mnie to człowiek
niezwykły, przyjaciel. Mieliśmy plany już naszkicowane na rok 2008. Miał nas gościć
na początku stycznia właśnie w Koszalinie. Mówiliśmy o tym, że się wybieramy na to
spotkanie z nim, żeby go jeszcze bardziej uczcić, uszanować. Pan Bóg chciał inaczej.
Pozostanie w naszej pamięci jako niezwykły człowiek, niezwykły pasterz, jako niezwykle
życzliwy przyjaciel.