2007-08-13 16:26:47

Benedykt XVI o współczesnej mentalności


Duszpasterze mający ukazywać ludziom Boga sami wielokrotnie muszą stawiać sobie pytanie o Jego obecność, o to gdzie Go znaleźć. To jedno z kluczowych pytań posługi księdza. O wyzwania współczesnego duszpasterstwa pytali Benedykta XVI kapłani diecezji Belluno-Feltre i Treviso. Powracając do problematyki poruszonej podczas wakacyjnego spotkania 24 lipca prezentujemy papieską odpowiedź na pytanie o pracę z młodzieżą w czasach coraz większego egoizmu.

Ojcze Święty, młodzież jest naszą przyszłością i nadzieją. Często jednak nie patrzy ona na życie w kategoriach możliwości, ale trudu; nie patrzy na nie jako na dar dla siebie i innych, ale jako na coś, co od razu trzeba skonsumować; nie jako na projekt, który trzeba realizować, ale jako na błąkanie się bez celu. Dzisiejsza mentalność wpaja młodym przekonanie, że mają być zawsze szczęśliwi i doskonali. Konsekwentnie nawet małe niepowodzenia i trudności jawią się nie jako czynniki wzrostu, ale jako porażki. To wszystko często skłania ich do czynów nieodwracalnych, jak samobójstwo, boleśnie raniących tych, którzy ich kochają, jak i całe społeczeństwo. Co chciałby Ojciec Święty powiedzieć nam, wychowawcom, którzy często czujemy się jak ze związanymi rękami, bez odpowiedzi?

„Wydaje mi się, że przedstawił ksiądz precyzyjny opis życia, w którym Bóg się nie pojawia. W pierwszej chwili wydaje się, że nie potrzebujemy Boga, co więcej, że bez Boga bylibyśmy bardziej wolni, a świat miałby więcej przestrzeni. Po pewnym czasie jednak widzimy, co dzieje się w nowych pokoleniach, kiedy Bóg znika. Jak to ujął Nietzsche, „gdy wielkie światło zanika, gdy gaśnie słońce”. Wówczas życie staje się rzeczą przypadkową, staje się rzeczą i muszę się starać zrobić z nią to, co się wydaje najlepsze, użyć go, jakby miało to prowadzić do szczęścia natychmiastowego, namacalnego, możliwego.

Wielki problem jednak w tym, że jeśli Boga nie ma, jeśli nie jest Stworzycielem również mojego życia, to w rzeczywistości życie jest zwyczajną cząstką ewolucji, niczym innym, i samo z siebie nie ma sensu. Moim obowiązkiem staje się z kolei nadanie sensu tej części istnienia. Obecnie w Niemczech, ale i w Stanach Zjednoczonych, dostrzegam dosyć zajadłą debatę pomiędzy tzw. kreacjonizmem i ewolucjonizmem, przedstawianymi w taki sposób, jakby były wykluczającymi się alternatywami: jakoby ten kto wierzy w Stwórcę, nie mógł przyjmować ewolucji, a ten kto głosi ewolucję – musiał wykluczać Boga. Takie przeciwstawienie jest absurdem, gdyż z jednej strony istnieje wiele naukowych dowodów na korzyść ewolucji jawiącej się jako rzeczywistość, którą musimy zauważyć i która ubogaca naszą znajomość życia oraz istnienia jako takiego. Teoria ewolucji nie odpowiada jednak na wszystkie pytania. Nie odpowiada zwłaszcza na wielkie pytanie filozoficzne: skąd wszystko pochodzi? I jak rozpoczął się proces, który ostatecznie doprowadził do człowieka? Wydaje mi się to bardzo ważne i to chciałem wskazać także w moim wykładzie w Ratyzbonie, aby rozum bardziej się otworzył, aby dostrzegł te dane, ale zauważył również, iż nie są one wystarczające do wyjaśnienia całej rzeczywistości. To nie wystarcza, gdyż nasz rozum jest szerszy. Może także dostrzec, że sam rozum nie jest w istocie czymś nieracjonalnym, wytworem nieracjonalności, ale że wszystko poprzedza rozum, zamysł stwórczy, i że my jesteśmy rzeczywiście odbiciem zamysłu stwórczego. Jesteśmy chciani i zamierzeni, a więc istnieje idea, która mnie poprzedza, zamysł, który mnie poprzedza i który winienem odkryć i za nim pójść, który ostatecznie nadaje sens mojemu życiu. To, jak mi się wydaje, jest pierwszy punkt: odkryć, że moje istnienie jest naprawdę rozumne, jest zamierzone, ma sens, a moim wielkim zadaniem jest odkrycie tego sensu, życie nim i tym samym włączenie nowego elementu w wielką harmonię kosmiczną, zamierzoną przez Stwórcę. Jeśli tak jest, to również to, co trudne prowadzi do dojrzałości, włączone jest w proces rozwoju mojego własnego istnienia, które ma sens od momentu poczęcia, aż po ostatnią chwilę życia. Możemy poznać tę rzeczywistość zamysłu poprzedzającego nas wszystkich, możemy też odkryć sens bólu i cierpienia. Oczywiście, istnieje też rodzaj bólu, którego winniśmy unikać i wykorzeniać go ze świata: ogrom niepotrzebnego bólu zadawanego przez dyktatury, błędne systemy, przez nienawiść czy przemoc. Jednak w bólu zawiera się również głęboki sens. Nasze życie może osiągnąć dojrzałość tylko wówczas, gdy zdołamy nadać sens bólowi i cierpieniu. Przede wszystkim powiedziałbym, że nie ma miłości bez bólu, gdyż miłość zawsze zakłada rezygnację z siebie, pozostawienie siebie, akceptację drugiego w jego odmienności, zakłada dar z siebie, czyli swoiste wyjście z siebie samego. To wszystko dzieje się w bólu i cierpieniu, jednak właśnie w tym cierpieniu zatracania siebie dla drugiego, dla osoby ukochanej, a więc dla Boga, staję się wielki, a moje życie odnajduje miłość, a w miłości – swój sens. Nierozłączność miłości i bólu, miłości i Boga – te elementy powinny zapadać we współczesną mentalność, by pomagać nam żyć. Powiedziałbym, że w tym znaczeniu ważne jest prowadzenie młodych do odkrywania Boga, do odkrywania prawdziwej miłości, która staje się wielka właśnie w wyrzeczeniu; a poprzez to do odkrywania wewnętrznego dobra cierpienia, które czyni mnie wolniejszym i większym. Oczywiście, aby pomóc młodym odkryć te elementy, zawsze potrzeba towarzystwa. Czy to będzie parafia, Akcja Katolicka, czy ruch – tylko we wspólnocie z innymi zdołamy odkryć również w nowych pokoleniach ten wielki wymiar naszego życia”.

jp/RV







All the contents on this site are copyrighted ©.