Kościół i Sobór, a raczej pokolenie Vaticanum II i jego rozterki – to niezwykle ważny
temat podjęty przez Benedykta XVI podczas wtorkowego spotkania z włoskim duchowieństwem.
Dziś prezentujemy najbardziej rozległe z zadanych Papieżowi pytań...
Wydaje
mi się niemal banalne i ubogie to, o co chcę spytać. Chodzi o słowo
dla księży z mojego pokolenia, dla nas, którzy przygotowywaliśmy się
w czasie Soboru. Ruszyliśmy potem z entuzjazmem i może nawet rościliśmy sobie, że
zmienimy świat. Niemało też pracowaliśmy. Dziś nie jest nam łatwo, bo jesteśmy zmęczeni,
wiele marzeń nie spełniło się, a także dlatego, że czujemy się trochę wyizolowani.
Starsi mówią nam: „Widzicie, myśmy mieli rację. Trzeba było działać ostrożniej”. A
młodzi uważają czasem, że „tęsknimy za Soborem”. Moje pytanie jest następujące: Czy
możemy coś jeszcze dać naszemu Kościołowi, zwłaszcza przez to przywiązanie do ludzi,
którym, jak się wydaje, odznaczaliśmy się? Proszę nam pomóc odzyskać nadzieję i pogodę
ducha.
„Dziękuję. To ważne pytanie, które dobrze znam. Ja również przeżywałem
czasy Soboru. Byłem w Bazylice św. Piotra z wielkim entuzjazmem. Widziałem, jak otwierały
się nowe bramy. Rzeczywiście wydawało się, że jest to nowa Pięćdziesiątnica, podczas
której Kościół może na nowo przekonać ludzkość po oddaleniu świata od Kościoła w XIX
i XX wieku. Wydawało się, że Kościół i świat znowu się spotkają, że odrodzi się świat
chrześcijański i Kościół naprawdę otwarty na świat. Mieliśmy wiele nadziei, ale w
rzeczywistości sprawy okazały się trudniejsze. Pozostaje jednak wielkie dziedzictwo
Soboru, który otworzył nową drogę. Jest to zawsze «magna charta» drogi Kościoła,
bardzo istotna i podstawowa. Dlaczego jednak sprawy poszły w taki sposób?”
„Chciałbym
zacząć od spostrzeżenia historycznego. Czasy posoborowe zawsze były bardzo trudne.
Po wielkim Soborze Nicejskim – który dla nas stanowi podstawę naszej wiary, gdyż składamy
wyznanie wiary sformułowane w Nicei – nie doszło do pojednania i jedności, jak miał
nadzieję Konstantyn, promotor tego wielkiego Soboru. Zaistniała sytuacja naprawdę
chaotyczna sporu wszystkich przeciwko wszystkim. Św. Bazyli w swym traktacie o Duchu
Świętym porównuje sytuację Kościoła po Soborze Nicejskim z bitwą morską w nocy, kiedy
już nikt nikogo nie rozpoznaje, ale wszyscy są przeciwko wszystkim. Była to rzeczywiście
sytuacja całkowitego chaosu. Tak opisuje w ciemnych barwach dramat okresu po Soborze
Nicejskim św. Bazyli. Po 50 latach do udziału w pierwszym Soborze Konstantynopolskim
cesarz zaprosił św. Grzegorza z Nazjanzu, a ten odpowiedział: «Nie przybędę, bo znam
te sprawy. Wiem, że po wszystkich Soborach powstaje tylko zamieszanie i walki». I
nie przybył. Z tej perspektywy nie powinny być dla nas tak wielkim zaskoczeniem trudności
z «przetrawieniem» Soboru z jego wielkim przesłaniem. Wprowadzenie go w życie Kościoła,
przyjęcie go tak, by stał się życiem Kościoła, zasymilowanie go w różnorodnej rzeczywistości
Kościoła jest cierpieniem, a tylko w cierpieniu dokonuje się wzrost. Wzrastanie wiąże
się zawsze także z cierpieniem, gdyż jest przejściem z jednego stanu do drugiego”.
„Konkretnie w okresie posoborowym musimy zauważyć dwie cezury historyczne.
Cezura roku 1968 była początkiem czy – gotów byłbym powiedzieć – eksplozją wielkiego
kryzysu kulturowego Zachodu. Minęło pokolenie pierwszego okresu powojennego. Po tylu
zniszczeniach, widząc okropności wojennych zmagań, konstatując dramat wielkich ideologii,
które prowadziły ludzi ku przepaści wojny, my – należący do tego pokolenia – odkryliśmy
na nowo chrześcijańskie korzenie Europy i zaczęliśmy odbudowywać ją kierowani tymi
wielkimi inspiracjami. Ale po przejściu tego pokolenia widać też było wszystkie niepowodzenia,
braki tej odbudowy, wielką nędzę świata. Wtedy wybucha kryzys zachodniej kultury,
powiedziałbym: rewolucja kulturalna, która dąży do radykalnych zmian. Mówi się: przez
dwa tysiące lat chrześcijaństwa nie stworzyliśmy lepszego świata. Musimy zacząć od
zera w sposób absolutnie nowy. Marksizm wydaje się naukową receptą, by stworzyć wreszcie
nowy świat. I w tym poważnym, wielkim starciu między nową, zdrową nowoczesnością,
jakiej chciał Sobór, a kryzysem nowoczesności, wszystko stało się trudne jak po pierwszym
Soborze w Nicei. Część uważała, że właśnie tej rewolucji kulturalnej chciał Sobór.
Identyfikowała tę nową marksistowską rewolucję kulturalną z wolą Soboru. Mówiła: «To
jest Sobór. Wprawdzie w swym dosłownym brzmieniu jego teksty są trochę przestarzałe,
ale za słowami pisanymi stoi ten właśnie duch. To jest wola Soboru, tak mamy robić».
Z drugiej strony oczywiście pojawiła się reakcja: «W ten sposób niszczycie Kościół».
Była to albo bezwzględna reakcja przeciwko Soborowi, antysoborowość, albo – nazwijmy
tak – nieśmiałe, pokorne dążenie do realizacji prawdziwego ducha Soboru. I jak mówi
przysłowie, «kiedy wali się drzewo, jest wielki hałas, ale kiedy rośnie bór, nic nie
słychać, bo rozwija się bezgłośny proces». Tak więc równocześnie z tymi wielkimi hałasami
błędnego progresizmu, antysoborowości bardzo cicho, z licznymi cierpieniami i licznymi
stratami w budowaniu nowego przejścia kulturowego wzrasta droga Kościoła.”
„Drugą
cezurą jest rok 1989. Nastąpił upadek reżimów komunistycznych, jednak odpowiedzią
nie był powrót do wiary, jak można się było może spodziewać. Nie odkryto, że to właśnie
Kościół z autentycznie rozumianym Soborem dał odpowiedź. Odpowiedzią był natomiast
totalny sceptycyzm, tzw. postmodernizm. Nic nie jest prawdziwe, każdy ma sobie po
swojemu układać życie. Rozpowszechnia się materializm, ślepy pseudoracjonalistyczny
sceptycyzm, który prowadzi do narkomanii, do tych wszystkich znanych nam problemów
i znowu zamyka drogę wierze, gdyż jest tak prosta, tak oczywista. Nic nie jest prawdziwe,
prawda jest nietolerancyjna, nie można za nią iść. Oto w kontekście tych dwóch przełomów
w kulturze, z których pierwszym jest rewolucja kulturalna 1968 roku, a drugim wpadnięcie
w nihilizm po roku 1989, Kościół z pokorą podejmuje swoja drogę między namiętnościami
świata a chwałą Bożą. Na tej drodze winniśmy cierpliwie wzrastać i nauczyć się na
nowo, co to znaczy wyrzec się triumfalizmu. Sobór wezwał do wyrzeczenia się triumfalizmu.
Chodziło mu o barok, o wszystkie te wielkie kultury Kościoła. Powiedziano: rozpoczynamy
sposób nowoczesny, nowy. Wyrósł jednak inny triumfalizm, polegający na myśleniu: my
teraz działamy, znaleźliśmy drogę i na niej znajdziemy nowy świat. Jednak pokora krzyża,
Chrystusa ukrzyżowanego wyklucza także ten triumfalizm. Mamy wyrzec się triumfalizmu,
według którego teraz rodzi się rzeczywiście wielki Kościół przyszłości. Kościół Chrystusowy
jest zawsze pokorny, a właśnie w ten sposób jest wielki i radosny.”
„Wydaje
mi się bardzo ważne, że teraz możemy zobaczyć otwartymi oczyma, ile również rzeczy
pozytywnych wyrosło w okresie posoborowym: w odnowie liturgii, w synodach rzymskich,
synodach ogólnoświatowych, synodach diecezjalnych, w strukturach parafialnych, we
współpracy, w nowej odpowiedzialności świeckich, w wielkiej współodpowiedzialności
międzykulturowej i międzykontynentalnej, w nowym doświadczaniu katolickości Kościoła,
w jednomyślności, która wzrasta w pokorze, a jednak jest prawdziwą nadzieją świata.
W ten sposób mamy, jak sądzę, odkrywać wielkie dziedzictwo Soboru, jakim nie jest
duch wyszukiwany poza tekstami, ale właśnie wielkie teksty soborowe, odczytane teraz
na nowo w oparciu o doświadczenia, jakie mieliśmy i jakie przyniosły owoce w tylu
ruchach, tylu nowych wspólnotach zakonnych.”
„Do Brazylii leciałem wiedząc,
jak szerzą się tam sekty i jak Kościół katolicki wydaje się nieco sklerotyczny. Kiedy
już tam jednak przybyłem, zobaczyłem, że prawie codziennie rodzi się tam nowa wspólnota
zakonna, nowy ruch kościelny. Nie rosną tylko sekty. Rośnie Kościół z nowymi rzeczywistościami
pełnymi żywotności. Nie wypełniają one statystyk – to fałszywa nadzieja, statystyka
nie może być naszym bożkiem – ale rosną w duszach i tworzą radość wiary, obecność
Ewangelii. W ten sposób tworzą również prawdziwy rozwój świata i społeczeństwa. Wydaje
mi się zatem, że wielką pokorę Ukrzyżowanego, Kościoła – który jest zawsze pokorny
i zawsze napotyka na sprzeciw wielkich potęg gospodarczych, militarnych i innych –
powinniśmy uczyć się łączyć z prawdziwym triumfalizmem katolickości, która wzrasta
we wszystkich wiekach. Wzrasta również dzisiaj obecność Ukrzyżowanego, który zmartwychwstał,
ale zachowuje swe rany. Jest zraniony, ale właśnie w ten sposób odnawia świat, daje
swoje tchnienie, które odnawia też Kościół mimo całego naszego ubóstwa. I powiedziałbym,
że w tej pokorze krzyża i zarazem radości Pana zmartwychwstałego, który w Soborze
dał nam wielki drogowskaz, możemy iść naprzód radośni i pełni nadziei.”