Około miliona Polaków – jak się oblicza – pomagało na różne sposoby prześladowanym
w czasie II wojny światowej Żydom. Nieraz się podkreśla, że Polska była jedynym krajem,
gdzie hitlerowcy za wszelką pomoc niesioną ofiarom ich antysemickiej furii karali
śmiercią. Ratujący Żydów ustawicznie narażali się na śmierć, a wraz z nimi całe ich
rodziny. Tysiące Polaków zapłaciło za to życiem. Wśród tych, którzy podczas okupacji
okazali serce Żydom, byli też ludzie uważani za antysemitów – zwłaszcza pozostający
pod wpływem ideologii Romana Dmowskiego, w którego poglądach antysemityzm wyraźnie
dochodził do głosu. Wielu przedwojennych, rzeczywistych czy tylko domniemanych „antysemitów”
wobec zagłady Żydów zajęło zgoła nie antysemicką postawę.
Jednym z ludzi głośno
wypowiadających się w okresie międzywojennym przeciw dominacji gospodarczej Żydów
w Polsce był ks. Marceli Godlewski. Tak skonfrontował jego przedwojenną postawę z
późniejszą pracą w warszawskim getcie prof. Ludwik Hirszfeld w swojej autobiograficznej
„Historii jednego życia”: „Ongiś bojowy antysemita, kapłan wojujący w piśmie i słowie.
Ale gdy los zetknął go z tym dnem nędzy, odrzucił precz swoje nastawienie i cały żar
swego kapłańskiego serca poświęcił Żydom”.
Ten wybitny lekarz, twórca polskiej
szkoły immunologii, osadzony w getcie z racji swego żydowskiego pochodzenia – choć
już nie od pierwszego pokolenia katolik – cały rozdział swych wspomnień poświęca miejscu,
gdzie prał. Godlewski był proboszczem. Nosi on tytuł: „W cieniu kościoła Wszystkich
Świętych”. Hirszfeld przytacza też opinię, jaką o kapłanie wydał stojący wówczas na
czele żydowskiej gminy wyznaniowej w Warszawie Adam Czerniaków: „Prezes opowiadał,
jak się prałat rozpłakał w jego gabinecie, gdy mówili o żydowskiej niedoli, i jak
się starał pomóc i tej niedoli ulżyć. Mówił on, ile ten ksiądz, były antysemita, serca
Żydom okazywał”.
Przedwojennej postawy ks. Godlewskiego nie można nazywać bez
zastrzeżeń „antysemityzmem”. Był on urodzonym społecznikiem. Z problemami środowiska
robotniczego zetknął się najpierw w Łodzi. Polemizował tam z wpływami religijnymi
i germanizatorskimi ewangelickich pastorów. Potem szerzył zasady katolickiej nauki
społecznej w Warszawie, gdzie utworzył stowarzyszenia Robotników Chrześcijańskich,
Służących i Stróżów Domowych. W roku 1915 został tam proboszczem parafii Wszystkich
Świętych, gdzie było wielu Żydów, i to bogatszych, bo żydowska biedota mieszkała na
Lesznie. Ksiądz-społecznik bronił pracowników przed wyzyskiwaczami – także, choć przecież
nie wyłącznie, żydowskimi. Gdy zwalczał żydowską dominację w życiu gospodarczym, czynił
to w trosce o rozwój polskiego rzemiosła i handlu.
W listopadzie 1940 r. kościół
Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim znalazł się za murami getta. Ks. Godlewski
dobrowolnie pozostał. Otaczał opieką duszpasterską osadzonych w getcie chrześcijan
żydowskiego pochodzenia i żydów przyjmujących tam chrzest, a pomocą charytatywną służył
wszystkim niezależnie od wyznania. Czynił to z narażeniem życia. Karmił głodnych,
ratował dzieci, organizując przerzuty na „aryjską stronę” pod opiekę polskich rodzin.
Zmarł jako 80-letni starzec w pierwszych powojennych miesiącach.
Z ramienia
Polski Podziemnej zagrożonych zagładą ratowała Rada Pomocy Żydom. Pod kryptonimem
Żegota współdziałali w niej Polacy – zarówno działacze katoliccy, jak socjaliści czy
lewicowi liberałowie – oraz Żydzi. Należał do niej Władysław Bartoszewski, który w
książce „Warto być przyzwoitym” pisze: „Rozdział żydowski w moim życiu zawdzięczam
jednej małej ulotce, której autorka ukrywała się wtedy pod pseudonimem. Była to Zofia
Kossak, która właśnie latem 1942 r. napisała: «Wobec zbrodni nie wolno pozostawać
biernym. Kto z nami tego protestu nie popiera, nie jest katolikiem». Z pomocą całego
łańcucha pośredników udało mi się nawiązać kontakt z autorką. Zapytała mnie wprost,
czy byłbym gotów zrobić coś dla prześladowanych Żydów”.
Katolicka pisarka utworzyła
we wrześniu 1942 r. Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom, który w grudniu przekształcił
się w działającą aż do roku 1945 Radę. Współzałożycielką była Wanda Krahelska-Filipowicz,
związana z Polską Partią Socjalistyczną podobnie jak zaproponowana niedawno do pokojowej
nagrody Nobla Irena Sendlerowa, która prowadziła warszawski oddział Żegoty ratujący
żydowskie dzieci. Bezpośrednim impulsem do powstania organizacji był wspomniany przez
Bartoszewskiego protest Zofii Kossak: „W ghetcie warszawskim, za murem odcinającym
od świata, kilkaset tysięcy skazańców czeka na śmierć. Nie istnieje dla nich nadzieja
ratunku, nie nadchodzi znikąd pomoc. Ulicami przebiegają oprawcy, strzelając do każdego,
kto się ośmieli wyjść z domu. Strzelają podobnie do każdego, kto stanie w oknie. Na
jezdni walają się niepogrzebane trupy. Dzienna przepisowa ilość ofiar wynosi 8-10
tys. Policjanci żydowscy obowiązani są dostarczyć ich do rąk katów niemieckich. Jeśli
tego nie uczynią, zginą sami. Dzieci nie mogące iść o własnych siłach są ładowane
na wozy. Ładowanie odbywa się w sposób tak brutalny, że mało które dojeżdża do rampy.
Matki patrzące na to dostają obłędu. Ilość obłąkanych z rozpaczy i grozy równa się
ilości zastrzelonych.
Na rampie czekają wagony kolejowe. Kaci upychają w nich
skazańców po 150 w jednym. Na podłodze leży gruba warstwa wapna i chloru polana wodą.
Drzwi wagonu zostają zaplombowane. Czasem pociąg rusza zaraz po załadowaniu, czasem
stoi na bocznym torze dobę, dwie... To nie ma już dla nikogo żadnego znaczenia. Z
ludzi stłoczonych tak ciasno, ze umarli nie mogą upaść i stoją nadal ramię w ramię
z żyjącymi, z ludzi konających z wolna w oparach wapna i chloru, pozbawionych powietrza,
kropli wody, pożywienia - i tak nikt nie pozostanie przy życiu. Gdziekolwiek, kiedykolwiek
dojadą śmiertelne pociągi - zawierać będą tylko trupy...
Wobec tej męki wyzwoleniem
stałby się rychły zgon. Oprawcy to przewidzieli. Wszystkie apteki na terenie ghetta
zostały zamknięte, by nie dostarczyły trucizny. Broni nie ma. Jedyne co pozostaje,
to rzucanie się z okien na bruk. Toteż bardzo wielu skazańców wymyka się katom w ten
sposób.
To samo co w ghetcie warszawskim odbywa się od pół roku w stu mniejszych
i większych miasteczkach i miastach polskich. Ogólna liczba zabitych przenosi już
milion, a cyfra ta powiększa się z każdym dniem. Giną wszyscy. Bogacze i ubodzy, starce,
kobiety, mężczyźni, młodzież, niemowlęta, katolicy umierający z Imieniem Jezusa i
Maryi, równie jak starozakonni. Wszyscy zawinili tym, że się urodzili w narodzie żydowskim,
skazanym na zagładę przez Hitlera”.
Pisarka oskarża wszystkich, którzy okazali
się obojętni na zagładę – tak światowe mocarstwa, jak też własnych rodaków i nawet
samych Żydów, oczywiście tych z krajów nie objętych niemiecką okupacją: „Świat patrzy
na tę zbrodnię, straszliwszą niż wszystko co widziały dzieje - i milczy. Rzeź milionów
bezbronnych ludzi dokonywa się wśród powszechnego, złowrogiego milczenia. Milczą kaci,
nie chełpią się tym, co czynią. Nie zabierają głosu Anglia ani Ameryka, milczy nawet
wpływowe międzynarodowe żydostwo, tak dawniej przeczulone na każdą krzywdę swoich.
Milczą i Polacy. Polscy polityczni przyjaciele Żydów ograniczają się do notatek dziennikarskich,
polscy przeciwnicy żydów objawiają brak zainteresowania dla sprawy im obcej. Ginący
żydzi otoczeni są przez samych umywających ręce Piłatów. Tego milczenia dłużej tolerować
nie można. Jakiekolwiek są jego pobudki - jest ono nikczemne. Kto milczy w obliczu
mordu - staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia - ten przyzwala”.
Zofia
Kossak nie waha się użyć wprost antysemickich sformułowań. Powołuje się na polski
interes narodowy: „Zabieramy przeto glos my, katolicy-Polacy. Uczucia nasze względem
żydów nie uległy zmianie. Nie przestajemy ich uważać za politycznych, gospodarczych
i ideowych wrogów Polski. Co więcej, zdajemy sobie sprawę z tego, że nienawidzą nas
oni więcej niż Niemców, że czynią nas odpowiedzialnymi za swoje nieszczęście. Dlaczego,
na jakiej podstawie, to pozostaje tajemnicą duszy żydowskiej, niemniej jest faktem
nieustannie potwierdzanym. Świadomość tych uczuć jednak nie zwalnia nas z obowiązku
potępienia zbrodni. Nie chcemy być Piłatami. Nie mamy możności czynnie przeciwdziałać
morderstwom niemieckim, nie możemy nic poradzić, nikogo uratować, lecz protestujemy
z głębi serc przejętych litością, oburzeniem i grozą. Protestu tego domaga się od
nas Bóg, Bóg, który nie pozwolił zabijać. Domaga się sumienie chrześcijańskie. Każda
istota, zwąca się człowiekiem, ma prawo do miłości bliźniego. Krew bezbronnych woła
o pomstę do nieba. Kto z nami tego protestu nie popiera - nie jest katolikiem.
Protestujemy
równocześnie jako Polacy. Nie wierzymy, by Polska odnieść mogła korzyść z okrucieństw
niemieckich. Przeciwnie. W upartym milczeniu międzynarodowego żydostwa, w zabiegach
propagandy niemieckiej usiłującej już teraz zrzucić odium za rzeź Żydów na Litwinow
i ... Polaków, wyczuwamy planowanie wrogiej dla nas akcji. Wiemy również, jak trujący
bywa posiew zbrodni. Przymusowe uczestnictwo narodu polskiego w krwawym widowisku,
spełniającym się na ziemiach polskich, może snadnie wyhodować zobojętnienie na krzywdę,
sadyzm i ponad wszystko groźne przekonanie, że wolno mordować bliźnich bezkarnie.
Kto tego nie rozumie, kto dumną, wolną przyszłość Polski śmiałby łączyć z nikczemną
radością z nieszczęścia bliźniego - nie jest przeto ani katolikiem, ani Polakiem”.
Autorka
tych słów z narażeniem życia ratowała Żydów. Więziono ją za to w Oświęcimiu i na warszawskim
Pawiaku. Za działalność w Radzie Pomocy Żydom Zofię Kossak odznaczono po wojnie w
Izraelu medalem „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata”.