Abp Kowalczyk dla KAI: wydaje się, że abp Wielgus nie podał pełnego obrazu
swej współpracy z SB (wywiad)
Nuncjusz Apostolski w Polsce, arcybiskup Józef Kowalczyk w wywiadzie dla KAI przyznaje,
że abp Stanisław Wielgus zataił przed Ojcem Świętym fakt swej współpracy ze służbą
bezpieczeństwa PRL. Nuncjusz szczegółowo wyjaśnia procedury towarzyszące wyborowi
biskupów. Przyznaje też, że w przyszłości istniejące akta, dotyczące kandydatów do
posługi biskupiej powinny być badane. "Od strony działania nominacyjnego interesuje
Stolicę Apostolską tej chwili tylko to: czy kandydat na biskupa był aktywnie wmieszany
w działalność aparatu wywiadowczego czy ubeckiego PRL. Reszta należy do oceny władz
kościelno-państwowych" - wyjaśnia abp Kowalczyk.
Za Katolicką Agencją Informacyjną
podajemy pełen tekst wywiadu z abp. Józefem Kowalczykiem, Nuncjuszem Apostolskim w
Polsce:
KAI: W jaki sposób wyłaniane są kandydatury na biskupów i jakie
procedury - od strony Stolicy Apostolskiej - temu towarzyszą?
Abp Kowalczyk:
Po decentralizacji władzy kościelnej jaka nastąpiła w Kościele powszechnym po Soborze
Watykańskim II, kiedy powstały Konferencje Episkopatu, to one odgrywają istotną rolę
w wyłanianiu kandydatów na biskupów. Każda Konferencja Episkopatu (bądź samodzielnie
biskupi diecezjalni) co 3 lata powinna Stolicy Apostolskiej przesyłać nazwiska kandydatów,
kapłanów których uważa za "godnych do nominacji biskupiej w razie potrzeby".
Praktyka
ta jest powszechnie dziś stosowana w Kościele. Konferencja Episkopatu wysyła do Watykanu
nazwiska, które zbierane są w ten sposób, iż każdy biskup przekazuje nazwiska kandydatów
ze swojej diecezji, a później głosowane są one na spotkaniach biskupów z danej metropolii.
Wreszcie powstaje lista ogólnopolska, która - za pośrednictwem Nuncjatury - przesłana
zostaje do Kongregacji ds. Biskupów oraz do Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej.
Jeśli
konkretny biskup pragnie to zrobić inaczej, to może sam zgłosić Stolicy Apostolskiej
swoich kandydatów. Bywa i tak, że biskupi czynią to przy okazji wizyty "ad limina
apostolorum" w Watykanie.
KAI: Czy dotyczy to także biskupów pomocniczych?
-
Gdy zachodzi potrzeba powołania biskupa pomocniczego w jakiejś diecezji, to biskup
diecezjalny zwraca się listem do papieża, prosząc o biskupa pomocniczego. W tym samym
liście przedstawia konkretne kandydatury. Winny to być osoby ze wspominanej listy.
Stolica Apostolska wyrażą zgodę rozpoczęcia procedury badania każdego z kandydatów
(około 30 osób winno być pytanych odnośnie do każdego z trzech kandydatów), albo odpowiada,
że nie uważa iż jest potrzebny biskup pomocniczy w tej konkretnej diecezji.
KAI:
A jak przedstawia się dalsza procedura dotycząca wyłonienia biskupa diecezjalnego?
-
Jako nuncjusz zwracam się najpierw do Rady Stałej Konferencji Episkopatu z prośbą
o przedstawienie kandydatów, których to gremium uważa za godnych na daną diecezję.
Wówczas każdy z członków Rady podaje mi swoje kandydatury.
O to samo proszę
biskupów z danej metropolii, radę kapłańska i radę konsultorów jak również pewne inne
osoby cieszące się zaufaniem. W sumie prośbę taką otrzymuje z Nuncjatury około 100
osób. Wszyscy w określonym terminie obowiązani są przesłać po kilka kandydatur wraz
z ich szczegółową charakterystyką. Zgłoszeniu towarzyszy bogate uzasadnienie kwalifikacji
proponowanych kandydatów. Chodzi tu o kwalifikacje moralne, duchowe intelektualne,
związane z kulturą bycia, opis dotychczasowych osiągnięć i pracy duszpasterskiej,
itd. Zgłaszający mają także obowiązek scharakteryzować najważniejsze potrzeby duszpasterskie
danej diecezji i uzasadnić, w jaki sposób proponowana przez nich kandydatura mogłaby
sprostać tym zadaniom. Konsultowane osoby proszone są, aby wszystko to zachowały w
tajemnicy.
Następnie spośród tych bardzo wielu kandydatów, jakich otrzymałem,
wyłaniam tych, którzy najczęściej się pojawiają oraz których charakterystyki wydają
się najbardziej adekwatne. Tworzę listę wedle kolejności przydatności do sprawowania
zamierzonej funkcji.
Kolejnym krokiem nuncjusza jest konsultacja ponad 30
osób na temat każdego z pierwszej piątki kandydatów. Konsultowane są osoby najwyższego
zaufania: duchowne i świeckie. Konsultacja ta polega na wyczerpującej odpowiedzi na
przesłaną przeze mnie specjalną ankietę, w której figuruje ponad 30 szczegółowych
pytań. Na każde z nich należy odpowiedzieć na piśmie zgodnie z sumieniem.
Odpowiedzi
te są przedmiotem bardzo poważnej analizy. W końcu wyłaniam listę osób, które otrzymały
najlepsze opinie i w ich świetle wydają się najbardziej odpowiednimi kandydatami.
Na początku tej listy figuruje trójka kandydatów (Terno), która otrzymała najwięcej
pozytywnych opinii. Dodatkowo pytam członków Rady Stałej Episkopatu o opinię o tych,
którzy figurują na początku listy. Te wszystkie konsultacje odbywają się na piśmie
i są przesyłane do Nuncjatury drogą oficjalną.
Cała ta dokumentacja zostaje
następnie przekazana Stolicy Apostolskiej. Jest to lista konkretnych nazwisk, wraz
z pełnym uzasadnieniem i dodatkową dokumentacją. Lista ta dociera w dwa miejsca w
Watykanie: do Kongregacji ds. Biskupów oraz do Sekretariatu Stanu.
KAI:
A czy Ksiądz Arcybiskup dodaje do tego jeszcze jakieś swoje kandydatury?
-
Nie, nie ma takiej praktyki, chyba, że zachodzą nadzwyczajne okoliczności.
KAI:
Co się dzieje w Kongregacji ds. Biskupów?
- Szczegółowo analizowany jest
nadesłany materiał i jego streszczenie rozsyłane jest wszystkim członkom i konsultorom
kongregacji. Na sesjach, w których biorą udział członkowie kongregacji, sprawa jest
dyskutowana, co kończy się głosowaniem.
Na jego podstawie wyłaniana jest kolejna
trójka (Terno) kandydatur, jakie przedstawione zostają następnie Ojcu Świętemu. "Terno"
kongregacji nie musi pokrywać z tym "Terno", jakie zostało przesłane z Polski.
KAI:
Jakie kryteria stosuje Kongregacja ds. Biskupów?
- Członkowie kongregacji
oceniają kandydatów w oparciu o swoje rozeznanie co do wymagań stawianych biskupom:
o ich formację, rozumienie "znaków czasu", zdolności duszpasterskie. Wszystko to w
świetle znanych przez nich potrzeb lokalnego Kościoła. Bywa i tak, że kongregacja
umieszcza na czele swego "Terno" kogoś innego niż z tej "trójki" nadesłanej z kraju,
uważając - patrząc z perspektywy - że byłaby to lepsza kandydatura.
KAI:
A jak było w przypadku bp. Stanisława Wielgusa?
- Na liście wysłanej z Nuncjatury
w Warszawie został umieszczony na dalszym kolejnym miejscu.
KAI: Czy bywa,
że Kongregacja ds. Biskupów ma jakieś dodatkowe pytania co do kandydata?
-
Zdarza się, że tak. Wówczas następuje prośba o zapytanie kolejnych osób, często wskazanych
przez samych członków kongregacji. Bywa i tak, że kongregacja sama pyta kogoś bez
pośrednictwa Nuncjatury.
W końcu, po tych żmudnych procedurach, kongregacja
przekazuje swe kandydatury Ojcu Świętemu. Może być przez niego wybrany ktoś z tej
"trójki", może być zaproponowana inna kandydatura bądź sformułowane kolejne pytania
do wyjaśnienia.
KAI: A co dzieje się po podjęciu decyzji przez Ojca Świętego?
-
Wówczas do Nuncjusza przychodzi prośba z Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej o
zapytanie danej osoby czy wyraża zgodę. Zapraszam więc kandydata, przedstawiam mu
całą sprawę oraz argumenty, które stały się przedmiotem konkluzji. Pytam czy zechce
przyjąć to "designatio personae", czyli naznaczenie przez Ojca Świętego.
Podczas
takiej rozmowy zawsze powtarzam, że Ojciec Święty będzie się cieszył, jeśli ksiądz
przyjmie nominację, ale też będzie się cieszył, jeśli z jakiegoś powodu - który nam
nie jest znany - tej nominacji odmówi. Miałem kilka sytuacji, kiedy duchowny, który
choć przeszedł tę skomplikowaną procedurę, w końcu odmówił. Bywa i tak, że ktoś prosi
o czas do zastanowienia. Chodzi tu najczęściej o czas na skontaktowanie się ze swym
ojcem duchownym, czy z lekarzem na temat stanu zdrowia.
Jeśli mój rozmówca
odpowie, że przyjmuje, to przesyłam tę odpowiedź do Watykanu. Wtedy sam kandydat proponuje
termin ogłoszenia nominacji przez Ojca Świętego. Wówczas z Rzymu przychodzi odpowiedź,
że ogłoszenie nastąpi w takim a takim dniu. Wtedy zawiadamiam lokalny Kościół oraz
przygotowuję komunikat dla mediów.
KAI: A kto decyduje o dacie przejęcia
diecezji oraz o ingresie?
- Datę przejęcia diecezji ustala dana osoba
ze swym poprzednikiem lub sama. Ja jestem tylko o tym powiadamiany. Na objęcie urzędu
oraz na ingres są terminy czasowe określone przez odpowiednie kanony Kodeksu Prawa
Kanonicznego: kan. 379 i 382 par.2
KAI: Jeśli chodzi o abp. Stanisława
Wielgusa, czy wszystkie te procedury zostały spełnione?
- Tak, oczywiście.
Został on zaproponowany przez wiele osób. Od dawna był rekomendowany przez KUL i przez
środowisko naukowe z różnych uczelni.
KAI: Informacje o ewentualnej współpracy
ks. Stanisława Wielgusa ze służbą bezpieczeństwa PRL pojawiły się już wczesną jesienią.
Kiedy dotarły one do Księdza Arcybiskupa? Jak Nuncjatura postępuje w sytuacji, kiedy
uzyska takie informacje?
- Jest obowiązana przekazać je Stolicy Apostolskiej.
Jest to na tyle poważna sprawa, że nic nie może być tu ukrywane. Nic, co jest zgodne
z prawdą. Proszę jednak zrozumieć, że bazujemy na informacjach wiarygodnych, a nie
na plotkach.
KAI: Ze źródeł polskiego Episkopatu mieliśmy wiadomość, że
do Watykanu jesienią dotarła informacja, że bp Wielgus przez 20 lat współpracował
z SB i ma status "TW". Czy tak rzeczywiście było? Czy Stolica Apostolska zwróciła
się do bp. Wielgusa z prośbą o wyjaśnienia? Co konkretnie zostało zrobione?
-
Ani KUL, gdzie ks. Wielgus przez dziesięć lat był rektorem, ani diecezja płocka, gdzie
pasterzował przez kolejne siedem lat, nie przesłały nam żadnej informacji, choćby
śladowej o takich ewentualnych podejrzeniach. Od strony ludzi, którzy z nim bardzo
blisko przez lata współpracowali, nie było żadnych takich sugestii.
Kiedy
natomiast pojawiły się te sygnały w prasie, to dyskretnie zwróciliśmy się do Lublina,
bo stamtąd ks. Wielgus się wywodził, z pytaniem o istnienie jakichś akt na jego temat.
Opowiedziano nam, że żadnych dokumentów nie ma.
Nie poprzestałem na tym. Wezwałem
bp. Wielgusa i zapytałem go bezpośrednio jak ta sprawa u niego wygląda. On napisał
szczegółowe wyjaśnienie, które natychmiast zostało przekazane Stolicy Apostolskiej.
Bp Wielgus napisał o swoim wyjeździe do Niemiec, przedstawił całą procedurę
jak uzyskał paszport, itp. Jednak ani jednym słowem nie wspomniał o fakcie podpisania
współpracy.
Wszystkie te zeznania były składane pod przysięgą. Trudno więc
było je podważać. W Kościele przy tego typu procedurach wychodzi się z założenia,
że biskup zeznający pod przysięgą nie może wprowadzić nikogo w błąd. Natomiast my
nie możemy podważać wiarygodności tego, co mówi nam biskup pod przysięgą. Tak więc
Stolica Apostolska była poinformowana o tym wszystkim, co bp Wielgus powiedział o
swojej pracy i swoich kontaktach z SB. Z przekazanej przez Księdza Biskupa wiedzy
nie wynikała żadna współpraca.
KAI: Czy Nuncjatura sprawdziła akta IPN?
-
Wówczas nie. Jako podmiot zagraniczny nie mam prawa wchodzić w wewnętrzne sprawy państwa
polskiego i żądać zdeponowanych w państwowych instytucjach akt dotyczących konkretnych
osób. Do tego są uprawnione zupełnie inne podmioty i urzędy. To one powinny jak najszybciej
reagować i przekazać nam takie informacje, jeśli one istnieją. Myśmy, jako Nuncjatura
na takie dokumenty czekali.
Takie sprawy ma obowiązek przedstawić nam także
zajmująca się tym Kościelna Komisja Historyczna powołana przez Konferencję Episkopatu.
Takie są ustalenia.
Nasza wiedza uległa radykalnej zmianie, kiedy Kościelna
Komisja Historyczna rozpoczęła badania dokumentów zdeponowanych w IPN i potwierdziła
fakt współpracy.
KAI: Ale był to już początek stycznia, kilka dni przed
planowanym ingresem!
- Tak, był to już początek stycznia i dlatego sytuacja
stała się taka nerwowa. Ale proszę pamiętać, że każdy katolik, który o czymś wie,
o jakiejś przeszkodzie dla danego kandydata na biskupa, powinien bezwzględnie o tym
zawiadomić Stolicę Apostolską: poprzez Nuncjaturę lub bezpośrednio. Powtarzam każdy,
czy jest ministrem, czy ambasadorem, czy dziennikarzem, czy kimś innym. To jest obowiązek
jego sumienia jako katolika. Każdy miał taką możliwość. Tymczasem nikt do nas nie
przyszedł, ani nie zadzwonił.
Zobaczyliśmy tylko artykuł w "Gazecie Polskiej",
ale był to artykuł bez odwołania się do jakiegokolwiek dokumentu, bez powołania się
na źródła. Informacje te były tak napisane, że nie miały żadnych cech wiarygodności
dowodowej. Działania takie oceniam jako zupełnie nieodpowiedzialne. Nie można pisać
czegoś takiego w gazecie, nie poinformowawszy Nuncjatury. Ja czekam na dokumenty,
na informacje udokumentowane, a nie na jakieś "plotki", o których piszą gazety.
KAI:
Faktycznie informacja w gazecie nie jest dokumentem, ale może być cennym sygnałem.
-
Tak, była ona sygnałem i dlatego nalegałem na polski Episkopat, aby jak najszybciej
została uruchomiona Kościelna Komisja Historyczna.
KAI: Czy wówczas ponownie
Ksiądz Arcybiskup przepytał na ten temat abp. Wielgusa?
- Tak. Abp Wielgus
w pełni podtrzymał swoje poprzednie zeznania i zapewnił ponownie Stolicę Apostolską,
że nigdy żadna współpraca nie miała miejsca.
Jednak kilka dni później Kościelna
Komisja Historyczna orzekła badając dokumenty, że abp Wielgus może uchodzić za współpracownika.
Komisja nie oceniła stopnia szkodliwości jego działania, zresztą nie do tego została
ona powołana, bo nie ma kompetencji sądu. Jej zadaniem było kompetentne orzeczenie
czy współpraca miała miejsce czy nie.
Kiedy orzeczenie komisji do nas doszło,
to natychmiast zostało przekazane ono Stolicy Apostolskiej.
KAI: I co się
wówczas stało?
- Zanim odpowiem, to chciałbym zaznaczyć, ze Ojciec Święty
nie ocenia "ubeckich" teczek w Polsce i nie wydaje wyroku na podstawie ich treści.
Nie wydaje też wyroku na temat osoby.
Wniosek był tylko taki, że całokształt
tego wszystkiego, co do tego czasu opracowaliśmy, wraz z nawzajem sprzecznymi wyjaśnieniami
abp. Wielgusa, spowodowały, że w oczach opinii publicznej utracił on wiarygodność.
KAI: Dlaczego utracił?
- Gdyż opinii publicznej zostały ukazane
dokumenty potwierdzające jego świadomą współpracę.
KAI: Czy chodziło tylko
o dokumenty czy też o postawę abp. Wielgusa wobec dokumentów, który niemal do ostatniej
chwili im zaprzeczał?
- Powiedziałem wówczas abp. Wielgusowi, że Ojciec
Święty przyjmie jego rezygnację, jeśli zostanie złożona.
KAI: Jak by Ksiądz
Arcybiskup skomentował informacje mediów włoskich, że wiadomości nt. abp. Wielgusa
dotarły do Papieża ostatniej nocy, co wywołało jego wielkie zdenerwowanie.
-
Trudno jest mi komentować tego rodzaju stwierdzenia. Informacje dotarły wcześniej,
zgodnie z procedurami.
KAI: Tę sprawę mamy zamkniętą. Jak zdaniem Księdza
Arcybiskupa jako przedstawiciela Stolicy Apostolskiej w Polsce powinien wyglądać proces
lustracji Kościoła w naszym kraju?
- To, w jaki sposób Polska rozwiąże
problem lustracji w kategoriach proceduralnych jest sprawą ustawodawstwa polskiego.
Od tego jest Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu. Niech te problemy uściślą, ułożą
tak by odpowiadało standardom praworządnego państwa.
Natomiast to, co interesuje
nas jako Stolicę Apostolską i czego my będziemy teraz żądać od Konferencji Episkopatu
Polski, to tego, że jeśli będzie aktualizowała się sprawa kandydatów do biskupstwa
w jakiejkolwiek diecezji, będziemy domagać się wiadomości, czy te osoby nie były wmieszane
w jakieś działania, które w Polsce uchodzą za działania kompromitujące. To nam wystarczy.
Nas, od strony działania nominacyjnego interesuje w tej chwili tylko to: czy był aktywnie
wmieszany w działalność aparatu wywiadowczego czy ubeckiego PRL? Reszta należy do
oceny władz kościelno-państwowych.
Ocena tych działań wobec kandydatów na urząd
biskupi nie należy do Stolicy Apostolskiej, lecz do instytucji kościelno-państwowych
w Polsce. Gdyby działania tych instytucji wykazały poważną winę kandydatów do biskupstwa
i tym samym, w przypadku ewentualnej nominacji, mogły narazić na szwank autorytet
Ojca Świętego, to wówczas taki materiał, po dojściu do definitywnej konkluzji, przesłany
by został Papieżowi. Zrobimy to z całą wiernością i dokładnością. Nie będzie tu żadnych
kombinacji, jak ktoś może podejrzewać. Dlatego będę się domagał od KEP tego, żeby
ta sprawa była zorganizowana i możliwie rychło realizowana.
KAI: A jak
powinna wyglądać procedura wobec tych, którzy już są biskupami a podejmowali działania,
które mogą być uznane - pomijamy teraz, czy słusznie - za współpracę z tajnymi służbami.
Jaka powinna być ich droga wyjścia z takiej sytuacji?
- Moim zdaniem,
jeżeli są kapłani czy biskupi, którzy w tym względzie czują obciążone sumienie, powinni
zbadać te dokumenty sami albo - i to jest najlepsza droga - poprosić o to Kościelną
Komisję Historyczną i później pójść drogą jaką wskazaliśmy przy sprawie abp. Wielgusa.
KAI:
Czyli przesłać zgromadzona dokumentację i raport Komisji do Kongregacji ds. Biskupów?
-
Polscy biskupi otrzymali już wskazania, że jeżeli jakiś biskup do niej się zwróci
lub zajdzie taka potrzeba, Komisja Historyczna zbada materiały na ich temat przechowywane
w IPN. Instytut Pamięci Narodowej wyjdzie naprzeciw na tyle, na ile będzie zdolny,
bo wiadomo, że nie będzie w stanie przekazać takich materiałów na każde zawołanie.
Musi mieć czas na to, żeby zgromadzić odpowiednie dokumenty.
KAI: Jeżeli
Komisja stwierdzi, że zgromadzony materiał poważnie obciąża biskupa, to co wtedy?
-
Biskup powinien w takiej sytuacji zgłosić się do metropolity, który przekazuje sprawę
Episkopatowi. Ten zaś powinien ustalić dalsze procedury, żeby przedstawić sprawę Ojcu
Świętemu. Jesteśmy do dyspozycji, żeby takie dossier przesłać pewną drogą do Stolicy
Apostolskiej.
KAI: Czy procedura nominacji nowego metropolity będzie -
wobec doświadczeń minionych tygodni - bardziej wnikliwa?
- Proszę pamiętać,
że podstawową sprawą, cokolwiek byśmy powiedzieli, niezależnie od dokumentów (co do
których ktoś może mieć wątpliwości, że są podrobione, podrzucone itp.) jest dla nas
zawsze wiarygodność człowieka, jego zeznania. Przecież w każdej procedurze sądowej
czymś powszechnym jest uznanie, że to co zostało powiedziane, zwłaszcza pod przysięgą,
jest czymś absolutnie podstawowym. Jeśli tę zasadę podważymy, to do czego dojdziemy?
KAI:
Odpowiedź na pytanie, kto w sprawie abp. Wielgusa zawinił jest więc absolutnie jednoznaczna...
-
Niech Pan Bóg to rozsądzi. Nie chciałbym przydawać nikomu dodatkowych cierpień.
KAI:
Czy Ksiądz Arcybiskup nie spodziewa się, że sprawa abp. Wielgusa spowoduje poważny
uszczerbek autorytetu polskiego episkopatu?
- Każdy człowiek może postawić
sobie podobne pytanie. Jeśli nastąpi coś takiego, co zrani moją rodzinę lub środowisko,
w którym pracuję, to muszę starać się, żeby nastąpił jakiś pozytywny zryw. Słucham
opinii, które dotyczą tej sprawy, spotykam się też z wieloma krytykami pod własnym
adresem. Nie będę z tymi osobami polemizował ani wytaczał im procesu. Ale to są niegodziwości.
Tak łatwo oskarżać, rzucać obelgi.
KAI: Czym dla Księdza Arcybiskupa było
to ostatnie, bolesne dla całego Kościoła doświadczenie?
- Powiem tylko
tyle: nie chciałbym wskutek tych wydarzeń stracić zaufania do drugiego człowieka.