Liban stoi u progu kolejnej wojny. 10 grudnia Bejrut jest sparaliżowany przez manifestację
zwolenników Hezbollahu. Przywódca tej organizacji, Hasan Nasrallah, zapowiedział,
że protesty będą trwały dopóki nie doprowadzą do upadku rządu. Kolejny kryzys polityczny
sprawia, że w obawie o swój los Libańczycy masowo zaczęli opuszczać ojczyznę. O rozwoju
sytuacji Beata Zajączkowska rozmawiała z o. Pawłem Bieleckim, kapucynem z Bejrutu.
O. Bielecki-Kurysz: Sytuacja w dniu dzisiejszym, w niedzielę, jest
jeszcze trudniejsza. Hassan Nasrallah, przywódca Hezbollahu, zwołał manifestację w
centrum Bejrutu. Całe centrum miasta jest zablokowane. Widać, że są to ludzie młodzi,
bardzo emocjonalnie nastawieni do sytuacji w Libanie. Ta manifestacja ma zmusić obecny
rząd Fuada Siniory do dymisji i przyczynić się do utworzenia rządu jedności narodowej.
Fuad Siniora jednak nie chce podać się do dymisji. Uważa, że to nie ulica będzie wyznaczać
termin końca jego kadencji. Jest zresztą przekonany, że Hassan Nasrallah w raz z Hezbollahem
planują zamach stanu.
Natomiast Hassan Nasrallah w swoim przemówieniu telewizyjnym
oświadczył, że nie chce kierować broni przeciwko Libańczykom, ale przeciwko wszystkiemu,
co może zagrażać jedności i stabilności państwa libańskiego. Jak jest naprawdę - tego
nie wie nikt, gdyż sami rządzący są między sobą podzieleni. Również muzułmanie między
sobą są podzieleni - myślę tutaj o sunnitach i szyitach. Dzisiejszy dzień jest o tyle
trudniejszy, że całe miasto jest zablokowane. Mamy pecha: nasza szkoła jest położona
blisko centrum, więc i ją obrzucono koktajlami Mołotowa. Natomiast policja i wojsko
udają na razie, że pilnują.
RV: Biskupi libańscy przestrzegali przed
przelewem krwi. Jak, Ojca zdaniem, ta sytuacja może się rozwinąć?
O. Bielecki-Kurysz: Zobaczymy,
bo do wieczora będą się jeszcze ludzie gromadzić. Problem jest w tym, że Hassan Nasrallah
zaprosił przede wszystkim ludzi z południa Libanu. Oni traktują Bejrut trochę jak
miejsce postojowe i wcale go nie szanują. Rozłożyli namioty w centrum miasta. Nie
można nigdzie przejechać ani przejść. Jest bardzo dużo wojska, które czuje się bezradne.
Za bardzo nie wiedzą nawet którędy kierować ruch uliczny. Sam Fuad Siniora jest swoistym
więźniem własnej siedziby premiera, ponieważ nie może stamtąd wyjść. Z drugiej strony
dużo ludzi wspiera go w utrzymaniu rządu. To jednak nie zmienia faktu, że jeżeli Hassan
Nasrallah wyprowadził ludzi na ulice, to nie spocznie dopóki ten rząd nie się podda.
RV: Jakie widzi Ojciec nadzieje są na przyszłość?
O. Bielecki-Kurysz: O
tej nadziei tutaj wszyscy mówią, ale nie bardzo ją widać. To trochę tak jak z Yeti:
ludzie niby wiedzą, że istnieje, ale nikt go nie widział. Myślę, że problem leży też
w tym, że nikt tak na prawdę nie próbuje usiąść do stołu i rozmawiać. Wszelkie negocjacje
dzieją się na ulicy, między ludźmi. Tutaj natomiast wymagany jest dialog bardziej
„profesjonalny”, polityczny, tak by poszukać rozwiązań, które w żaden sposób nie raniłyby
Libańczyków.
RV: Czy obecna sytuacja może doprowadzić do wybuchu kolejnej
wojny w Libanie?
O. Bielecki-Kurysz: Mówi się, że jesteśmy niejako na
progu wojny. Inni mówią, że jest to próg wojny domowej, czy wojny w ogólnym tego słowa
znaczeniu. Jakkolwiek rozumiemy pojęcie wojny, z pewnością to napięcie w którymś momencie
może się zakończyć jakimś wybuchem. Żyjemy trochę jak na beczce prochu. Obce państwa
niby opowiadają się po stronie jedności: są państwa, które opowiadają się za rządem,
są takie, które uważają, że ten rząd powinien ustąpić. Natomiast nikt tak naprawdę
nie wie co dzieje się między rządzącymi. Niektórzy Libańczycy uważają, że kraj już
dawno został podzielony, że mają nam to tylko ogłosić w którymś momencie. Kiedy? Tego
nie wie nikt, ale widać wyraźnie wśród Libańczyków zmęczenie, może nawet rozpacz.
Zresztą bardzo wielu z nich opuszcza Liban.