Choć dotychczasowy prezydent Demokratycznej Republiki Konga Joseph Kabila zwyciężył
w wyborach prezydenckich, to jego rywal nie może się z tym pogodzić. W drugiej turze
Kabila zdobył ponad 58 proc. głosów, natomiast Jean-Pierre Bemba niewiele ponad 41
proc. Dawny przywódca rebeliantów, a obecnie pierwszy wiceprezydent złożył odwołanie
do sądu.
Obserwatorzy z Uni Europejskiej, którzy czuwali nad przebiegiem wyborów
podkreślają, że jego zarzuty są bezpodstawne. Różnica w głosach wynosi ponad 2.5 mln,
a mało prawdopodobna możliwość ewentualnego oszustwa w skali kraju nie przekroczyłaby
liczby 650 tys. głosów. Obecna sytuacja powoduje słuszne obawy, że w Kongu ponownie
może dojść do starć, ponieważ za każdym z kandydatów stoją ugrupowania zbrojne. Tym
bardziej, że w rozruchach po pierwszej turze wyborów zginęło tam 30 osób. Siostra
Damiana Żoczek, salwatorianka od 24 lat pracująca w Demokratycznej Republice Konga,
podkreśla, że dla wciąż bardzo podzielonego kraju uznanie wyników wyborów jest sprawą
pierwszej wagi.
S. Damiana powiedziała w Radiu Watykańskim, że „północna strona
była za Bembą, a południowa, czyli cała Katanga za Kabilą. Trzeba zrozumieć, że kraj
jest bardzo podzielony i ludzie głosowali na kandydata ze swojego okręgu. Zdaniem
misjonarki Kabila jest bardzo lubiany, ponieważ w okresie swoich rządów doprowadził
kraj do pokojowych wyborów. Życzy mu ona ażeby mógł dalej rządzić i dokonać potrzebnych
reform. S. Żoczek, znając kraj i mentalność tego afrykańskiego narodu, przypuszcza,
że ponownie może dojść do rozruchów. Misjonarze liczyą jednak na Opatrzność Bożą i
modlą się, ażeby Kabila podjął władzę w kraju. „Pokazał on przez 5 lat swoich rządów,
że należy do Chrystusa i nawet wziął za żonę chrześcijankę, która prowadzi spotkania
ekumeniczne ze wszystkimi religiami. Zdaniem misjonarki najlepiej byłoby, gdyby będący
w opozycji Bemba zrozumiał, że najważniejszy jest pokój.