Rok temu Bóg otwierał przed Janem Pawłem II drzwi nieba. Świadkami tego, w jakiś sposób
byliśmy my wszyscy, jednak tak naprawdę tylko najbliżsi współpracownicy Ojca Świętego
widzieli jak odchodził do Domu Ojca. Jednym z nich jest ksiądz Mieczysław Mokrzycki,
który prawie 10 lat był drugim sekretarzem Jana Pawła II. Rozmawia z nim Beata Zajączkowska.
Posłuchaj:
- Kiedy
Jan Paweł II odchodził do Domu Ojca świat się zatrzymał, a Papież życiem kończył pisać
najpiękniejszą encyklikę. Ksiądz jest jedną z nielicznych osób, które do końca były
przy Ojcu Świętym. Jak Ksiądz pamięta tamte dni?
-
Tak po ludzku patrząc i oceniając, były to dla nas chwile bardzo trudne, momenty niezwykle
bolesne. Wszyscy to bardzo głęboko przeżywaliśmy. Jednak patrząc z innej perspektywy,
były to jednak także chwile radosne. Radosne, ponieważ widzieliśmy jak cały świat
był zjednoczony z Ojcem Świętym, jak wszyscy Go wspierali swymi modlitwami, byli z
Nim złączeni, chcieli Mu dodać otuchy. To nie tylko było widoczne w mediach. Z okien
w Pałacu Apostolskim na własne oczy widzieliśmy tłumy ludzi zgromadzonych na Placu
św. Piotra. Widzieliśmy, jak oni bardzo przeżywali odchodzenie Ojca Świętego, jak
się jednoczyli, zbierali w różnojęzycznych grupach. Słychać było śpiewy, widać zapalone
świece i przyniesione kwiaty. Ta młodzież całą noc czuwała. Widziałem jak ze zmęczenia
niektórzy pokładli się na ziemi, aby chwilę odpocząć i tak było każdego dnia. Dla
nas, którzy przeżywaliśmy tę rozłąkę w sposób trudny, może smutny, było to pewnym
ukojeniem i dodaniem siły. Z drugiej strony byliśmy spokojni widząc naszego Ojca Świętego,
który swoje umieranie przeżywał w sposób godny i bardzo spokojny. Był pełen zaufania
Bogu. Zbliżający się koniec przyjmował z wielką pogodą. Jestem przekonany, że na godzinę
śmierci był przygotowany. Dlatego na jego twarzy był zawsze spokój, pełne zaufanie.
Do końca był świadomy. Spotykał się z najbliższymi współpracownikami, ze swoimi przyjaciółmi,
z kardynałami, z biskupami z Kurii. Starliśmy się stworzyć atmosferę normalnego dnia.
Także w tych ostatnich godzinach Ojciec Święty, tak jak przez całe życie, rozpoczynał
dzień od modlitwy, potem była lektura duchowna, odwiedziny. Także sobota nie różniła
się od poprzednich dni Jego życia. Mogę powiedzieć, że Ojciec Święty nie bardzo zwracał
uwagę na swe otoczenie. Nie przeszkadzali Mu pielęgniarze, ani lekarze. Starał się
przyjmować ich posługi w sposób jak najbardziej naturalny. Nam Jego postawa dawała
ukojenie, wyciszała nas, jakby przygotowywała na ostatnie pożegnanie. Bardziej byliśmy
z Nim, niż czekaliśmy na Jego odejście. Tak było aż do ostatniej chwili, do soboty.
-
W zeszłym roku Jan Paweł II był dwa razy hospitalizowany. Jak Ojciec Święty znosił
cierpienie, jak reagował na to, że znowu musi wrócić do kliniki Gemelli?
-
Lekarze zdecydowali, że musi poddać się ponownej operacji. Powiedział: jeżeli tak
trzeba, to się zgadzam. Było to bardzo spokojne przyjęcie przez Ojca Świętego woli
jego lekarzy, której z ufnością się poddał. W szpitalu może sam proces operacji był
trudny. Natomiast już potem Ojciec Święty był bardzo spokojny, przyjmował każdy zabieg,
każdą formę leczenia. Także w szpitalu jego dzień wyglądał normalnie. Staraliśmy się
mu stworzyć warunki domowe, rodzinne. Był zawsze abp Stanisław, byłem ja, były siostry
sercanki. Chodziło o to, żeby Ojciec Święty nie odczuwał jakiejś wielkiej zmiany w
swoim życiu. A jednocześnie przychodzili lekarze i w sposób bardzo dyskretny, jeśli
była potrzeba, udzielali mu pomocy.
- Czy Ojciec Święty wiedział jakie
skutki może za sobą pociągnąć zabieg tracheotomii?
-
Myślę, że był tego świadomy. Wiedział, że te zabiegi ułatwią mu w jakiś sposób codzienne
życie, przede wszystkim oddychanie. Dlatego przyjmował to jako wolę posłuszeństwa
Panu Bogu, który stworzył człowieka i całą technologię by mogła mu pomagać.
-
Pamiętam audiencję w Wielką Środę. Papież bez słowa pobłogosławił nas z okna swojej
biblioteki. Kilka dni wcześniej wskazał na rurkę tracheotomiczną jakby przepraszając
pielegrzymów, że przez nią nie może nic powiedzieć. Czy patrząc na to ogromne cierpienie
Jana Pawła II nie miał Ksiądz nie raz chęci powiedzieć mu : Ojcze Święty odpocznij,
nie potęguj swego cierpienia?
- Może po ludzku tak
to mogło wyglądać. Natomiast my, znając Ojca Świętego wiedzieliśmy, że czułby się
źle gdyby nie pojawił się w oknie na Anioł Pański, czy na audiencji generalnej. Nie
sprzeciwialiśmy się temu w żaden sposób. Wiedzieliśmy, że Ojciec Święty i tak zrobi
po swojemu, że nie będzie słuchał, że i tak ukaże się ludziom w oknie, będzie chciał
ich pozdrowić, a przynajmniej się pokazać. Tak było od pierwszego dnia pontyfikatu
do ostatniego. Zawsze był z ludźmi, chciał wśród nich być i udzielać im błogosławieństwa.
-
Ludzie właśnie za to Go pokochali.
- Myślę, że Ojciec
Święty w czasie całego pontyfikatu pokazał, że chce być ze wszystkimi: z młodzieżą,
z rodzinami, z ludźmi starszymi. Chce być z cieszącymi się życiem, a także z tymi,
którzy cierpią. Byłem tego świadkiem na każdej audiencji. Podchodził do dzieci, nowożeńców,
do młodzieży. Przygarniał i błogosławił chorych. To było naturą Ojca Świętego. On
nigdy nie uciekał przed człowiekiem.
- Powiedział ksiądz, że z okien Pałacu
Apostolskiego widzieliście jak ludzie towarzyszą Ojcu Świętemu w tych chwilach odchodzenia
do Domu Ojca. Mówiliście mu o tym co się dziejej na placu?
-
Tak, Ojciec Święty nie mógł tego widzieć, ale słyszał. Słyszał śpiewy, dochodził do
niego głos modlitwy. Okna były otwierane, opowiadaliśmy co się na zewnątrz dzieje.
Ojciec Święty zawsze za to dziękował. Czy to gestem ręki czy skinięciem głowy wyrażał
wdzięczność za to, co w tamtej chwili ludzie mu przynosili. Za ich serca, obecność
i za ich modlitwę.
- A jak Ksiądz patrzył na ten świat, który padł na kolana
by modlić się za Ojca Świętego?
- Osobiście nie spodziewałem
się aż takiej rzeszy ludzi czuwających z Ojcem Świętym. Było to dla mnie zaskoczeniem.
Było to zarazem ukojeniem dla ludzkiego przeżywania tych trudnych chwil; taką radością
i pociechą w ludzkim rozstawaniu się z Ojcem Świętym. Modlitwa czuwających ludzi podnosiła
nas na duchu, dodawała nam wewnętrznej radości i pokoju.
- W sobotę rano,
na prośbę umierajcąego Papieża kard. Marian Jaworski ukoronował obraz Matki Boskiej
Częstochowskiej. Pontyfikat zwieńczyło Totus Tuus...
-
Ojciec Święty wcześniej pobłogosławił te korony w swojej prywatnej kaplicy i czekały
one na moment żeby sam je nałożył Matce Bożej. Niestety stan zdrowia już na to nie
pozwolił. Zrobił to Jego najbliższy przyjaciel, kard. Marian Jaworski, z którym był
bardzo związany i z którego obecności w tych ostatnich chwilach bardzo się cieszył.
Zawołanie Ojca Świętego „Totus Tuus” było ukoronowaniem Jego wielkiej miłości do Matki
Najświętszej. A to że właśnie w dniu jego śmierci jej wizerunek w Grotach Watykańskich
ukoronował kard. Jaworski, było chyba największym darem jaki oddany przyjaciel mógł
ofiarować Ojcu Świętemu.
- A jak Ksiądz patrzy na symboliczną datę śmierci?
Była to przecież wigilia Niedzeli Miłosierdzia Bożego.
- Sądzę, że był
to dla Ojca Świętego wielki dar Boga, że mógł właśnie odejść do Chrystusa w tym dniu.
Z kultem Bożego Miłosierdzia był związany już od najmłodszych lat. Jako student, robotnik
wracając z kamieniołomów wstępował do sióstr Miłosierdzia Bożego, do grobu świętej
Faustyny i tam się modlił. W swoim życiu kapłańskim, a także jako Papież stale podkreślał,
że światu najbardziej jest potrzebne Miłosierdzie Boże. Ojciec Święty bardzo chciał
ten kult rozpowszechnić, pragnął by Miłosierdzie Boże było znane w całym świecie.
Stąd najpierw beatyfikacja, a następnie kanonizacja siostry Faustyny i ustanowienie
święta Bożego Miłosierdzia. Dokonał swego dzieła. Myślę, że św. Faustyna jakby odpowiedziała
na tę jego wielką miłość i potrzebę całego świata.
- Jak odchodził Ojciec
Swięty, jak wyglądały ostatnie chwile Jego życia?
-
W sobotę Ojciec Święty obudził się spokojny, był świadomy. Jeszcze rano wypowiadał
pewne słowa, rozmawiał z nami. Nie był to mocny głos, ale szept, który bez problemu
rozumieliśmy. Po modlitwach i porannej Eucharystii przychodzili niektórzy kardynałowie
ażeby oddać mu ostatnią przysługę. Były to przejmujące chwile. W zwyczaju włoskim
jest tak, że gdy kardynałowie przychodzą pożegnać się z osobą umierającą udzielają
jej swego błogosławieństwa. Ojciec Święty był tego wszystkiego świadom. Rozmawiał
z nimi wzrokiem, podawał im rękę na przywitanie, a gdy odchodząc błogosławili go znakiem
krzyża, on sam ich także błogosławił. Był to dla mnie znak, że Ojciec Święty jest
świadomy, że czyni to, co robił przez cały swój pontyfikat. Potem, po obiedzie już
coraz bardziej się wyciszał, był coraz bardziej spokojny i można powiedzieć, że coraz
bardziej przygotowywał się na odejście do Pana. Kardynałowie już nie przychodzili.
Przy
Papieżu byli tylko domownicy i najbliżsi. O godzinie 20 Ojciec Święty wyraził pragnienie,
żeby jeszcze odprawić Mszę św. Odprawiliśmy ją z rytuału mszyniedzielnej o Miłosierdziu
Bożym. Ojciec Święty świadomie w niej uczestniczył. Przyjął Komunię św., która była
dla Niego już wiatykiem. Po godzinie 21 z wielką pogodą, ze spokojem na twarzy usnął
i odszedł do Pana. My wszyscy, abp Dziwisz, kard. Jaworski, siostry sercanki z ogromną
ufnością przyjęliśmy to odejście Ojca Świętego. Ks. Stanisław zaintonował „Te Deum”,
„Ciebie Boga wysławiamy”. W pełni zdawaliśmy sobie sprawę, jak wielkim darem był pontyfikat
Jana Pawła II dla Kościoła i dla świata. Ktoś mógłby powiedzieć, że w tej przecież
bardzo trudnej dla nas sytuacji nie powinno się śpiewać tej pieśni. My chcieliśmy
jednak wyrazić naszą wdzięczność, naszą miłość do Pana Boga za wielki dar tego pontyfikatu,
za Ojca Świętego i za wszystko, co zrobił dla Kościoła i dla ludzi.
- Potem
rozpoczęła się niekończąca się pielegrzymka do Ojca Świętego. Przyszły go pożegnać
miliony ludzi.
- Była to dla mnie odpowiedź ludzi dla
Ojca Świętego. Do tej pory to on przychodził do nich, pielgrzymował do różnych krajów.
Teraz oni chcieli odpowiedzieć mu na tę jego wielką miłość. Chcieli pokazać, że to
wszystko widzieli, że sobie bardzo cenili, że są mu wdzięczni za wszystko, co robił.
Chcieli ostatni raz przybyć do niego, zobaczyć go, umocnić się i oddać mu ostatni
pokłon. Te tłumy były dla nas ukojeniem. Były utwierdzeniem w przekonaniu, że pontyfikat
Ojca Świętego był wielki, wspaniały i że był święty....
- Tę świętość ludzie
dostrzegli. Podczas pogrzebu rozległ się okrzyk „Natychmiast Święty” – zaskoczył Księdza?
-
Nie myślałem, że od razu taka będzie reakcja. Myślałem, że ten proces rozpocznie się
później. Lud jednak najbardziej umie odczytywać znaki czasu. Widzi to, czego my najbliżsi
może nieraz nie zauważaliśmy. Ten okrzyk mówił co jest prawdziwą wartością, pokazywał
jakiego ideału człowieka ludzie potrzebują, jakiego pasterza w swoim życiu chcieliby
spotkać. Dlatego właśnie poczuli potrzebę, żeby od razu ogłosić Jana Pawła II świętym!
- Przez prawie 10 lat pracował Ksiądz u boku Jana Pawła II. Jak przemieniał
ludzkie serca?
- Ojciec Święty był człowiekiem
modlitwy. Zawsze się modlił za wszystkich. Szczególnie za tych, z którymi się spotykał.
Po każdym spotkaniu modlił się za tę osobę, z którą się spotkał. Myślę, że w tym leżała
jego siła. Po pierwsze był człowiekiem charyzmatu, człowiekiem świętym. Po drugie
we wszystkich spotkaniach towarzyszyła mu łaska, towarzyszyło mu Boże błogosławieństwo.
Nie tylko podczas indywidualnych spotkań można było widzieć przemianę, jaka dokonywała
się w ludziach. Prawie wszyscy, którzy spotykali się z Ojcem Świętym odchodzili uspokojeni,
napełnieni jakąś wewnętrzną siłą i mocą. Odchodzili przemienieni. Dokonywało się to
także podczas audiencji generalnych, liturgii w Bazylice św. Piotra czy w czasie podróży.
Widziałem jak ludzie reagowali. Widać było, że przechodził wśród nich jakiś duch,
przechodziło błogosławieństwo, łaska. To ludzi napełniało. Nie było to przejście zwykłego
człowieka. Mając różne doświadczenia mogę zaświadczyć: Ojciec Święty szedł i promieniował.
Promieniował właśnie błogosławieństwem i Bożą łaską.
- Czy zdarzały się
cuda?
- Napływało bardzo dużo próśb o modlitwę, nadchodziło
też bardzo dużo podziękowań. Zawsze te prośby przedstawialiśmy Ojcu Świętemu pisząc
je na karteczkach i zostawiając na jego klęczniku. Dopiero u kresu życia Ojca Świętego
zorientowałem się, że przynajmniej raz w tygodniu odprawiał Mszę św. w intencjach
tych wszystkich próśb, które do niego napływały. Modlił się o to każdego dnia. Brał
do ręki karteczkę z prośbą i odczytywał modlitwy, ale potem w danych intencjach ofiarował
także Mszę św. Byliśmy świadkami różnych uzdrowień. Były to uzdrowienia moralne, dar
macierzyństwa, ojcostwa, uzdrowienia z różnych chorób. Próśb o modlitwę było bardzo
dużo, w większości przychodziły też podziękowania za wybłagane przez Ojca Świętego
łaski.
- Kalendarz Jana Pawła II wypełniony był po brzegi. Czy kiedykolwiek
z powodu pracy zaniedbał modlitwę?
- Ojciec Święty miał
bardzo precyzyjnie zaplanowany każdy dzień. Zauważyłem, że nigdy nie opuścił żadnej
modlitwy. Ona wyznaczała rytm jego dnia. Niezależnie od tego czy to było w czasie
pielgrzymki, czy w zwykłym dniu pracy w Watykanie, wszystkie modlitwy zawsze musiał
odprawić. Jeśli coś mu przeszkodziło, np. przedłużyły się uroczystości, czy audiencje,
to Ojciec Święty nawet jeśli miał się spóźnić, na jakąś mszę św. czy na spotkanie
nawet w czasie pielgrzymek zagranicznych, najpierw odmówił swoją modlitwę, odprawił
rozmyślanie czy Drogę Krzyżową. Dopiero wtedy udawał się na dalszą posługę. Z całą
pewnością mogę powiedzieć, że nigdy nie zaniedbał żadnej modlitwy.
- Co
księdza jako kapłana najbardziej w Janie Pawle II pociągało?
-
Nauczyłem się od niego bardzo wiele. Przede wszystkim pociągał mnie jego sposób odprawiania
Eucharystii, jej przeżywania. Cała msza sprawowana przez Ojca Świętego była dla mnie
szkołą wielkiej modlitwy i mistyki. Także codzienna jego modlitwa, jego rozmyślania
także modlitwa tradycyjna: litanie, godzinki, Droga Krzyżowa, Godzina Święta, to wszystko
wypełniało życie duchowe Ojca Świętego. Pociągał mnie jego wewnętrzny spokój, gotowość
przyjęcia każdego i wysłuchania go. A także jego słowo wypowiadane z delikatnością,
ale kiedy trzeba było również z ogromną stanowczością. Mówił otwarcie, bezpośrednio
i był też bardzo wymagający.
- Jaki traktował najbliższych współpracowników?
- Myślę, że darzył nas wielkim szacunkiem, miłością,
ogromnym zaufaniem. Pozostawiał nam też ogromną swobodę. Był wyrozumiały i bardzo
ludzki.
- Czy jest jakieś spotkanie, które szczególnie Ksiądz zapamiętał?
-
Ojciec Święty przyjmował tysiące ludzi: królów, głowy państwa, hierarchów Kościoła.
Do stołu zapraszał przywódców państw i rozmawiał z nimi o ważnych światowych sprawach.
W sposób szczególny utkwiły mi w pamięci jego spotkania z rodzinami krakowskimi z
tak zwanego „Środowiska”. Była to młodzież, z którą spotykał się jeszcze za swoich
biskupich czasów. Potem kontynuował z nimi przyjaźń. Co roku się z nimi spotykał,
gdy pozakładali rodziny przyjeżdżali ze swymi dziećmi, a na końcu także z wnukami.
Ojciec Święty bardzo przeżywał te spotkania, interesował się losem tych rodzin, znał
ich wszystkich po imieniu od najstarszego do najmłodszego. Miał bardzo dobrą pamięć.
Tym byłem właśnie niesamowicie zaskoczony, że dopytywał się o konkretne osoby, ich
problemy, o zdrowie... Często do siebie pisali, widać było, że żył każdą rodziną.
Było to dla mnie dowodem, że człowiek zawsze był dla niego najważniejszy.
-
Chodzi Ksiądz modlić się na grób Jana Pawła II?
- Tak,
odwiedzam Ojca Świętego, ale idę do niego nie tak jak szedłbym na grób. Przychodzę
przedstawić prośby, z którymi ludzie zwracają się do mnie, żeby prosić by dalej mnie
wspierał, pomagał mi przeżywać jak najlepiej każdy mój dzień, by pomagał mi stawać
się coraz lepszym, żeby ukierunkowywał mnie na przyszłość. W moim sercu Ojciec Święty
pozostał jako człowiek żyjący, będący wśród nas. Nie odczuwam jego nieobecności, czuję
się spokojny, napełniony radością i pokojem. Nie odczuwam jakiegoś przełomu odejścia.
On jest.
- Świętość promieniuje, czy praca ze Świętym zmieniła Księdza?
- Myślę że tak, choć nie jest to takie łatwe. Do świętości
trzeba dążyć dzień po dniu, krok po kroku. Osobiście wiele Ojcu Świętemu zawdzięczam
i tak jak mówiłem bardzo się dużo od Niego nauczyłem. Mam nadzieję, że choć przynajmniej
troszeczkę przesiąknąłem jego świętością...