2006-04-01 18:09:11

Sobotni magazyn - rozmowa z ks. Mokrzyckim


Rok temu Bóg otwierał przed Janem Pawłem II drzwi nieba. Świadkami tego, w jakiś sposób byliśmy my wszyscy, jednak tak naprawdę tylko najbliżsi współpracownicy Ojca Świętego widzieli jak odchodził do Domu Ojca. Jednym z nich jest ksiądz Mieczysław Mokrzycki, który prawie 10 lat był drugim sekretarzem Jana Pawła II. Rozmawia z nim Beata Zajączkowska.

Posłuchaj: RealAudioMP3
 
 - Kiedy Jan Paweł II odchodził do Domu Ojca świat się zatrzymał, a Papież życiem kończył pisać najpiękniejszą encyklikę. Ksiądz jest jedną z nielicznych osób, które do końca były przy Ojcu Świętym. Jak Ksiądz pamięta tamte dni?

 
- Tak po ludzku patrząc i oceniając, były to dla nas chwile bardzo trudne, momenty niezwykle bolesne. Wszyscy to bardzo głęboko przeżywaliśmy. Jednak patrząc z innej perspektywy, były to jednak także chwile radosne. Radosne, ponieważ widzieliśmy jak cały świat był zjednoczony z Ojcem Świętym, jak wszyscy Go wspierali swymi modlitwami, byli z Nim złączeni, chcieli Mu dodać otuchy. To nie tylko było widoczne w mediach. Z okien w Pałacu Apostolskim na własne oczy widzieliśmy tłumy ludzi zgromadzonych na Placu św. Piotra. Widzieliśmy, jak oni bardzo przeżywali odchodzenie Ojca Świętego, jak się jednoczyli, zbierali w różnojęzycznych grupach. Słychać było śpiewy, widać zapalone świece i przyniesione kwiaty. Ta młodzież całą noc czuwała. Widziałem jak ze zmęczenia niektórzy pokładli się na ziemi, aby chwilę odpocząć i tak było każdego dnia. Dla nas, którzy przeżywaliśmy tę rozłąkę w sposób trudny, może smutny, było to pewnym ukojeniem i dodaniem siły. Z drugiej strony byliśmy spokojni widząc naszego Ojca Świętego, który swoje umieranie przeżywał w sposób godny i bardzo spokojny. Był pełen zaufania Bogu. Zbliżający się koniec przyjmował z wielką pogodą. Jestem przekonany, że na godzinę śmierci był przygotowany. Dlatego na jego twarzy był zawsze spokój, pełne zaufanie. Do końca był świadomy. Spotykał się z najbliższymi współpracownikami, ze swoimi przyjaciółmi, z kardynałami, z biskupami z Kurii. Starliśmy się stworzyć atmosferę normalnego dnia. Także w tych ostatnich godzinach Ojciec Święty, tak jak przez całe życie, rozpoczynał dzień od modlitwy, potem była lektura duchowna, odwiedziny. Także sobota nie różniła się od poprzednich dni Jego życia. Mogę powiedzieć, że Ojciec Święty nie bardzo zwracał uwagę na swe otoczenie. Nie przeszkadzali Mu pielęgniarze, ani lekarze. Starał się przyjmować ich posługi w sposób jak najbardziej naturalny. Nam Jego postawa dawała ukojenie, wyciszała nas, jakby przygotowywała na ostatnie pożegnanie. Bardziej byliśmy z Nim, niż czekaliśmy na Jego odejście. Tak było aż do ostatniej chwili, do soboty.

- W zeszłym roku Jan Paweł II był dwa razy hospitalizowany. Jak Ojciec Święty znosił cierpienie, jak reagował na to, że znowu musi wrócić do kliniki Gemelli?

 
- Lekarze zdecydowali, że musi poddać się ponownej operacji. Powiedział: jeżeli tak trzeba, to się zgadzam. Było to bardzo spokojne przyjęcie przez Ojca Świętego woli jego lekarzy, której z ufnością się poddał. W szpitalu może sam proces operacji był trudny. Natomiast już potem Ojciec Święty był bardzo spokojny, przyjmował każdy zabieg, każdą formę leczenia. Także w szpitalu jego dzień wyglądał normalnie. Staraliśmy się mu stworzyć warunki domowe, rodzinne. Był zawsze abp Stanisław, byłem ja, były siostry sercanki. Chodziło o to, żeby Ojciec Święty nie odczuwał jakiejś wielkiej zmiany w swoim życiu. A jednocześnie przychodzili lekarze i w sposób bardzo dyskretny, jeśli była potrzeba, udzielali mu pomocy.

- Czy Ojciec Święty wiedział jakie skutki może za sobą pociągnąć zabieg tracheotomii?

 
- Myślę, że był tego świadomy. Wiedział, że te zabiegi ułatwią mu w jakiś sposób codzienne życie, przede wszystkim oddychanie. Dlatego przyjmował to jako wolę posłuszeństwa Panu Bogu, który stworzył człowieka i całą technologię by mogła mu pomagać.

- Pamiętam audiencję w Wielką Środę. Papież bez słowa pobłogosławił nas z okna swojej biblioteki. Kilka dni wcześniej wskazał na rurkę tracheotomiczną jakby przepraszając pielegrzymów, że przez nią nie może nic powiedzieć. Czy patrząc na to ogromne cierpienie Jana Pawła II nie miał Ksiądz nie raz chęci powiedzieć mu : Ojcze Święty odpocznij, nie potęguj swego cierpienia?

 
- Może po ludzku tak to mogło wyglądać. Natomiast my, znając Ojca Świętego wiedzieliśmy, że czułby się źle gdyby nie pojawił się w oknie na Anioł Pański, czy na audiencji generalnej. Nie sprzeciwialiśmy się temu w żaden sposób. Wiedzieliśmy, że Ojciec Święty i tak zrobi po swojemu, że nie będzie słuchał, że i tak ukaże się ludziom w oknie, będzie chciał ich pozdrowić, a przynajmniej się pokazać. Tak było od pierwszego dnia pontyfikatu do ostatniego. Zawsze był z ludźmi, chciał wśród nich być i udzielać im błogosławieństwa.


- Ludzie właśnie za to Go pokochali.

 
- Myślę, że Ojciec Święty w czasie całego pontyfikatu pokazał, że chce być ze wszystkimi: z młodzieżą, z rodzinami, z ludźmi starszymi. Chce być z cieszącymi się życiem, a także z tymi, którzy cierpią. Byłem tego świadkiem na każdej audiencji. Podchodził do dzieci, nowożeńców, do młodzieży. Przygarniał i błogosławił chorych. To było naturą Ojca Świętego. On nigdy nie uciekał przed człowiekiem.

- Powiedział ksiądz, że z okien Pałacu Apostolskiego widzieliście jak ludzie towarzyszą Ojcu Świętemu w tych chwilach odchodzenia do Domu Ojca. Mówiliście mu o tym co się dziejej na placu?

 
- Tak, Ojciec Święty nie mógł tego widzieć, ale słyszał. Słyszał śpiewy, dochodził do niego głos modlitwy. Okna były otwierane, opowiadaliśmy co się na zewnątrz dzieje. Ojciec Święty zawsze za to dziękował. Czy to gestem ręki czy skinięciem głowy wyrażał wdzięczność za to, co w tamtej chwili ludzie mu przynosili. Za ich serca, obecność i za ich modlitwę.

- A jak Ksiądz patrzył na ten świat, który padł na kolana by modlić się za Ojca Świętego?

 
- Osobiście nie spodziewałem się aż takiej rzeszy ludzi czuwających z Ojcem Świętym. Było to dla mnie zaskoczeniem. Było to zarazem ukojeniem dla ludzkiego przeżywania tych trudnych chwil; taką radością i pociechą w ludzkim rozstawaniu się z Ojcem Świętym. Modlitwa czuwających ludzi podnosiła nas na duchu, dodawała nam wewnętrznej radości i pokoju.

- W sobotę rano, na prośbę umierajcąego Papieża kard. Marian Jaworski ukoronował obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Pontyfikat zwieńczyło Totus Tuus...

 
- Ojciec Święty wcześniej pobłogosławił te korony w swojej prywatnej kaplicy i czekały one na moment żeby sam je nałożył Matce Bożej. Niestety stan zdrowia już na to nie pozwolił. Zrobił to Jego najbliższy przyjaciel, kard. Marian Jaworski, z którym był bardzo związany i z którego obecności w tych ostatnich chwilach bardzo się cieszył. Zawołanie Ojca Świętego „Totus Tuus” było ukoronowaniem Jego wielkiej miłości do Matki Najświętszej. A to że właśnie w dniu jego śmierci jej wizerunek w Grotach Watykańskich ukoronował kard. Jaworski, było chyba największym darem jaki oddany przyjaciel mógł ofiarować Ojcu Świętemu.

- A jak Ksiądz patrzy na symboliczną datę śmierci? Była to przecież wigilia Niedzeli Miłosierdzia Bożego.

- Sądzę, że był to dla Ojca Świętego wielki dar Boga, że mógł właśnie odejść do Chrystusa w tym dniu. Z kultem Bożego Miłosierdzia był związany już od najmłodszych lat. Jako student, robotnik wracając z kamieniołomów wstępował do sióstr Miłosierdzia Bożego, do grobu świętej Faustyny i tam się modlił. W swoim życiu kapłańskim, a także jako Papież stale podkreślał, że światu najbardziej jest potrzebne Miłosierdzie Boże. Ojciec Święty bardzo chciał ten kult rozpowszechnić, pragnął by Miłosierdzie Boże było znane w całym świecie. Stąd najpierw beatyfikacja, a następnie kanonizacja siostry Faustyny i ustanowienie święta Bożego Miłosierdzia. Dokonał swego dzieła. Myślę, że św. Faustyna jakby odpowiedziała na tę jego wielką miłość i potrzebę całego świata.

- Jak odchodził Ojciec Swięty, jak wyglądały ostatnie chwile Jego życia?

 
- W sobotę Ojciec Święty obudził się spokojny, był świadomy. Jeszcze rano wypowiadał pewne słowa, rozmawiał z nami. Nie był to mocny głos, ale szept, który bez problemu rozumieliśmy. Po modlitwach i porannej Eucharystii przychodzili niektórzy kardynałowie ażeby oddać mu ostatnią przysługę. Były to przejmujące chwile. W zwyczaju włoskim jest tak, że gdy kardynałowie przychodzą pożegnać się z osobą umierającą udzielają jej swego błogosławieństwa. Ojciec Święty był tego wszystkiego świadom. Rozmawiał z nimi wzrokiem, podawał im rękę na przywitanie, a gdy odchodząc błogosławili go znakiem krzyża, on sam ich także błogosławił. Był to dla mnie znak, że Ojciec Święty jest świadomy, że czyni to, co robił przez cały swój pontyfikat. Potem, po obiedzie już coraz bardziej się wyciszał, był coraz bardziej spokojny i można powiedzieć, że coraz bardziej przygotowywał się na odejście do Pana. Kardynałowie już nie przychodzili.

Przy Papieżu byli tylko domownicy i najbliżsi. O godzinie 20 Ojciec Święty wyraził pragnienie, żeby jeszcze odprawić Mszę św. Odprawiliśmy ją z rytuału mszyniedzielnej o Miłosierdziu Bożym. Ojciec Święty świadomie w niej uczestniczył. Przyjął Komunię św., która była dla Niego już wiatykiem. Po godzinie 21 z wielką pogodą, ze spokojem na twarzy usnął i odszedł do Pana. My wszyscy, abp Dziwisz, kard. Jaworski, siostry sercanki z ogromną ufnością przyjęliśmy to odejście Ojca Świętego. Ks. Stanisław zaintonował „Te Deum”, „Ciebie Boga wysławiamy”. W pełni zdawaliśmy sobie sprawę, jak wielkim darem był pontyfikat Jana Pawła II dla Kościoła i dla świata. Ktoś mógłby powiedzieć, że w tej przecież bardzo trudnej dla nas sytuacji nie powinno się śpiewać tej pieśni. My chcieliśmy jednak wyrazić naszą wdzięczność, naszą miłość do Pana Boga za wielki dar tego pontyfikatu, za Ojca Świętego i za wszystko, co zrobił dla Kościoła i dla ludzi.

- Potem rozpoczęła się niekończąca się pielegrzymka do Ojca Świętego. Przyszły go pożegnać miliony ludzi.

 
- Była to dla mnie odpowiedź ludzi dla Ojca Świętego. Do tej pory to on przychodził do nich, pielgrzymował do różnych krajów. Teraz oni chcieli odpowiedzieć mu na tę jego wielką miłość. Chcieli pokazać, że to wszystko widzieli, że sobie bardzo cenili, że są mu wdzięczni za wszystko, co robił. Chcieli ostatni raz przybyć do niego, zobaczyć go, umocnić się i oddać mu ostatni pokłon. Te tłumy były dla nas ukojeniem. Były utwierdzeniem w przekonaniu, że pontyfikat Ojca Świętego był wielki, wspaniały i że był święty....

- Tę świętość ludzie dostrzegli. Podczas pogrzebu rozległ się okrzyk „Natychmiast Święty” – zaskoczył Księdza?

 
- Nie myślałem, że od razu taka będzie reakcja. Myślałem, że ten proces rozpocznie się później. Lud jednak najbardziej umie odczytywać znaki czasu. Widzi to, czego my najbliżsi może nieraz nie zauważaliśmy. Ten okrzyk mówił co jest prawdziwą wartością, pokazywał jakiego ideału człowieka ludzie potrzebują, jakiego pasterza w swoim życiu chcieliby spotkać. Dlatego właśnie poczuli potrzebę, żeby od razu ogłosić Jana Pawła II świętym!

- Przez prawie 10 lat pracował Ksiądz u boku Jana Pawła II. Jak przemieniał ludzkie serca?

 
- Ojciec Święty był człowiekiem modlitwy. Zawsze się modlił za wszystkich. Szczególnie za tych, z którymi się spotykał. Po każdym spotkaniu modlił się za tę osobę, z którą się spotkał. Myślę, że w tym leżała jego siła. Po pierwsze był człowiekiem charyzmatu, człowiekiem świętym. Po drugie we wszystkich spotkaniach towarzyszyła mu łaska, towarzyszyło mu Boże błogosławieństwo. Nie tylko podczas indywidualnych spotkań można było widzieć przemianę, jaka dokonywała się w ludziach. Prawie wszyscy, którzy spotykali się z Ojcem Świętym odchodzili uspokojeni, napełnieni jakąś wewnętrzną siłą i mocą. Odchodzili przemienieni. Dokonywało się to także podczas audiencji generalnych, liturgii w Bazylice św. Piotra czy w czasie podróży. Widziałem jak ludzie reagowali. Widać było, że przechodził wśród nich jakiś duch, przechodziło błogosławieństwo, łaska. To ludzi napełniało. Nie było to przejście zwykłego człowieka. Mając różne doświadczenia mogę zaświadczyć: Ojciec Święty szedł i promieniował. Promieniował właśnie błogosławieństwem i Bożą łaską.

- Czy zdarzały się cuda?

 
- Napływało bardzo dużo próśb o modlitwę, nadchodziło też bardzo dużo podziękowań. Zawsze te prośby przedstawialiśmy Ojcu Świętemu pisząc je na karteczkach i zostawiając na jego klęczniku. Dopiero u kresu życia Ojca Świętego zorientowałem się, że przynajmniej raz w tygodniu odprawiał Mszę św. w intencjach tych wszystkich próśb, które do niego napływały. Modlił się o to każdego dnia. Brał do ręki karteczkę z prośbą i odczytywał modlitwy, ale potem w danych intencjach ofiarował także Mszę św. Byliśmy świadkami różnych uzdrowień. Były to uzdrowienia moralne, dar macierzyństwa, ojcostwa, uzdrowienia z różnych chorób. Próśb o modlitwę było bardzo dużo, w większości przychodziły też podziękowania za wybłagane przez Ojca Świętego łaski.

- Kalendarz Jana Pawła II wypełniony był po brzegi. Czy kiedykolwiek z powodu pracy zaniedbał modlitwę?

 
- Ojciec Święty miał bardzo precyzyjnie zaplanowany każdy dzień. Zauważyłem, że nigdy nie opuścił żadnej modlitwy. Ona wyznaczała rytm jego dnia. Niezależnie od tego czy to było w czasie pielgrzymki, czy w zwykłym dniu pracy w Watykanie, wszystkie modlitwy zawsze musiał odprawić. Jeśli coś mu przeszkodziło, np. przedłużyły się uroczystości, czy audiencje, to Ojciec Święty nawet jeśli miał się spóźnić, na jakąś mszę św. czy na spotkanie nawet w czasie pielgrzymek zagranicznych, najpierw odmówił swoją modlitwę, odprawił rozmyślanie czy Drogę Krzyżową. Dopiero wtedy udawał się na dalszą posługę. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że nigdy nie zaniedbał żadnej modlitwy.

- Co księdza jako kapłana najbardziej w Janie Pawle II pociągało?

 
- Nauczyłem się od niego bardzo wiele. Przede wszystkim pociągał mnie jego sposób odprawiania Eucharystii, jej przeżywania. Cała msza sprawowana przez Ojca Świętego była dla mnie szkołą wielkiej modlitwy i mistyki. Także codzienna jego modlitwa, jego rozmyślania także modlitwa tradycyjna: litanie, godzinki, Droga Krzyżowa, Godzina Święta, to wszystko wypełniało życie duchowe Ojca Świętego. Pociągał mnie jego wewnętrzny spokój, gotowość przyjęcia każdego i wysłuchania go. A także jego słowo wypowiadane z delikatnością, ale kiedy trzeba było również z ogromną stanowczością. Mówił otwarcie, bezpośrednio i był też bardzo wymagający.

- Jaki traktował najbliższych współpracowników?

 
- Myślę, że darzył nas wielkim szacunkiem, miłością, ogromnym zaufaniem. Pozostawiał nam też ogromną swobodę. Był wyrozumiały i bardzo ludzki.

- Czy jest jakieś spotkanie, które szczególnie Ksiądz zapamiętał?

 
- Ojciec Święty przyjmował tysiące ludzi: królów, głowy państwa, hierarchów Kościoła. Do stołu zapraszał przywódców państw i rozmawiał z nimi o ważnych światowych sprawach. W sposób szczególny utkwiły mi w pamięci jego spotkania z rodzinami krakowskimi z tak zwanego „Środowiska”. Była to młodzież, z którą spotykał się jeszcze za swoich biskupich czasów. Potem kontynuował z nimi przyjaźń. Co roku się z nimi spotykał, gdy pozakładali rodziny przyjeżdżali ze swymi dziećmi, a na końcu także z wnukami. Ojciec Święty bardzo przeżywał te spotkania, interesował się losem tych rodzin, znał ich wszystkich po imieniu od najstarszego do najmłodszego. Miał bardzo dobrą pamięć. Tym byłem właśnie niesamowicie zaskoczony, że dopytywał się o konkretne osoby, ich problemy, o zdrowie... Często do siebie pisali, widać było, że żył każdą rodziną. Było to dla mnie dowodem, że człowiek zawsze był dla niego najważniejszy.

- Chodzi Ksiądz modlić się na grób Jana Pawła II?

 
- Tak, odwiedzam Ojca Świętego, ale idę do niego nie tak jak szedłbym na grób. Przychodzę przedstawić prośby, z którymi ludzie zwracają się do mnie, żeby prosić by dalej mnie wspierał, pomagał mi przeżywać jak najlepiej każdy mój dzień, by pomagał mi stawać się coraz lepszym, żeby ukierunkowywał mnie na przyszłość. W moim sercu Ojciec Święty pozostał jako człowiek żyjący, będący wśród nas. Nie odczuwam jego nieobecności, czuję się spokojny, napełniony radością i pokojem. Nie odczuwam jakiegoś przełomu odejścia. On jest.

- Świętość promieniuje, czy praca ze Świętym zmieniła Księdza?

 
- Myślę że tak, choć nie jest to takie łatwe. Do świętości trzeba dążyć dzień po dniu, krok po kroku. Osobiście wiele Ojcu Świętemu zawdzięczam i tak jak mówiłem bardzo się dużo od Niego nauczyłem. Mam nadzieję, że choć przynajmniej troszeczkę przesiąknąłem jego świętością...



rozm. bz







All the contents on this site are copyrighted ©.