Dotychczasowe doświadczenia pracy duszpasterskiej oraz refleksja po obradach ostatniego
Synodu Biskupów są przedmiotem pierwszego wywiadu udzielonego naszej rozgłośni przez
abp. Williama Levadę. Jest on następcą kard. Josepha Ratzingera na urzędzie prefekta
Kongregacji Nauki Wiary.
RV: Jak to jest zostać prefektem Kongregacji
Nauki Wiary po przepracowaniu w niej 20 lat?
Abp Levada: To
duża zmiana dla kogoś, kto był pracownikiem sekcji doktrynalnej, a teraz wraca jako
prefekt. Byłem nieświadomy wszystkich obowiązków prefekta. Cieszyłem się, że jest
nim ktoś inny i bierze odpowiedzialność… a przyszło wracać jako prefekt! Z pewnością
pomocną sprawą jest fakt, że mam wiedzę, można by powiedzieć, jako człowiek z wewnątrz,
który tu pracował, czuje na czym polega praca urzędników, wie jak spełniają swoje
obowiązki. To wszystko jest pracą zespołową i od zaangażowania urzędników zależy dobre
ujęcie problemu, inteligentna dyskusja nad nim, dojście do decyzji i przedłożenie
jej Ojcu świętemu do akceptacji, czy też jakiejkolwiek innej decyzji, którą może w
danej sprawie podjąć.
RV: Ksiądz arcybiskup jest pierwszym Amerykaninem
na tym urzędzie. Wielu ludzi było taką nominacją zdziwionych. Czy myśli
ekscelencja, że ma to jakieś znaczenie?
Abp Levada: Wiele opinii
z tym związanych sugerowało, że papież chciał szybko mianować swego następcę na tym
urzędzie, zwłaszcza, że zaskoczony był swoim wyborem na tron Piotrowy. Wiedział, że
jeżeli ta kongregacja pozostanie dłuższy czas bez przełożonego, to praca nie będzie
szła skutecznie do przodu. Pracownicy kongregacji również by czekali na mianowanie
nowego prefekta, i tak dalej. Myślę, że papież chciał szybko kogoś znaleźć. Znalazł
mnie, bo byłem członkiem tej kongregacji, i wcześniej tu pracowałem. Sądzę, że zaważył
również fakt, iż sam bardzo ceni sobie doświadczenie. Praktycznie to mi powiedział,
gdy usłyszałem, że mam być jego następcą. Przedstawił swoje racje. Ja podszedłem do
nich z drugiej strony – że obecnie odpowiedzialność kongregacji roztoczyła się na
inne obszary, które nałożyło na nią Motu Proprio Jana Pawła II Sacramentorum Sanctitatis
Tutela. Jest to odpowiedzialność zajmowania się sprawami nadużyć seksualnych,
których osoby duchowne, księża dopuścili się na nieletnich. Biorąc pod uwagę moje
doświadczenie związane z eskalacją tego typu spraw na scenie amerykańskiej w ostatnich
kilku latach, doświadczenie zarówno jako lokalnego biskupa i zarazem członka komisji
mieszanej, która powołana została przez nasz episkopat w celu ujednolicenia różnic
w podejściu naszym i Watykanu. Te czynniki mogły Ojcu świętemu podpowiedzieć, że nie
byłoby źle mieć kogoś, kto ma również takie doświadczenie. Przynajmniej ja to tak
odbieram.
RV: Normy, które ustalono kilka lat temu w Dallas
zostały zaktualizowane. Czy spełniają swą rolę?
Abp
Levada: Zdecydowanie tak sądzę. Jest to problem złożony. Z jednej strony chodzi
o podejście do księży, którym udowodniono winę nadużyć wobec nieletnich czy to niedawno,
czy w odległej przeszłości. Inna sprawa dotyczy wychowania w naszych wspólnotach,
jak być wrażliwym na sprawy nadużyć seksualnych, jak wiedzieć, czym one są, jak o
nich mówić, jak uwrażliwiać na nie księży, by czuli się zobowiązani do informowania
o oskarżeniach zarówno władz kościelnych, jak i cywilnych. Dalej, jak biskup powinien
się zachować w podejściu do ofiar, by mieć pewność, że zostały należycie wysłuchane?
Jak ma sobie zapewnić doradców, grupę ludzi kompetentnych i specjalistów, którzy przedstawią
ekspertyzy pomocne w rozeznaniu działań, jakie powinien podjąć? Jest tu też kwestia
zasadności oskarżeń: jak działać w bardzo trudnych sytuacjach spornych, w wymiarze
prawnym? W USA prawo bardzo się różni w zależności od stanu. Nie ma jednego vademecum
określającego sposób postępowania we wszystkich przypadkach, zwłaszcza tych, które
trafiły już na wokandę sądową. Aktualnie odbywa się wizytacja apostolska seminariów.
Poprosili o nią sami amerykańscy biskupi chcąc zapewnić ludziom dodatkową gwarancję,
że będzie obiektywny punkt odniesienia w rewizji programu nauczania w seminariach
i przyjęć do nich.
Ogólnie biorąc biskupi nie zwlekali, nawet jeśli wielu
z nas musiało stawić czoła ogromnym wydatkom finansowym, aby sprostać żądaniom, czy
to ustalonym przez sąd czy nakazanym przez sędziów. Chodziło o to, by mieć pewność,
że angażujemy adekwatne środki w programy pomocy ofiarom, wsparcia wymaganych terapii
i tak dalej. Uważam, że ten program jest odpowiedzią niezwykle skuteczną. Prowadzimy
nawet monitoring wspierający biskupów diecezjalnych niezależnymi zespołami ekspertów,
które ewaluują ich programy badając ewentualne słabe punkty. Myślę, że program zawiera
wszystko to, co powinno być zrobione. Przykro mi, wraz z tyloma braćmi w biskupstwie,
że musiało się to stać pod takim przymusem, pod presją mediów i tak dalej. Z pewnością
jest to jednak bardzo skuteczny program, odkąd zaczął być realizowany.
RV:
We współczesnym świecie często słyszymy jak ludzie mówią, że są otwarci na sprawy
duchowe, ale nie są religijni. Kiedy różnica między jednym a drugim jest określana
pojawia się słowo „doktryna”, niestety, nie używane tu w znaczeniu pozytywnym. Dlaczego
tak się dzieje?
Abp Levada: Powiedzmy, że ogólnie stawiamy
kwestię istnienia takiego zjawiska, że patrzymy na ideę duchowości w przeciwieństwie
do religii. Weźmy za przykład kanibalizm. Jaka jest duchowość kanibalizmu? Bo jego
doktryną wydaje się być jedzenie. Czy naprawdę istnieje duchowość kanibalizmu i czy
jest ona dobra? Innymi słowy: czy każda duchowość jest dobra? Właśnie przypada Halloween
i są ludzie akceptujący duchowość, której doktryną są czary. Chcą wejść w kontakt
ze stroną duchową, jednak nasza tradycja mówi nam, że istnieją duchy dobre i złe.
W świecie ducha istnieje dobro i zło, tak jak i w cielesnej sferze człowieka, więc
duchowość bez doktryny jest duchowością bezkształtną, której ja w żaden sposób nie
chciałbym tworzyć. Ludzie chcą wyzwolić się z czegoś, co uważają za przymus i ograniczenie
religii. Wtedy mówią, że są otwarci na sprawy duchowe, ale że nie są religijni. Jednak
prawdziwa duchowość musi wiązać się z religią, gdyż religia określa sposób odniesienia
życia wobec Boga. Nieraz popularnie zwykło się mówić: próbuję znaleźć coś, co pomoże
mi być lepszym – to jest duchowość. Ale religia oznacza, że jest się twarzą w twarz
z wyborami, których trzeba dokonać w kwestii czy Bóg istnieje, czego wymaga i jakiej
pragnie relacji z tobą, swym stworzeniem. Współczesny człowiek na wiele sposobów mówi
jednak, że nie chce być stworzeniem. Religia zawsze stanowi konkretne wyzwanie wobec
naszego odniesienia do Boga.
RV: Niedawno zakończyło się zgromadzenie
Synodu Biskupów na temat Eucharystii. Jakie ksiądz arcybiskup odniósł po nim wrażenie?
Abp
Levada: To było bardzo bogate doświadczenie, ale miało i swoje momenty frustrujące.
Na przykład wystąpienia ojców synodalnych, a przybyli biskupi ze wszystkich stron
świata i to przeważnie ludzie elokwentni i głębocy. Powiedziano im, że mają do dyspozycji
tylko sześć minut na przedstawienie tego, co chcą powiedzieć. Dla ludzi, którzy przyzwyczajeni
są mówić nawet dłużej niż należy, stanowi to niemałe wyzwanie. Ale taką dyscyplinę
wszyscy przyjęliśmy, jedni chętnie, drudzy mniej. Wtedy mikrofon po 6 minutach się
wyłączał, podczas gdy oni mówili „w próżnię”, co z drugiej strony było nieraz całkiem
efektowne.
Proces synodalny, oprócz tych wystąpień, ukierunkowany jest na
dwie rzeczy: orędzie, które dyskutowaliśmy kilkakrotnie i co do którego mogliśmy dodać
kilka uwag oraz na propozycje. Nad nimi mieliśmy okazję dyskutować jedynie w grupach
językowych. Propozycje zostały przedstawione dopiero na końcu, bez możliwości ich
omówienia. Sądzę, że te 50 punktów, niektóre z nich całkiem niezłe, z pewnością odzwierciedlają
to, co zostało powiedziane. Myślę jednak nie uchwyciły one wielu pięknych i inspirujących
wystąpień biskupów z całego świata. Na przykład kardynał Toppo, jeden z przewodniczących
Synodu, pochodzący z Indii, mówił o miłości Eucharystii pośród ludności plemiennej
z niskich kast: w jaki sposób idea, że Chrystus przyszedł aby być z nimi i dać im
samego siebie, przemieniła ich kulturę. To było naprawdę piękne wystąpienie. Niestety,
nie znalazło ono echa w propozycjach, a przydałoby się oddać coś z tego w przygotowywanej
adhortacji apostolskiej, którą Ojciec święty będzie pisał w przyszłym roku.
Naprawdę
cieszę się, że tam byłem. Mam nadzieję, że ten niewielki wkład, który dałem, odnośnie
obecności treści doktrynalnych w homiliach może pomóc naszym kapłanom dawać lepszy
pokarm ludowi. Możemy bardziej się starać, nawet jeśli będzie to kosztowało wiele
pracy. Ale w tej sytuacji można pomóc i myślę, że Ojcu świętemu ta myśl się spodoba.