Przesłanie Benedykta XVI do uczestników międzyreligijnego spotkania w Antiochii Rozmowa
z ks. Adamem Wąsem nt. dialogu z islamem
Komentarz księdza Krzysztofa Mądela
SJ na temat wyborów parlamentarnych w naszej ojczyźnie
Posłuchaj:
Krzysztof
Mądel SJ
Pochwała demokracji? Wybory parlamentarne
w Polsce 2005
Wybory do władz przedstawicielskich to jeden z najbardziej
istotnych, a zarazem najbardziej emocjonujących elementów życia społecznego. Demokracja
to coś więcej niż wybory, jednak bez wyborów nie byłoby demokracji. O dziwo, w Polsce,
po piętnastu latach przemian, emocje przy urnie wyborczej jakby osłabły. Większość
Polaków pozostała w domach i nie wzięła udziału w głosowaniu. Ci, którzy mimo wszystko
głosowali, długo ważyli swoje głosy. Kolejne sondaże przedwyborcze wskazywały na spore
wahania preferencji. Ich ostateczny wynik, wyrażony w głosowaniu, był nieco zaskakujący. Silne
wahania opinii publicznej świadczą o tym, że Polacy wciąż żywo interesują się losem
kraju i że temu zainteresowaniu towarzyszą nie tylko emocje, ale także uważna lektura
tego wszystkiego, co dzieje się w sferze publicznej. Nie można zatem mówić o politycznym
zobojętnieniu Polaków. Brak udziału w wyborach należy zatem przypisać innym czynnikom.
Pierwszy
z nich tkwi zapewne w samych wyborcach. Ujmując to najprościej: dobrym chęciom zbyt
często towarzyszy bezradność. Po piętnastu latach wolnej Polski wciąż słabo jesteśmy
zorganizowani. Wciąż niewielu Polaków należy do ruchów i stowarzyszeń obywatelskich,
a co za tym idzie zachowuje nie dość aktywną postawę wobec najbliższego otoczenia.
Polacy nie są bierni. Chętnie uczestniczą w akcjach charytatywnych, dość często udzielają
się w parafii, ale już rzadziej w szkole czy w samorządzie zawodowym w miejscu pracy.
Rzadko zakładają stowarzyszenia kulturalne, oświatowe, socjalne, czy nawet religijne,
dlatego też często towarzyszy im przekonanie, że nie posiadają żadnego lub prawie
żadnego wpływu na to, co dzieje się w Sejmie, w administracji, czy nawet w ich najbliższym
otoczeniu. Ta postawa znajduje swój wyraz wyborach. Ci, którzy z nich rezygnują, uzasadniają
to najczęściej jednym zdaniem: „Przecież to i tak niczego nie zmieni...”.
Przyjrzyjmy
się tej postawie bliżej. Nie jest ona przecież przejawem dojrzałego chrześcijaństwa
ani zdrowej duchowości. W deklaracjach typu: „Przecież ode mnie nic nie zależy”, „przecież
to niczego nie zmieni” kryje się sporo nadziei i oczekiwań, być może nie zawsze realistycznych,
które nie znajdują swojego właściwego wyrazu. Człowiek, który deklaruje taką postawę
jest w gruncie rzeczy przekonany, że należałoby zmienić wiele i należałoby mieć jakiś
wpływ na te zmiany, a jednocześnie czuje się bezradny wobec zastanego świata, zepchnięty
na margines, sfrustrowany. Wybory do parlamentu nie zmienią oczywiście wszystkiego,
błędem byłoby także uważać, że w jakiś znaczący lub szybki sposób poprawią jakość
życia samych obywateli, jednak są ważnym ogniwem zmian, a przede wszystkim są ważnym
ogniwem odpowiedzialności za dobro wspólne, do której tak gorąco wzywał nas papież
Jan Paweł II, i która stanowi podstawową cnotę chrześcijańskiej etyki społecznej.
Warto zatem zastanowić się nad duchowym uzasadnieniem własnych postaw społecznych.
Czy nasze zniechęcenie i swoista społeczna bezradność nie jest, mówiąc najprościej,
przejawem choroby duszy, która tak naprawdę potrzebuje zupełnie innego lekarza niż
urna? Badania socjologiczne potwierdzają, że ludzie często podejmujący praktyki religijne,
chętniej niż reszta społeczeństwa biorą udział w wyborach i w swoich preferencjach
wyborczych wykazują niższą skłonność do popierania partii o programach radykalnych
czy wręcz anarchistycznych. Na podstawie tych samych badań, nieco uogólniając, można
też stwierdzić, że przy urnach wyborczych najbardziej brakuje tzw. oziębłych chrześcijan.
To źle, że są oziębli, i drugie źle, że nie głosowali.
Przyczyny słabnącego
zainteresowania życiem publicznym tkwią jednak nie tylko w wyborcach. W czasie obecnej
kampanii wszystkie partie występowały z hasłami moralnej odnowy życia publicznego,
a nawet fundowania nowego państwa. Korupcja, marnotrawstwo i brak kompetencji to ważny
czynnik, który zniechęca obywateli do udziału w wyborach. Paradoksalnie jednak, zaradzić
złu, można tylko wtedy, kiedy się głosuje. Polacy mieliby zatem mniej powodów do zniechęcenia,
gdyby chętniej wrzucali głosy do urny, pilnie bacząc przy tym, na kogo głosują.
Ta banalna prawda wymaga ciągłego przypominania, żyjemy bowiem w kraju, w którym przez
długie lata demokracja była tylko hasłem, więc wciąż wielu z nas zachowuje się tak,
jakby się nic nie zmieniło.
Wysoki stopień skorumpowania klasy politycznej
oraz towarzysząca mu kampania czystych rąk nie pozostawiła już wiele miejsca w debacie
publicznej na inne sprawy. To także zniechęciło potencjalnych wyborców, zwłaszcza
tych, którzy spodziewali się rozmowy na bardziej konkretne tematy, dotyczące sposobów
organizacji życia. Postawie: „Nie będę głosować, bo wszyscy są skorumpowani” towarzyszyła
zatem także postawa: „Nie będę głosować, bo nikt nie chce ze mną rozmawiać”. Te postawy
Polacy podzielają zresztą z mieszkańcami innych krajów Europy. Spadek aktywności wyborczej
jest bowiem obecnie powszechny. Temu szaleństwu towarzyszy jednak pewna metoda. Wyborcy
wciąż deklarują wysokie zaufanie do instytucji publicznych, zwłaszcza do urzędów nieodbieranych,
takich jak sądownictwo, natomiast z reguły szybciej i coraz szybciej tracą zaufanie
do demokratycznie wybranych rządów. Czyżby wyborcy coraz mniej wierzyli w trafność
własnych decyzji? Niekoniecznie. Spadek zainteresowania demokracją jest w dużej części
przemian strukturalnych. Nowa gospodarka oparta na wiedzy domaga się od coraz większej
ilości obywateli samodzielnej aktywności na polu wykształcenia, stałego uzupełniania
wiedzy, a później także w zakresie organizowania własnego warsztatu pracy. Obywatele,
którzy sami biorą sprawy w swoje ręce, a więc którzy rzadziej niż kiedyś są tylko
pracownikami najemnymi, a stają się przedsiębiorcami, szybciej niż kiedyś zniechęcają
się władz publicznych, u których dość łatwo dostrzegają rażące braki kompetencji.
Spadek zainteresowania demokracją jest zatem w jakiejś mierze elementem dojrzewania
nowego typu organizacji życia społecznego. W nowej gospodarce obywatele sami szybko
reagują na zmiany zachodzące na rynku, widzą jednak, że służby publiczne tego nie
potrafią, a sami politycy radzą sobie z nimi jeszcze gorzej i dlatego obywatele wycofują
się z polityki.
Niełatwo, nie łatwo jest znaleźć na to ostatnie schorzenie.
Problemy strukturalne wypada leczyć przy pomocy rozwiązań strukturalnych. W Polsce
obowiązuje tzw. proporcjonalna ordynacja wyborcza, z dużymi, wielomandatowymi okręgami
wyborczymi, która bardzo nie sprzyja nawiązaniu realnego kontaktu między wyborcą i
jego przedstawicielem. Stare, dojrzałe demokracje wybierają swoich przedstawicieli
w okręgach jednomandatowych, co, jak wynika z wieloletnich badań, ma bezpośredni wpływ
na stabilność sceny politycznej, niski stopień korupcji (nawet jeśli najmniej skorumpowane
kraje mają inną ordynację) i tempo unowocześniania państwa. Warto tu dodać, że propozycja
zmiany ordynacji wyborczej w Polsce, jaką złożyła jedna ze zwycięskich partii, od
lat spotyka się z dużym poparciem obywateli, natomiast propozycja wprowadzenia tzw.
ordynacji mieszanej, wnoszona przez drugie z ugrupowań, ani nie cieszy się poparciem
społecznym, ani też, zdaniem ekspertów, nie gwarantuje żadnych korzyści. Doświadczenie
krajów, które z powodzeniem reformowały swój system wyborczy jasno pokazuje, że zmiany
muszą się zacząć od samych obywateli. Działalność organizacji obywatelskich jest w
stanie przeważyć szalę opinii publicznej i w odpowiednim czasie wymusić konieczne
zmiany.
Wybory parlamentarne w Polsce wygrały dwie partie, z których jedna
uchodzi za bardziej pro-rynkową, a druga za bardziej pro-socjalną. Pierwsza wykazywała
się dotąd większą śmiałością w projektowaniu zdecydowanej przebudowy gospodarczej
państwa, grzesząc przy tym pewną powierzchownością analiz, druga natomiast była znacznie
ostrożniejsza w projektowaniu zmian gospodarczych, koncentrowała się natomiast na
potrzebie wymiany elit politycznych, popierając tę potrzebę szerokimi analizami historycznymi.
Obie te partie stoją dzisiaj przed wyjątkową szansą. Mogą się wzajemnie uzupełniać
w działaniu, przywracając obywatelom wiarę w to, że warto się interesować dobrem wspólnym.